[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Huma zwrócił się do zlęknionego Hefa:- Trzy makasy i jeden gypid.Za tydzień.- Po czym dodał: - I tuzin najtłustszychszczurów, jakie mnożą się w tym zafajdanym kanale.Lepiej, żebyś się, kurwa, spisał na stodwa.Rozumiesz, Hef?Przyglądałem się bezczynnie, jak bandyci opuszczają chatę.Gospodarz odprowadziłich koślawymi ukłonami i zatrzasnął drzwi.Usadowił się przy stole, rozdygotany i jeszczebledszy niż zwykle.Przyłączyłem się do niego, a roztrzęsiona Melube zamknęła się wsypialni.- Co to było? - zapytałem.Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem przerazliwie wyłupiastych oczu, po czymuśmiechnął się niezręcznie.- Nic takiego.- Chyba niezupełnie - naciskałem.- Kim jest ten cały Barbak?- Dziewięciooki Barbak? To nasz.hmm.naczelnik i zarazem miejscowy prorok.Wszyscy tutaj należymy do sekty %7ływotrupów.No, prawie wszyscy.Wiesz.cierpienieuszlachetnia, a nasza marna egzystencja jest egzystencją płodów.Zmierć to tak naprawdęnarodziny do prawdziwego, lepszego życia.Im więcej bólu i trosk tu zaznamy, tymszczęśliwsi będziemy w prawdziwym życiu.- Tak, słyszałem o waszych poglądach.- Nie wspomniałem jednak Hefowi, żeuważałem je za zbiór chorych bredni.- Dziewięciooki Barbak dba o nas, byśmy nie zapomnieli o uszlachetnianiu duszy iprzy okazji opiekuje się tą częścią dzielnicy.Wiedziałem, o jaką opiekę tutaj chodzi.Niech mnie utopią w Mrocznicy - za młodusam ściągałem haracze, tyle że z ludzi, z których dało się zedrzeć coś więcej niż worekszczurów i zmutowanych ryb.Przetarłem dłonią twarz.Wyczerpanie i gojące się rany dawały mi się ostro we znaki.- Nie chciałbym sprawiać kłopotu.Pójdę dzisiaj.Znajdę sobie jakieś schronienie.Hef uniósł macki i pokręcił głową.- Nie chcę narażać twojej rodziny - dodałem. - To już nie ma znaczenia - zaoponował.- I tak musimy zapłacić.O nic się nie martw.Musisz wyzdrowieć, zanim nas opuścisz.Nie pozwolę ci odejść w takim stanie.To byłoby.Jaki przykład dałbym swoim dzieciom, odmawiając pomocy potrzebującemu?Zdumiało mnie to wyznanie.- Już mi pomogłeś, Hef.Niepotrzebnie wystawiam was na niebezpieczeństwo.Tencały Barbak.- Barbak będzie rad, że może wyłudzić ode mnie więcej niż zwykle.- Więc przeze mnie musicie więcej płacić.- Dość, przyjacielu - gospodarz przerwał mi, dając do zrozumienia, że niczego niewskóram.- Już i tak za pózno.Bądz naszym gościem, przynajmniej dopóki nie odzyskasz sił.A Barbakiem i jego ludzmi się nie przejmuj.Radzimy sobie z nimi nie od dziś.Nazwał mnie przyjacielem.To krępujące.Ale, chcąc nie chcąc, poczułem do niegosympatię.Wciąż nie mogłem rozgryzć tego faceta, lecz jego zapewnienia wydawały się mimowszystko szczere.- Mogę o coś zapytać?Skinął głową na zgodę.- Dlaczego mi pomagasz? Dlaczego nie pozwoliłeś mi sczeznąć? Przecież tak byłoby owiele prościej.- Może właśnie dlatego - odparł.- Nie rozumiem.Uśmiechnął się w ten swój obleśny sposób.Tępe pazury na końcach macekzaklekotały wesoło o drewniany blat.- Nie potrafię tego wytłumaczyć.Ale mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz.Właśniedzięki temu, że teraz ci pomagam.Zaśmiałem się cicho.- Jeśli pomagając mi, poczujesz się lepiej.- Nie - uciął mi gwałtownie w pół zdania.- To ty masz poczuć się lepiej, Byhtra, nieja.Z sypialni wyszła Melube.Minęła nas szybko i otworzyła wejściowe drzwi.Zarazzatrzasnęła je za sobą, znikając nam z oczu i nawołując dzieci dziwacznym zestawemszczęknięć i pohukiwań.Wydawało mi się, gdy tak na nią w przelocie spojrzałem, że futro najej policzkach lepiło się od wilgoci i brudu. Dzielnica Tykwy to miejsce osobliwe, mroczne i do cna ponure.Po kilku dniach spędzonychpod dachem moich dobroczyńców poczułem się na tyle pewnie, by zażyć odświeżającegospaceru po okolicy.Dochodziłem do zdrowia, rzecz jasna, o wiele szybciej niż zwykłyczłowiek, dlatego dość prędko mogłem się cieszyć względnie wysoką formą.Nieomieszkałem z tego skorzystać.Przechadzałem się więc ciasnymi, pokręconymi uliczkami i zatęchłymi tunelami,obserwując leniwe życie mieszkańców.Mnogość form mutacji, jakie dotykały tubylców, byławprost porażająca.Powykręcane w najpotworniejsze kształty postacie roiły się w tymgnijącym ulu na podobieństwo chorych insektów, pracując, konsumując i wydalając.Wbezsensownej wegetacji tracili resztki człowieczeństwa, umierając na dziwne choroby i toczącżałosną, bo z góry przegraną, walkę o namiastkę życia.Lecz w tym bagnie pełnym plugastwa i odrażającej brzydoty znalazłem ludzi bardziejludzkich niż ktokolwiek, kogo dane mi było poznać w ciągu całego życia.To zaskakujące iwciąż nie do końca dla mnie zrozumiałe.Przez kilka kolejnych dni trawiłem w sobienajróżniejsze myśli i uczucia, których wcześniej nie znałem lub nie dopuszczałem doświadomości.Przechadzając się ciemnymi uliczkami, trafiłem do miejsca przypominającego knajpę.Może knajpa nie była zbyt trafnym określeniem; nazwałbym to raczej domem gry.W ślepym,od dawna nieużywanym tunelu zbierała się zgraja wątpliwej moralności typków, bandziorówi uliczników zbyt leniwych, by zająć się uczciwą pracą.Stawiali zakłady, typując szczura,który najdłużej przetrwa w starciu z pozbawionym kłów nahawcem.Pokryty krótką szczecinądrapieżnik, przypięty solidnym łańcuchem do metalowego masztu, z determinacją odpędzałwściekłe ataki naćpanych szkarłatem zwierząt, z których największe z pewnością potrafiłybyzagryzć niejednego psa.Nigdy nie przepadałem za tego typu rozrywką, toteż dość szybkozawróciłem, chcąc oddalić się w kierunku spokojniejszej części dzielnicy.Drogę w ciasnej uliczce zastąpiło mi kilku osiłkowatych jegomościów, emanującychpewnością siebie i tym specyficznym rodzajem agresji, typowym dla sfory znudzonych,zdziczałych psów.Hersztem bandy był, niech mnie utopią w Mrocznicy, niedawno poznanyHuma.- Znowu się spotykamy - powiedział.Jego niedorozwiniętą twarz wykrzywił paskudnyuśmiech.- Dobrze się u nas bawisz?Nie chciałem wszczynać awantury.Znajdowałem się w nieznanym sobie środowisku,oni zaś byli u siebie.Siedmiu potężnie zbudowanych mutantów, już i tak niebezpiecznych, wmgnieniu oka mogło się pomnożyć o kilku dodatkowych bywalców tego zakazanego miejsca. Każdego z pewnością uradowałaby możliwość sprania skóry obcemu.Nie zamierzałemjednak odsłaniać przed nimi gardła.To by ich tylko zachęciło do ataku.Poza tym uległość niebyła w moim stylu.- Bawiłbym się lepiej - odparłem - gdyby miejscowi tak nie cuchnęli.Bez urazy,chłopcy, ale jak na was patrzę, zaczynam wierzyć, że Bóg, stwarzając to miejsce, musiał miećkurewską sraczkę.Przez chwilę sądziłem, że rzucą się na mnie z zamiarem rozszarpania na strzępy, leczHuma rozładował napięcie wybuchem sztucznego śmiechu.- Masz jaja.- Pokiwał głową z fałszywym uznaniem i jął przygryzać słabowykształconą wargę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl