[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpodziemiach zdążyła przebrzmieć walka, padła kryształowa grota, aon wciąż szedł przed siebie, najszybciej jak potrafił, zdzierając dokrwi dłonie i kolana.Wreszcie dotarł do szerokiej gardzieli, która byławylotem lochu.Wtedy dopiero zrozumiał, co znaczyły słowa Gaszirana, że droga taprowadzi donikąd.W ogromnej pieczarze, która otworzyła się przedHarszem, mogłoby się wprawdzie zmieścić kilka kupieckich wozów,ale dalej podłoga i sklepienie urywały się nagle, jakby obciętetoporem któregoś z bogów.Wyjrzał ostrożnie; we wszystkie stronyciągnęła się wokół gładka, pionowa ściana.Identyczna, równie gładkai nie dająca się objąć wzrokiem ściana majaczyła daleko przed nim.Znajdował się w głębi skalnej rozpadliny, którą mozolnie przechodzilipo rzuconej przez %7łegosta linie.Na świecie trwała noc.Gdyby bardzo się wychylił, mógłby dostrzec rozgwieżdżone niebo, ale nie odważył się tego zrobić, bojącsię upadku w niezmierzoną otchłań.Dysząc ciężko i ocierając pot z czoła, wydobył z zanadrzawiązkę drew i krzesiwo.Wkrótce udało mu się rozniecić w kąciepieczary niewielkie ognisko.Odczekał chwilę, aż dobrze się rozpali,po czym rozsupławszy otrzymany od %7łegosta woreczek, wysypałuroczne ziele w ogień.Strzeliły w górę żółtozielone płomienie.Harszodwrócił się plecami do lochu, stanął na samym brzegu przepaści,zwinął dłonie wokół ust i zawołał trzykrotnie:- Strzybog! Strzybog! Strzybog!Cisza.Wiatr poniósł jego okrzyk, odbijając go echem od ścianprzepaści.Ogień dopalił się i zgasł.Cisza.Harsz usiadł na kamieniu iopuścił głowę.Serce biło mu mocno, omal nie rozsadzając piersi.Nadleciał.Potężny wiatr zerwał się znad puszczy, zwichrzyłkorony prastarych dębów i buków, zmierzwił gąszcz kosodrzewiny.Na chwilę podmuch zawinął w pieczarze, sypiąc w oczy Harszapiachem i suchymi liśćmi.Nad krawędzią skały zapłonęła naglejasność i z tej poświaty utkał się zarys ogromnego mężczyzny wczarnym płaszczu.Cień osłaniał jego twarz i zaciśnięte na pasiedłonie.Tylko spod kaptura lśniły zielonym ogniem wielkie,przenikliwe oczy.Tyle biło z nich mocy, że Harsz, nie zdając sobienawet sprawy z tego, co czyni, upadł na twarz i przyciskając się doskały, drżąc z przerażenia, czekał, co stanie się dalej.- Podnieś czoło, synu śmiertelnych - dobiegł go potężny głos władcy puszczańskich wichrów.- Czemu ty mnie wzywasz? Gdziejest ten, którego zwiecie %7łegostem? Czyżby nie było go już wśródżywych?- Panie - wyszeptał Harsz - kiedy go opuszczałem, żył jeszcze,lecz zniewolił go podstępny czar demona gór, sługi ciemnego boga,który zamieszkał w tych jaskiniach i wygubił stoliny.Posłał mnie dowas, abym powtórzył wam wszystko, co się z nami działo.- Mów.Harsz długo opowiadał o warowni Orlego Szczytu, o koroniestolinów i zgubie górskich karłów, wreszcie o postanowieniu swychtowarzyszy, by przedrzeć się do świątyni.- Trzeci skarb! - dobiegł go głos demona, gdy skończyłopowieść.- Więc oto okazał się być w tych górach.I to wy, śmiertelniludzie, odważacie się po niego sięgnąć! Doprawdy, nawet tych, dlaktórych wieczność jest tylko zmrużeniem powiek, potrafi czasemzadziwiać wasze plemię, tak na pozór nikczemne, a sięgającechwilami rzeczy niedostępnych władcom świata.- Panie - zdobył się na odwagę Harsz, bijąc czołem o kamienie ustóp Strzyboga.- Wybaczcie mi moją śmiałość, ale tylko wy jednimożecie uratować moich przyjaciół.Na nic ich siła przeciw mocydemona gór.Nie dla siebie proszę, bo ludzkie życie i tak trwa tylkochwilę, lecz błagam was o ratunek dla świata, póki jest czas i trzyskarby nie zeszły się jeszcze w jednym ręku.- Milcz! - rozkazał groznie Strzybog. Harsz przycisnął się jeszcze mocniej do kamieni, drżąc zestrachu i od bliskości niewyobrażalnej dla ludzi potęgi.- Mogłem na prośbę leśnej pani czuwać przez swych poddanych,byście dotarli do celu.Mogłem, gdy było trzeba, ratować was przed sługą ciemności.Jednak zejść do jaskiń nie mogę, gdyż taki jest porządek świata, którytylko ktoś równie szalony jak wy może odważyć się zakłócać.Korzenie gór nie należą do mojej mocy.Ale dobrze powiedziałeś, żenie jest to sprawa ludzi: Nie była nią od pierwszej, chwili, skoro leśnapani zechciała o nią zadbać.Czekaj tu mego powrotu!Potężny podmuch ogarnął znów pieczarę i ucichł.Gdy Harszpodniósł głowę, w grocie było znów spokojnie, jakby nic nigdy tu sięnie stało.Młody Tragży usiadł pod ścianą i ze złożonymi rękami iopuszczoną głową czekał na spełnienie się losu.* * *Ocknęli się na kamiennej płycie, otoczonej z dwóch stron ogniem, pobokach zaś zamkniętej złotymi ścianami.Wysokie sklepienie ipodpierające je kolumny skrzyły się całe od wielkich jak ludzkiepięści rubinów i diamentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl