[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ona sama jest dziesięćrazy ładniejsza niż wszyscy ludzie, których w swoim życiu spotkałem.Na pewno jestszlachetnie urodzoną damą, taką jak w opowieściach.Musi być. Ona?  zapytał Rand. O kim ty mówisz?Spojrzał na Mata, który chwycił się rękoma za głowę, mocno zaciskając powieki. To są ci ludzie, o których miałem ci powiedzieć  wymamrotał Mat  zanim za-pędziłeś mnie do.Przerwał, otworzył oczy i ostro spojrzał na Ewina. Przyjechali zeszłego wieczora  podjął po chwili  i zatrzymali się w gospodzie.Widziałem, jak przyjechali.Widziałem ich konie, Rand.Nigdy przedtem nie widziałemkoni tak wysokich, o tak lśniącej sierści.Wyglądały, jakby mogły biec bez końca.Myślę,że on dla niej pracuje. Służy  wtrącił się Ewin. W opowieściach nazywają to służbą.Mat mówił dalej, jakby nic nie słyszał. W każdym razie podporządkowuje się jej, robi wszystko, co ona każe.Tylko, że niewygląda jak służący.Raczej jak żołnierz.Nosi miecz tak, jakby to była część jego ciała,jak ręka czy stopa.Straż kupców wyglądałaby przy nim jak kundle.No i ona, Rand.Na-wet w snach nigdy nie wyobrażałem sobie nikogo takiego jak ona.Ona jest jak.jak.Przerwał i obdarzył Ewina kwaśnym spojrzeniem.29 .jak szlachetnie urodzona dama  skończył z westchnieniem. Ale kim oni są?  zapytał Rand.Oprócz kupców, przyjeżdżających raz do roku po tytoń i wełnę, oraz handlarzy, obcynigdy, lub prawie nigdy nie pojawiali się w Dwu Rzekach.Może bywali w Taren Fer-ry, ale na pewno nie docierali tak daleko na południe.Większość kupców i handlarzyprzyjeżdżała tu stale od lat, toteż nie byli tak naprawdę obcy.Ot, po prostu, ludzie z ze-wnątrz.Dobre pięć lat upłynęło od czasu, gdy ktoś naprawdę obcy pojawił się w PoluEmonda.Człowiek ten uciekał przed jakimiś kłopotami, które miał w Baerlon, a któ-rych charakteru nikt w wiosce nie rozumiał.Zresztą i tak nie zabawił długo. Czego oni chcą? Czego chcą?  wykrzyknął Mat. Nie dbam o to, czego chcą.Obcy, Rand i toobcy o jakich nigdy nie śniłeś.Pomyśl o tym!Rand otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował.Wspomnie-nie jezdzca w czarnym płaszczu powodowało, że czuł się jak kot w okolicy pełnej psów.Troje obcych w wiosce, w tym samym czasie  to wyglądało na zupełnie nieprawdo-podobny zbieg okoliczności.Troje, oczywiście pod warunkiem, że zmiennokolorowypłaszcz jednego z nich nigdy nie przybierał barwy czarnej. Ona nosi imię Moiraine  powiedział Ewin, korzystając z chwili ciszy. Słysza-łem, jak on je wypowiedział.Mówił do niej Moiraine.Lady Moiraine.Wiedząca możejej nie lubić, ale ja się z nią nie zgadzam. Dlaczego sądzisz, że Nynaeve jej nie lubi?  zapytał Rand. Dzisiejszego poranka pytała Wiedzącą o drogę  odparł Ewin  i nazwała ją dzieckiem.Rand i Mat cicho gwizdnęli przez zęby, a Ewin aż zająknął się, tak niecierpliwie pra-gnął wszystko wyjaśnić. Lady Moiraine nie wiedziała, z kim rozmawia.Zrozumiawszy, pózniej bardzoprzepraszała.Naprawdę.Potem zadała jej kilka pytań o różne zioła, o to, kto jest kimw Polu Emonda, a wszystko z szacunkiem takim, jaki okazują kobiety w wiosce, z więk-szym nawet niż niektóre z nich.Przez cały czas zadawała pytania, o to, ile kto ma lati jak długo mieszka tutaj i.ojej, nie pamiętam o co jeszcze.W każdym razie Nynaeveodpowiadała, mając taki wyraz twarzy, jakby się najadła zielonych jagód.Pózniej, gdyLady Moiraine odchodziła, patrzyła za nią takim wzrokiem, jak.cóż, nie było to przy-jacielskie, możecie mi wierzyć. To wszystko?  zapytał Rand. Znacie usposobienie Nynaeve.Kiedy w zeszłymroku Cenn Buie nazwał ją dzieckiem, uderzyła go laską w głowę, mimo że jest człon-kiem Rady Wioski, a ponadto mógłby być jej dziadkiem.Aatwo denerwuje ją byle co,ale nigdy długo nie chowa urazy. W tym przypadku, dla mnie to jednak trwa zbyt długo  wymamrotał Ewin.30  Nie dbam o to, kogo Nynaeve bije  zaśmiał się Mat  dopóki to nie jestem ja.Zapowiada się najwspanialsze Bel Tine ze wszystkich, jakie dotąd były.Bard, dama.któż mógłby chcieć więcej? Komu potrzebne są fajerwerki? Bard?  zapytał Ewin podnieconym głosem. Chodz, Rand  Mat ruszył, zupełnie ignorując pytanie. Tu już skończyliśmy.Musisz zobaczyć tego człowieka.Wbiegł po schodach na górę.Ewin gramolił się za nim, wołając: Naprawdę jest bard, Mat? To nie jest tak, jak z tymi psami upiorami, nieprawdaż?Albo z żabami?Rand przystanął na moment, aby zgasić lampę, a potem pospieszył za nimi.W sali, siedzące przy kominku grono powiększyło się o Rowana Hurna i Same-la Crawe, tak że cała Rada Wioski była w komplecie.Mówił teraz Bran al Vere  jegonormalnie gromki głos był tak ściszony, że poza ścisły krąg krzeseł wydostawało się tyl-ko głuche mamrotanie.Burmistrz podkreślał swoje słowa, uderzając grubym palcemwskazującym w grzbiet drugiej dłoni i wpatrując się w każdego z mężczyzn po kolei.Tamci kiwali głowami, zgadzając się z każdym jego słowem, może tylko Cenn robił toz pewnym ociąganiem.Widok grupy mężczyzn, skupionych tak ciasno, że niemalże napierających na siebie,posiadał wymowę bardziej jednoznaczną, niż gdyby powiesili sobie nad głowami znakzakazujący wstępu.O czymkolwiek mówili, było to przeznaczone wyłącznie dla RadyWioski, przynajmniej na jakiś czas.Z pewnością nie podobałoby im się, gdyby Randpróbował słuchać.Ociągając się, powędrował do wyjścia.Jest przecież jeszcze bard.Noi ci obcy.Beli i wozu już nie było, zajął się nimi jeden ze stajennych oberżysty, Hu albo możeTad.Przed wejściem, spoglądając na siebie, stali Mat i Ewin, ich płaszcze łopotały nawietrze. Mówię ci po raz ostatni  warknął Mat. Nie oszukuję cię.Naprawdę przyje-chał bard.A teraz idz już sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl