[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.48* Babka.143 si i wydziobywała nawzajem oczy w beznadziejnych potyczkach o więcej po-wierzchni pod łapami.Latem nad tym miejscem kurzej kazni unosił się nieopisa-ny smród i chmura metalicznie błyszczących much, których brzęczenie łączyłosię z rozpaczliwym wrzaskiem kur.Lepiej miały kaczki Omy Trudę: wolno im było człapać smętnie po pozbawio-nym zdzbła trawy podwórku i taplać się w kałużach, zbierających się po deszczuw rozlicznych wyrwach w bruku.W kącie dziedzińca piętrzyły się stare graty, beczki na wodę, dziurawe wiadra,wyszczerbione miski i potłuczone doniczki z badylami uschłych roślin.Niepo-trzebne bądz zepsute obiekty większego kalibru leżały po zaroślach otaczającychzagrodę: rdzewiejące wraki samochodów i maszyn rolniczych, fotele z wyłażą-cymi sprężynami, opony od ciągników, pozbawione kół wózki dziecięce i wiel-kie płachty folii do przykrywania zasiewów.W odróżnieniu od głównych zabudowań leżąca na uboczu stajnia lśniła czysto-ścią.Właściciele koni obrządzali je sami i sami też zmieniali ściółkę, zobowiąza-ni byli ponadto do utrzymywania porządku w stajni, toalecie i izdebce, szumniezwanej  klubem jezdzieckim".Na drzwiach  klubu" wisiała długa lista obejmu-jąca zakres obowiązków i odpowiedzialne w danym tygodniu za służbę po-rządkową osoby; punktualność i rzetelność wykonania zaleconych prac kontro-lowała surowo Gabi.Stajnie należało wielokrotnie w ciągu dnia zamiatać, oknaregularnie myć, podłogi w toalecie i  klubie" szorować do blasku, ręczniki prać,lustro polerować.Przesadne wywożenie na gnojowisko zużytej ściółki uważanebyło jednakże za poważne wykroczenie.Hansi kontrolował osobiście zawartośćtaczek i wpadał w szał, jeżeli znalazł suche zdzbło słomy.- Co wam się wszystkim wydaje? - wrzeszczał.- We łbach się wam przewraca,dobrą ściółkę wyrzucać! Zobacz, no zobacz sama, co ty chcesz na gnojowiskowywalić!? Sucha, pachnąca słoma, jeść ją można.- Tu pakował sobie garść wy-jętej z taczki słomy do gęby.- Jazda z powrotem, poprzebierać to wszystko, alemigiem!Ponieważ mówił okropnym dialektem naszych okolic, przeciągając samogłoskii nie wymawiając ,końcówek, brzmiało to mniej więcej tak:- Co waas tki wydaa? Wełb waas przewraa, droo ścii rzucaa!Zoob, no zoob saa, ety cee na gnojoo wywaa, schaa, pchnaa słaa sej mnaa!Zdaa zpr, poprz to wstkoo, ale mii!Właściwie nie można go było zrozumieć, ale nabiegła krwią twarz i gmerąjącew gnoju ręce nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do przyczyny jego obu-144 rzenia: chodziło najwyrazniej o przypadek karygodnej rozrzutności.Zawracałosię więc na pięcie i pchało taczki z powrotem do stajni.Hansi był wielkim zwolennikiem idei prac społecznych.Oficjalnie nikt nie byłdo nich zobowiązany, praktycznie jednak przynajmniej jeden weekend w miesią-cu trzeba było poświęcić na rzecz robót przymusowych w Obermuhlenhofie.Hansi zwoływał w  klubie" zebranie kolektywu, stawał na środku, Gabi poprawicy, Mitzi po lewicy, podpierał się pod boki i zaczynał:- Moi drodzy.My tu, w naszym Obermuhlenhofie, jezdeśmy jedną wielką ro-dziną i wszystkiem nam leży na wątrobie, coby nasz Obermuhlenhof galanty był,a mnie to już specyjalnie.Mata już ten paradny klub, kibel też wam pobudowa-łem, cobyście za stodołę nie musieli latać, ale plac jest, za przeproszeniem, dodupy.Dlatego nie ma się tu co opierdalać, tylko za robotę trzeba się wziąć! W tęniedzielę wszystkie mają się stawić o ósmej, chłopy będą plac równać, a babyogrodzenie naprawią i żywopłota posadzą.A ja wam sznycelki z grilla zrobię ipo robocie będzie wyżerka palce lizać.W niedzielę, punktualnie o ósmej, kolektyw zbierał się pod stajnią, ziewającrozpaczliwie.Hansiego ani śladu, brama wjazdowa zamknięta na cztery spusty,po dziedzińcu miotały się spuszczone z łańcucha psy, dwie krwiożercze bestie.Zazwyczaj uwiązane i głodne, żyły tylko nadzieją, że w końcu uda im się roze-rwać kogoś na strzępy i były postrachem całej okolicy.Walenie do bramy roz-jątrzyło je tylko, rzucały się teraz całym ciężarem ciała na wrota, które zaczęłyniebezpiecznie trzeszczeć.- A może byśmy wrócili do domu? - zaproponował ktoś nieśmiało.JednakżeHansi już wypadł z domu i pędził do bramy, odziany w pidżamę, gumiaki i nie-odmienną furażerkę.- Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje! - wrzeszczał wesoło.-Aapta za łopaty,zara trząchniemy robotą!Aopat było za mało, po jednej na dwoje, Hansi rozdał więc jeszcze widły i gra-bie, a sam wskoczył na siodełko ciągnika z rodzajem szufli na przodzie i z fanfa-ronadą zatoczył rundkę po placu.- Ty tam - wskazał na Ute - gramol się tutaj, to ci pokażę co i jak.Widzisz ta-muj ten dzyndzyk? Przekręcasz dzyndzyk, łapiesz za tamten wihajster, terazdziebko dzyndzyk popuszczasz, kopniesz ten pedał i pojechali! Kapujesz? Awy, to je ty, ty i ty - wyliczał, pokazując palcem - będzieta szli za ciągnikiem irównali.Wy dwie dymajta do lasu, kopać krzaki do żywopłota, ale żeby mi z ku-145 rzeniami byli, a reszta zabiera się do grodzenia.Ja zaś wracam do chałupy, szny-celki robić.I zniknął.W południe połowa placu była jako tako zniwelowana.Zrobił się upał, słońceświeciło teraz prostopadle, na pozbawionej drzew przestrzeni maneżu nie byłoprzed nim schronienia.Pracowaliśmy w milczeniu, spływaliśmy potem i chciałonam się pić.- Sukinsyn wlazł pewnie z powrotem pod pierzynę - warknął nagle Kalle, od-rzucając z wściekłością łopatę.- Mam to gdzieś, idę do domu.Przyglądaliśmy mu się z podziwem i zazdrością, kiedy zdecydowanym kro-kiem kierował się w stronę samochodu.Zanim jednak zdążył przekręcić kluczykw stacyjce, Hansi wybiegł z domu i uczepił się drzwiczek.- Dokaa to, dokaa? - rozwrzeszczał się.- Kolktyy praa, a tyt cichcz nog daa?Laatot? Każdeej muu za robtee wziaa, ajk nee, to zaab kobee i woo!Co znaczyło:  Dokąd to, dokąd? Kolektyw pracuje, a ty tu cichaczem nogę da-jesz? Aadnie to tak? Każden jeden musi za robotę się wziąć, a jak nie, to zabierajkobyłę i won!".- Wysikać się muszę! - oświadczył Kalle mężnie.- W samochodzie? Tam je kibel! A wy czego gęby rozdziawiacie? Tu nie maco ślepiąc, tylko robić trza, dalii, dalii! Mata tu skrzynkę piwa - dodał już łagod-niejszym głosem - a sznycelki zara będą.Sznycelków nie było jeszcze długo, pojawiły się dopiero po zachodzie słońca,kiedy na niebie ukazały się pierwsze gwiazdy.Nieludzko umordowani, żuliśmyje w milczeniu, tylko Hansi podśpiewywał wesoło, podskakując jak pasikonikkoło grilla.- No, widzita, jak się człowiek narobi, to całkiem inaczej smakuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl