[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pociągnęła łyczek brandy izamierzała wydać radosne westchnienie z powodu jej rozgrzewającychwłaściwości, gdyby nie fakt, że Rogan stał nad nią i paraliżował ją wzrokiem.-Przecież przyszłam na pański pokaz, prawda? Odpowiednio ubrana, zodpowiednim uśmiechem przylepionym do twarzy.- To był pani pokaz - wykrzyknął.- Ty niewdzięczna, egoistyczna,nieodpowiedzialna smarkulo!Bez względu na zmęczenie, nie pozwoli mu odzywać się do siebie w takordynarny sposób.Wstała i sztywnym krokiem podeszła do niego.- Nie zamierzam z panem polemizować.Jestem dokładnie taka, jak panpowiedział, i tak też odbierano mnie przez większą część mojego życia.Naszczęście dla nas obojga pańskie zainteresowanie moją osobą zaczyna się ikończy na moich pracach.- Czy zdaje sobie pani sprawę ile czasu i wysiłku, a także wydatków,ponieśliśmy, by doprowadzić tę wystawę do końcowego efektu?Nora Roberts 114- To już pańska sprawa.- Jej głos był tak sztywny, jak cała jej sylwetka.- O czym zresztą nie pozwala mi pan nigdy zapomnieć.A w końcu byłam tam,sterczałam przez dwie godziny, ocierając się łokciami o obcych ludzi.- Lepiej by było, gdyby do pani wreszcie dotarło, że klient nigdy nie jestkimś obcym i że brak uprzejmości nie należy do atrakcji.Jego spokojny, opanowany głos ciął jak pałaszem jej ochronną zbroję.- Nigdy nie wyraziłam zgody, że spędzę tam cały wieczór.Potrzebnajest mi samotność, to wszystko.- I szwendanie się po ulicach przez całą noc? Jestem za paniąodpowiedzialny, dopóki jest pani u mnie, Maggie.Na miłość boską, jużchciałem wezwać policję!- Nie jest pan wcale odpowiedzialny za mnie.Sama za siebieodpowiadam.- Mówiąc to zrozumiała, że jego pociemniałe oczy nie wyrażająjedynie wściekłości, lecz że są również zatroskane.- Jeśli sprawiłam panukłopot, chciałabym przeprosić.Poszłam po prostu na spacer.- Poszła się pani włóczyć i bez słowa pożegnania wyszła ze swojejpierwszej, dużej wystawy?- Tak.- Zanim zdążyła się opanować, kieliszek pofrunął z jej ręki iuderzył o kamienne obramowanie kominka.Wyrzucone jak pocisk szkłoroztrzaskało się w drobny mak.- Musiałam wyjść! Dusiłam się! Nie mogłamtego znieść.Ci wszyscy ludzie, wpatrzeni we mnie, w moje prace, i ta muzyka,te światła.Wszystko takie doskonałe i śliczne.Nie spodziewałam się, że aż taksię tego przestraszę.Myślałem, że przezwyciężę to, aż do dnia, kiedy pokazałmi pan po raz pierwszy tę salę i moje prace rozstawione w niej jak wnajpiękniejszym śnie.- Przeraziła się pani.- Tak, tak, do jasnej cholery.Cieszy to pana? Byłam zdruzgotana, kiedyotworzył pan drzwi i zajrzałam do środka, i ujrzałam to, co pan zrobił.Niemogłam prawie wydobyć głosu.Pan to zrobił - powiedziała ze złością.-Otworzył pan tę puszkę Pandory i wypuścił z niej wszystkie moje nadzieje, imoje lęki, i potrzeby.Pan nawet nie wie, jak to jest, kiedy ma się potrzeby,potworne potrzeby, o jakie człowiek nawet się nie podejrzewa.Spojrzał na nią uważnie, bladą i rozognioną, tak kruchą w czarnejsukience.- Och, ależ ja wiem.Ja wiem.Powinna mi pani była powiedzieć,Maggie.- Jego głos stał się łagodny, spokojny.Podszedł do niej.Chciała go odepchnąć.- Nie, proszę mnie nie dotykać, Nie zniosłabym w tej chwili pańskiejdobroci.Zwłaszcza, że na nią nie zasłużyłam.Postąpiłam zle, znikając w tensposób.Zachowałam się egoistycznie i niewdzięcznie. Bezradnie opuściła posobie ręce.- Ale nikogo nie było ze mną na tych schodach.Nikogo.Serce miZrodzona z ognia 115pękało.Nagle wydała mu się taka krucha i delikatna.Posłuchał i nie dotknął jej.Bał się, że jeśli dotknie, choćby najłagodniej, rozsypie się w jego rękach.- Gdyby mi pani powiedziała, jak bardzo to dla pani ważne, Maggje,postarałbym się sprowadzić pani rodzinę.- Nie sprowadziłby pan Brianny.A tym bardziej mojego ojca.- Głos sięjej łamał i wstydziła się tego.Tłumiąc go, przyłożyła rękę do ust.- Jestemprzemęczona, to wszystko.- Walczyła zawzięcie, by zapanować nad głosem.-Podniecona z wrażenia.Winna jestem panu przeprosiny za moje odejście iwdzięczność za całą pracę, jaką pan wykonał dla mnie.Wolał jej złość i płacz od tej nienaturalnej uprzejmości.Nie mającwyboru, odpowiedział równie grzecznie.- Najważniejsze, że wystawa okazała się prawdziwym sukcesem.- Tak.- Jej oczy lśniły w blasku ognia.- To najważniejsze.Jeśli mi panwybaczy, pójdę już na górę do łóżka.- Oczywiście.Maggie? Jeszcze jedno.Odwróciła się.Stał przed kominkiem, za nim radośnie podskakiwałyzłociste płomienie.- Tak?- Byłem tam przy pani na schodach.Może pani przypomni sobie o tymnastępnym razem i będzie zadowolona.Nie odpowiedziała.Usłyszał tylko szelest jej sukni, gdy pośpiesznieprzemierzyła hol i wbiegła na schody, a pózniej szybki, krótki odgłoszamykanych drzwi jej sypialni.Zdał sobie sprawę, iż jest równie kapryśna, zmienna w nastrojach iolśniewająca jak ten ogień.Równie niebezpieczna i równie żywiołowa.A on był w niej zakochany.Do szaleństwa.Nora Roberts 116ROZDZIAA DZIESITY- Co to znaczy odeszła? - Rogan odsunął się od biurka i rzucił oburzonespojrzenie Josephowi.- Nie mogła przecież odejść.- Ależ tak.Zatrzymała się w galerii przed godziną, żeby się pożegnać.-Joseph sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kopertę.- Prosiła, żebym to oddał.Rogan odebrał kopertę i rzucił na biurko.- Mówisz więc, że wróciła do Clare? Nazajutrz po wystawie?- Tak, w szalonym pośpiechu.Nawet nie zdążyłem jej pokazać recenzji.- Joseph obracał w palcach malutki, złoty kolczyk w uchu.- Zabukowała lot doShannon.Powiedziała, że wpadła tylko na moment, by się pożegnać i życzyćwszystkiego najlepszego, dała mi tę kartkę dla dębie, pocałowała mnie inatychmiast wybiegła.- Uśmiechnął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.- Pociągnęła łyczek brandy izamierzała wydać radosne westchnienie z powodu jej rozgrzewającychwłaściwości, gdyby nie fakt, że Rogan stał nad nią i paraliżował ją wzrokiem.-Przecież przyszłam na pański pokaz, prawda? Odpowiednio ubrana, zodpowiednim uśmiechem przylepionym do twarzy.- To był pani pokaz - wykrzyknął.- Ty niewdzięczna, egoistyczna,nieodpowiedzialna smarkulo!Bez względu na zmęczenie, nie pozwoli mu odzywać się do siebie w takordynarny sposób.Wstała i sztywnym krokiem podeszła do niego.- Nie zamierzam z panem polemizować.Jestem dokładnie taka, jak panpowiedział, i tak też odbierano mnie przez większą część mojego życia.Naszczęście dla nas obojga pańskie zainteresowanie moją osobą zaczyna się ikończy na moich pracach.- Czy zdaje sobie pani sprawę ile czasu i wysiłku, a także wydatków,ponieśliśmy, by doprowadzić tę wystawę do końcowego efektu?Nora Roberts 114- To już pańska sprawa.- Jej głos był tak sztywny, jak cała jej sylwetka.- O czym zresztą nie pozwala mi pan nigdy zapomnieć.A w końcu byłam tam,sterczałam przez dwie godziny, ocierając się łokciami o obcych ludzi.- Lepiej by było, gdyby do pani wreszcie dotarło, że klient nigdy nie jestkimś obcym i że brak uprzejmości nie należy do atrakcji.Jego spokojny, opanowany głos ciął jak pałaszem jej ochronną zbroję.- Nigdy nie wyraziłam zgody, że spędzę tam cały wieczór.Potrzebnajest mi samotność, to wszystko.- I szwendanie się po ulicach przez całą noc? Jestem za paniąodpowiedzialny, dopóki jest pani u mnie, Maggie.Na miłość boską, jużchciałem wezwać policję!- Nie jest pan wcale odpowiedzialny za mnie.Sama za siebieodpowiadam.- Mówiąc to zrozumiała, że jego pociemniałe oczy nie wyrażająjedynie wściekłości, lecz że są również zatroskane.- Jeśli sprawiłam panukłopot, chciałabym przeprosić.Poszłam po prostu na spacer.- Poszła się pani włóczyć i bez słowa pożegnania wyszła ze swojejpierwszej, dużej wystawy?- Tak.- Zanim zdążyła się opanować, kieliszek pofrunął z jej ręki iuderzył o kamienne obramowanie kominka.Wyrzucone jak pocisk szkłoroztrzaskało się w drobny mak.- Musiałam wyjść! Dusiłam się! Nie mogłamtego znieść.Ci wszyscy ludzie, wpatrzeni we mnie, w moje prace, i ta muzyka,te światła.Wszystko takie doskonałe i śliczne.Nie spodziewałam się, że aż taksię tego przestraszę.Myślałem, że przezwyciężę to, aż do dnia, kiedy pokazałmi pan po raz pierwszy tę salę i moje prace rozstawione w niej jak wnajpiękniejszym śnie.- Przeraziła się pani.- Tak, tak, do jasnej cholery.Cieszy to pana? Byłam zdruzgotana, kiedyotworzył pan drzwi i zajrzałam do środka, i ujrzałam to, co pan zrobił.Niemogłam prawie wydobyć głosu.Pan to zrobił - powiedziała ze złością.-Otworzył pan tę puszkę Pandory i wypuścił z niej wszystkie moje nadzieje, imoje lęki, i potrzeby.Pan nawet nie wie, jak to jest, kiedy ma się potrzeby,potworne potrzeby, o jakie człowiek nawet się nie podejrzewa.Spojrzał na nią uważnie, bladą i rozognioną, tak kruchą w czarnejsukience.- Och, ależ ja wiem.Ja wiem.Powinna mi pani była powiedzieć,Maggie.- Jego głos stał się łagodny, spokojny.Podszedł do niej.Chciała go odepchnąć.- Nie, proszę mnie nie dotykać, Nie zniosłabym w tej chwili pańskiejdobroci.Zwłaszcza, że na nią nie zasłużyłam.Postąpiłam zle, znikając w tensposób.Zachowałam się egoistycznie i niewdzięcznie. Bezradnie opuściła posobie ręce.- Ale nikogo nie było ze mną na tych schodach.Nikogo.Serce miZrodzona z ognia 115pękało.Nagle wydała mu się taka krucha i delikatna.Posłuchał i nie dotknął jej.Bał się, że jeśli dotknie, choćby najłagodniej, rozsypie się w jego rękach.- Gdyby mi pani powiedziała, jak bardzo to dla pani ważne, Maggje,postarałbym się sprowadzić pani rodzinę.- Nie sprowadziłby pan Brianny.A tym bardziej mojego ojca.- Głos sięjej łamał i wstydziła się tego.Tłumiąc go, przyłożyła rękę do ust.- Jestemprzemęczona, to wszystko.- Walczyła zawzięcie, by zapanować nad głosem.-Podniecona z wrażenia.Winna jestem panu przeprosiny za moje odejście iwdzięczność za całą pracę, jaką pan wykonał dla mnie.Wolał jej złość i płacz od tej nienaturalnej uprzejmości.Nie mającwyboru, odpowiedział równie grzecznie.- Najważniejsze, że wystawa okazała się prawdziwym sukcesem.- Tak.- Jej oczy lśniły w blasku ognia.- To najważniejsze.Jeśli mi panwybaczy, pójdę już na górę do łóżka.- Oczywiście.Maggie? Jeszcze jedno.Odwróciła się.Stał przed kominkiem, za nim radośnie podskakiwałyzłociste płomienie.- Tak?- Byłem tam przy pani na schodach.Może pani przypomni sobie o tymnastępnym razem i będzie zadowolona.Nie odpowiedziała.Usłyszał tylko szelest jej sukni, gdy pośpiesznieprzemierzyła hol i wbiegła na schody, a pózniej szybki, krótki odgłoszamykanych drzwi jej sypialni.Zdał sobie sprawę, iż jest równie kapryśna, zmienna w nastrojach iolśniewająca jak ten ogień.Równie niebezpieczna i równie żywiołowa.A on był w niej zakochany.Do szaleństwa.Nora Roberts 116ROZDZIAA DZIESITY- Co to znaczy odeszła? - Rogan odsunął się od biurka i rzucił oburzonespojrzenie Josephowi.- Nie mogła przecież odejść.- Ależ tak.Zatrzymała się w galerii przed godziną, żeby się pożegnać.-Joseph sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kopertę.- Prosiła, żebym to oddał.Rogan odebrał kopertę i rzucił na biurko.- Mówisz więc, że wróciła do Clare? Nazajutrz po wystawie?- Tak, w szalonym pośpiechu.Nawet nie zdążyłem jej pokazać recenzji.- Joseph obracał w palcach malutki, złoty kolczyk w uchu.- Zabukowała lot doShannon.Powiedziała, że wpadła tylko na moment, by się pożegnać i życzyćwszystkiego najlepszego, dała mi tę kartkę dla dębie, pocałowała mnie inatychmiast wybiegła.- Uśmiechnął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]