[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szarpnęła dziecko za rękę.Jaga powstała szybko.Zostań jeszcze trochę! wcześnie. Nie.muszę.Dziecko, strącone brutalnie na ziemię, opierać się zaczęło.Rena zacisnęła kurczowo palce, wykręcając tę drobną ciepłąrączkę, którą chwyciła.Czuła, że popełnia podłość, a przecież w niej aż coś chichotało, łaskotana zbrodniczą chęciąwyłamania tej ręki.Opamiętała się pod przerażonym wzrokiem Jagi. Ależ, Reno!.Puściła dziecko.Zmiech porwał ją, który zdawał się unosić ją na skrzydłach. Co ? co ? co ?  rzucała w tym śmiechu.Bolało ją bezdennie serce, rwała się w niej cała sieć nerwów wzdłużkręgu, łaskotały ją szalone szpony na karku, Jaga przyklękła koło Adzia, który cicho płakał. No.no.nic.nic!. pocieszała go cichutko  pójdziesz lulu!.Przechyliła się w stronę Wendego. Czesiu! proszę cię!Na progu ukazał się Wende. Może odprowadzisz Renę z Adziem do oficynki ? Ależ najchętniej! Zwrócił się ku żonie. A ty nie idziesz ?Nie.Muszę wydać dyspozycye.Do tej chwili Rena szła jeszcze za widna do oficynki, w której wraz z dzieckiem mieszkaią.Wende pochylił się ku Adziowi.No.chodz.Dziecko uczepiło się szyi Wendego, tym samym ruchem, z jakim kryło się w ramionach Brzeziewicza przedsurowością Reny.Podłe.podłe. bełkotało coś w głębi Reny łasi się tu, tam, podłe.bez instynktu.podłe.Skierowała się ku drzwiom.Czuła, że zaczuie lada chwila krzyczeć to, co w niej wyje. Jaga dogoniła ją i szepnęła, całując: Za surowa jesteś dla Adka, Reno! Wierz mi.nie trzeba.Rena wyrwała się jej.Wende już szedł powoli przez dziedziniec, ku oficynie, której oświetlone okna przysłaniał, jakdawniej, winograd.Zwiatła kandelabrów migotały z poza drobnych szyb.Rena przeżyła w jednej chwili cały szmat swłego cudzołożnegoistnienia.Stanęli u drzwi oficynki.Wysunęła się bona i odebrała Adzia Wendemu.Ten mimowoli przycisnął rączkę sennego małe a do ust. Dobranoc, Adziu!  wymówił jakoś łagodnie i miękko.Mały bezwiednym, sennym, leniwym gestem podał mu do pocałunku twarzyczkę. Dobranoc, tatusiu!.wymówił z zamkniętemi oczkami.Słowo to padło czyste, bezwiedne, dziecięce, jak modlitwa pierwsza, i rozpłynęło się po wilgotnej ciemni jesiennej,bogatej w uroki nocy.Słowo to wydarło się z głębin ludzkiej istoty i tragicznie, rozpacznie zadzwięczało, jakby ktoś trącił w ściszonągwałtem i zmuszoną do milczenia harfę.Bona uniosła śpiące dziecko.Rena pochwyciła drżącą ręką splątane gałęzie dzikiego wina i w ciemności przebijała wzrokiem twarz Wendego.Rozszalały się w niej demony rozpaczliwe zła, i to słowo Adzia zakłębiło je, jak stado wężów wśród wpół zaschłych iwpół gnijących liści. Słyszał pan ? słyszał pan ?. zaczęła przez zaciśnięte zęby  słyszał pan ?.,.On cofnął się trochę na drogę i wyrzekł z zakłopotaniem:Nic.co ?. Adzio nazwał pana.tatusiem. Na Boga. Co ? co ?.boi się pan ? Ale to bezprawnie.Panu się ten zaszczyt nie należy. Pani Reno!Pod chrzęstem łamiących się gałęzi w konwulsyjnie wijących się rękach Reny ginęły całe kępy purpurowych,miedzianych liści. To jest.mówię.może !. Co ? może ?. Może się panu nie należy. Ja pani nie rozumiem. Naturalnie.I nie zrozumie pan nigdy.Ja siebie także nie rozumiem.Zginę, a nie zrozumiem.Zginę! Pan wie? Imoże jeszcze kto.Wende obejrzał się trwożnie. Pani jest chora! Ja zawołam Jagę. Nie! niech się pan nie waży. Jakiś środek uspokajający.Wybuchnęła śmiechem. Czego ? Coś.na nerwy. Właśnie.Na te nerwy! O to chodzi.Zciągnąć je na czas jakiś, aby milczały.I przez nerwy, mózg, serce.sumienie.To głównie.Zatrzymała się chwilę, dysząc ciężko.Tatusiu panu powiedział.Tatusiu!. Czuła, że jeszcze chwila, a rzuci mu w twarz całą swoją hańbę, całą swą tragedyę i stanie się w jego oczach nędzną,podłą, skalaną, gorszą sto razy od tej Melańki Kozaczki, której dziecko nosi przynajmniej niezaprzeczone piętno jegoojcowstwa.Porwała się. Puść mnie pan!. krzyknęła.I pobiegła w sad, w ciemnię, w ciszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl