[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Babcia ogromnie się martwi.Zastanawia się, cosię z tobą stało.Dała się wyprowadzić z polanki, ale czułam, jak niechętnie stawiakolejne kroki.Nie wypuszczałam jej z objęć.- Byłaś dziś na konkursie - powiedziałam.Odwróciła się do mnie i ukryła buzię w fałdach mojej sukni, z całejsiły ściskając rączkami materiał.Czułam, jak drży.Dopiero wtedy mnie olśniło.Dziewczynka, tak samo jak doniedawna Alvean, panicznie bała się koni.I czemu się dziwić?Wszak omal nie zginęła pod kopytami wierzchowca.Mogłabym się założyć, że podobnie jak Alvean, Gilly przeżyławstrząs.Lecz jej szok trwał dłużej, a do tego nie miała nikogo, ktoby jej pomógł walczyć z mrokiem, który ją otoczył.W tej samej chwili poczułam, że mam tu do spełnienia misję.Nieodwrócę się od nieszczęśliwego, potrzebującego pomocy dziecka.W jej pamięci odżyło dawne przerażenie.Dziś po południuzobaczyła Alvean pod kopytami konia - dokładnie tak samo jak onazaledwie cztery lata wcześniej.W tej samej chwili usłyszałam tętent konia.- Tutaj! - zawołałam.- Znalazłam ją!- Już jadę, panno Leigh!Rozpoznałam głos i ogarnęła mnie niemal ekstatyczna radość.Tobył Connan TreMellyn.Domyśliłam się, że wrócił z Mount Widden, dowiedział się ozniknięciu Gilly i przyłączył do poszukiwań.Może usłyszał, żeszukam dziewczynki w lesie, i postanowił mnie odnalezć.Zjawił się przed nami.Gilly jeszcze mocniej się we mnie wtuliła,ukrywając twarzyczkę w fałdach mojej sukni.- Jest tutaj! - zawołałam.Connan podjechał bliżej.- Biedactwo, jestwyczerpana.Niech ją pan wezmie na siodło.Schylił się po nią, ale zaczęła protestować.- Nie! Nie!Był zaskoczony, że dziewczynka mówi, ale ja nie - zdążyłam sięprzekonać, że robi to w chwilach wielkiego napięcia.- Gilly - uspokajałam ją.- Pojedz z panem.Będę szła obok itrzymała cię za rękę.Potrząsnęła głową.- Spójrz - perswadowałam.- To Majowy Poranek.Chce cię zawiezćdo domu, bo wie, jaka jesteś zmęczona.Gilly z przerażeniem w oczach spojrzała na górującego nad niąwierzchowca.- Niech pan ją podniesie - ponagliłam Connana.Pochylił się, chwycił dziewczynkę pod pachy i posadził przed sobą.Próbowała się opierać, ale przemawiałam do niej kojącym głosem.- Jesteś bezpieczna.Dzięki temu szybciej wrócimy do domu.Tamzaś czekają na ciebie chleb i mleko, a potem pójdziesz prościutko dociepłego łóżeczka.Cały czas będę cię trzymać za rękę i iść tuż przytobie.Przestała się szamotać, ale kurczowo ściskała moją dłoń.I tak właśnie zakończył się ten pamiętny dzień; razem z Connanemprzyprowadziliśmy do domu zabłąkane dziecko.Kiedy zsadziliśmy Gilly z konia i oddaliśmy ją babce, Connanposłał mi uśmiech, który mnie oczarował.Może dlatego, że po razpierwszy uśmiechnął się bez cienia drwiny?Wracałam do pokoju spowita w ciepłą chmurkę radości, któraotulała mnie równie szczelnie, jak mgła Mount Mellyn.Przez tęradość przebijała nutka cichej melancholii, lecz nad wszystkimdominowało uczucie niewysłowionego szczęścia.Oczywiście doskonale wiedziałam, co się stało.Uświadomiły mi towydarzenia tego dnia.Zrobiłam coś bardzo niemądrego,popełniłam bodaj największe głupstwo w życiu.Po raz pierwszy się zakochałam i to w kimś całkowicie dla mnienieosiągalnym.Zakochałam się w dziedzicu Mount Mellyn; przy czym nękało mnieniejasne podejrzenie, że Connan zdaje sobie z tego sprawę.Na szafce nocnej stała mikstura doktora Pengelly'ego.Zamknęłam drzwi na klucz, rozebrałam się, wypiłam lekarstwo ipołożyłam się spać.Nim jednak weszłam do łóżka, przyjrzałam się sobie w różowej,flanelowej koszuli, skromnie zapiętej pod samą szyją.Potemroześmiałam się z moich bezsensownych myśli i oświadczyłamsurowym tonem guwernantki:- Rano, kiedy dzięki miksturze doktora Pengelly'ego wstanieszwyspana i wypoczęta, odzyskasz zdrowy rozsądek.Następnych parę tygodni należało do najszczęśliwszych, jakiespędziłam w Mount Mellyn.Bardzo szybko się okazało, że próczzłamania nogi Alvean właściwie nic nie dolega.Najbardziejcieszyło mnie, że nie straciła zapału dojazdy konnej i niecierpliwiewypytała, jak goją się niezbyt poważne obrażenia Księcia, z góryzakładając, że wkrótce znów go dosiądzie.Po tygodniu wróciłyśmy do lekcji, co ją bardzo ucieszyło.Uczyłamją też gry w szachy i czyniła postępy w zawrotnym tempie, a jeśliosłabiłam swoją pozycję, zdejmując królową, czasem nawet ze mnąwygrywała.yródłem mojej radości były nie tylko osiągnięcia Alvean, alerównież fakt, że Connan został w domu.Najbardziej zaś zdumiałmnie tym, że choć nigdy nie wracał do mojego wybuchu w dniuwypadku, najwyrazniej wziął sobie do serca moje słowa i częstozaglądał do córki z książkami oraz układankami.- Tylko jedno cieszy ją bardziej niż prezenty od pana -powiedziałam mu po którejś z wizyt.- Pańska obecność.- Cóż za dziwne dziecko - odparł na to.- Przedkłada mnie nadksiążkę czy grę.Uśmiechnęłam się, odpowiedział tym samym i po raz kolejnyuderzyło mnie, jak bardzo zmienił się jego uśmiech.Czasem przyglądał się z boku naszej grze, po czym przysiadał sięi sprzymierzał z Alvean przeciwko mnie.Protestowałam wtedygłośno i domagałam się wpuszczenia mojej królowej naszachownicę.Dziewczynka siedziała rozpromieniona, a ojciec udzielał jej rad.- Spójrz, Alvean.Postawimy tutaj laufra, niech panna Leigh terazmyśli, jak się bronić.Chichotała radośnie i rzucała mi triumfalne spojrzenie.Ja zaś taksię cieszyłam, mogąc przebywać z nimi obojgiem, że rozpraszałamsię, omal nie przegrywając partii.Nie poddawałam się jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Babcia ogromnie się martwi.Zastanawia się, cosię z tobą stało.Dała się wyprowadzić z polanki, ale czułam, jak niechętnie stawiakolejne kroki.Nie wypuszczałam jej z objęć.- Byłaś dziś na konkursie - powiedziałam.Odwróciła się do mnie i ukryła buzię w fałdach mojej sukni, z całejsiły ściskając rączkami materiał.Czułam, jak drży.Dopiero wtedy mnie olśniło.Dziewczynka, tak samo jak doniedawna Alvean, panicznie bała się koni.I czemu się dziwić?Wszak omal nie zginęła pod kopytami wierzchowca.Mogłabym się założyć, że podobnie jak Alvean, Gilly przeżyławstrząs.Lecz jej szok trwał dłużej, a do tego nie miała nikogo, ktoby jej pomógł walczyć z mrokiem, który ją otoczył.W tej samej chwili poczułam, że mam tu do spełnienia misję.Nieodwrócę się od nieszczęśliwego, potrzebującego pomocy dziecka.W jej pamięci odżyło dawne przerażenie.Dziś po południuzobaczyła Alvean pod kopytami konia - dokładnie tak samo jak onazaledwie cztery lata wcześniej.W tej samej chwili usłyszałam tętent konia.- Tutaj! - zawołałam.- Znalazłam ją!- Już jadę, panno Leigh!Rozpoznałam głos i ogarnęła mnie niemal ekstatyczna radość.Tobył Connan TreMellyn.Domyśliłam się, że wrócił z Mount Widden, dowiedział się ozniknięciu Gilly i przyłączył do poszukiwań.Może usłyszał, żeszukam dziewczynki w lesie, i postanowił mnie odnalezć.Zjawił się przed nami.Gilly jeszcze mocniej się we mnie wtuliła,ukrywając twarzyczkę w fałdach mojej sukni.- Jest tutaj! - zawołałam.Connan podjechał bliżej.- Biedactwo, jestwyczerpana.Niech ją pan wezmie na siodło.Schylił się po nią, ale zaczęła protestować.- Nie! Nie!Był zaskoczony, że dziewczynka mówi, ale ja nie - zdążyłam sięprzekonać, że robi to w chwilach wielkiego napięcia.- Gilly - uspokajałam ją.- Pojedz z panem.Będę szła obok itrzymała cię za rękę.Potrząsnęła głową.- Spójrz - perswadowałam.- To Majowy Poranek.Chce cię zawiezćdo domu, bo wie, jaka jesteś zmęczona.Gilly z przerażeniem w oczach spojrzała na górującego nad niąwierzchowca.- Niech pan ją podniesie - ponagliłam Connana.Pochylił się, chwycił dziewczynkę pod pachy i posadził przed sobą.Próbowała się opierać, ale przemawiałam do niej kojącym głosem.- Jesteś bezpieczna.Dzięki temu szybciej wrócimy do domu.Tamzaś czekają na ciebie chleb i mleko, a potem pójdziesz prościutko dociepłego łóżeczka.Cały czas będę cię trzymać za rękę i iść tuż przytobie.Przestała się szamotać, ale kurczowo ściskała moją dłoń.I tak właśnie zakończył się ten pamiętny dzień; razem z Connanemprzyprowadziliśmy do domu zabłąkane dziecko.Kiedy zsadziliśmy Gilly z konia i oddaliśmy ją babce, Connanposłał mi uśmiech, który mnie oczarował.Może dlatego, że po razpierwszy uśmiechnął się bez cienia drwiny?Wracałam do pokoju spowita w ciepłą chmurkę radości, któraotulała mnie równie szczelnie, jak mgła Mount Mellyn.Przez tęradość przebijała nutka cichej melancholii, lecz nad wszystkimdominowało uczucie niewysłowionego szczęścia.Oczywiście doskonale wiedziałam, co się stało.Uświadomiły mi towydarzenia tego dnia.Zrobiłam coś bardzo niemądrego,popełniłam bodaj największe głupstwo w życiu.Po raz pierwszy się zakochałam i to w kimś całkowicie dla mnienieosiągalnym.Zakochałam się w dziedzicu Mount Mellyn; przy czym nękało mnieniejasne podejrzenie, że Connan zdaje sobie z tego sprawę.Na szafce nocnej stała mikstura doktora Pengelly'ego.Zamknęłam drzwi na klucz, rozebrałam się, wypiłam lekarstwo ipołożyłam się spać.Nim jednak weszłam do łóżka, przyjrzałam się sobie w różowej,flanelowej koszuli, skromnie zapiętej pod samą szyją.Potemroześmiałam się z moich bezsensownych myśli i oświadczyłamsurowym tonem guwernantki:- Rano, kiedy dzięki miksturze doktora Pengelly'ego wstanieszwyspana i wypoczęta, odzyskasz zdrowy rozsądek.Następnych parę tygodni należało do najszczęśliwszych, jakiespędziłam w Mount Mellyn.Bardzo szybko się okazało, że próczzłamania nogi Alvean właściwie nic nie dolega.Najbardziejcieszyło mnie, że nie straciła zapału dojazdy konnej i niecierpliwiewypytała, jak goją się niezbyt poważne obrażenia Księcia, z góryzakładając, że wkrótce znów go dosiądzie.Po tygodniu wróciłyśmy do lekcji, co ją bardzo ucieszyło.Uczyłamją też gry w szachy i czyniła postępy w zawrotnym tempie, a jeśliosłabiłam swoją pozycję, zdejmując królową, czasem nawet ze mnąwygrywała.yródłem mojej radości były nie tylko osiągnięcia Alvean, alerównież fakt, że Connan został w domu.Najbardziej zaś zdumiałmnie tym, że choć nigdy nie wracał do mojego wybuchu w dniuwypadku, najwyrazniej wziął sobie do serca moje słowa i częstozaglądał do córki z książkami oraz układankami.- Tylko jedno cieszy ją bardziej niż prezenty od pana -powiedziałam mu po którejś z wizyt.- Pańska obecność.- Cóż za dziwne dziecko - odparł na to.- Przedkłada mnie nadksiążkę czy grę.Uśmiechnęłam się, odpowiedział tym samym i po raz kolejnyuderzyło mnie, jak bardzo zmienił się jego uśmiech.Czasem przyglądał się z boku naszej grze, po czym przysiadał sięi sprzymierzał z Alvean przeciwko mnie.Protestowałam wtedygłośno i domagałam się wpuszczenia mojej królowej naszachownicę.Dziewczynka siedziała rozpromieniona, a ojciec udzielał jej rad.- Spójrz, Alvean.Postawimy tutaj laufra, niech panna Leigh terazmyśli, jak się bronić.Chichotała radośnie i rzucała mi triumfalne spojrzenie.Ja zaś taksię cieszyłam, mogąc przebywać z nimi obojgiem, że rozpraszałamsię, omal nie przegrywając partii.Nie poddawałam się jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]