[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przemierzyłem podjazd swo-bodnym krokiem, jakbym był wieloletnim przyjacielem rodziny,ale skręciłem wzdłuż bocznej ściany budynku i skierowałem sięprosto do drzwi kuchennych.Otwarcie prostego zamka nie zaję-ło mi dużo czasu, uporałem się z nim najwyżej w ciągu sześciuminut.Kiedy otwarła się przede mną droga do kuchni, zadzwo-niłem do Pike a.- Otworzyłem drzwi.Wchodzę do środka.Wciągnąłem gumowe rękawiczki i uchyliłem otwarte drzwi.Przez chwilę nasłuchiwałem, zanim przekroczyłem próg.W do-mu panował ład i porządek, w powietrzu unosił się zapach płynudo zmywania, ale i tak czułem się tu nieswojo.Miałem ochotęjak najszybciej odnalezć to, czego szukałem, i wynosić się stąddo diabła.Przeszedłem przez kuchnię, w drzwiach znów przy-stanąłem, nadstawiając ucha, po czym ruszyłem prosto do gabi-netu.Róg pokoju zajmowało obszerne mahoniowe biurko, z bokustał regał z licznymi zamykanymi szafkami i szufladami, dalejszafa ubraniowa oraz niewielki telewizor.Na środku biurka leżałgruby granatowy trójpierścieniowy segregator, tego samegotypu, w jakim sporządzano księgi postępowania dochodzenio-wego.Nie widziałem go tu wczoraj wieczorem, ale teraz był, jakgdyby gospodarz jeszcze do niego zaglądał przed wyruszeniemrano do pracy.Nalepka na grzbiecie wypisana odręcznym cha-rakterem głosiła:  Trinh.Przestrzeń wokół tej księgi i dokoła biurka pozostawała wnienagannym porządku.Sprzęt ograniczał się do domowegokomputera i telefonu bezprzewodowego, przy klawiaturze pię-trzył się niewielki stosik papierów.Przerzuciłem je pospiesznie,ale nie znalazłem niczego powiązanego ze sprawą.Teczki leżące265 w szufladach biurka dotyczyły spraw osobistych i były opisanejako  polisy ubezpieczeniowe ,  bieżące rachunki i temu po-dobne.Podszedłem do szafy i popatrzyłem z góry na resztę ma-teriałów dochodzeniowych.Pudło przekazane przez Munsonastało na podłodze.Na nim leżało kilka plastikowych wypcha-nych teczek ściśniętych dwiema grubymi gumkami, a obok nie-go spoczywały dwie inne księgi postępowania dochodzeniowego.Dotyczące spraw Repko i Frostokovich.Zrobiło mi się smutnona ich widok.- Witaj, Debra - szepnąłem.Zrobiłem zdjęcia pudła i segregatorów leżących na dnie, poczym wykonałem kilka szerszych ujęć obejmujących całe wnę-trze szafy.Następnie wyciągnąłem pudło na środek pokoju,ułożyłem na nim księgi postępowania dochodzeniowego i zrobi-łem kilka dalszych ujęć, obejmujących również biurko Marksa ijego rzeczy osobiste, jak też księgę z dochodzenia w sprawieTrinh leżącą na biurku.Chciałem mieć niezbite dowody, że bra-kujące akta znajdowały się w domu komendanta.Kiedy uznałem, że starczy mi zdjęć, otworzyłem księgę po-stępowania ze sprawy Sondry Frostokovich.Czytałem jeszczepierwszą stronę, gotów przekopać się przez komplety materia-łów, kiedy odczułem wibracje komórki.- Minęli mnie właśnie Marx i Munson w drodze do domu.Masz najwyżej pół minuty.Nie tracił czasu na dalsze wyjaśnienia.Byłem w domu ko-mendanta dopiero od ośmiu minut i ledwie zdążyłem się zorien-tować, nabrałem ochoty na zapoznanie się z wykradzionymiaktami, sfotografowanie ich i odłożenie na miejsce, żeby zyskaćna czasie, okazało się jednak, że ten plan jest nierealny.Ilośćpapierów była dość pokazna, ale plastikowe teczki wypełniałypudło ledwie do połowy, dorzuciłem więc na wierzch pozostałedokumenty i księgę postępowania, po czym wyniosłem wszystkodo łazienki sąsiadującej z gabinetem Marksa.266 Ledwie wycofałem się na korytarz, usłyszałem stuk otwiera-nych drzwi prowadzących z kuchni do garażu.Pospiesznie usta-wiłem ciężkie pudło na sedesie i otworzyłem okno.Ledwie się nanie wdrapałem, trzasnęły frontowe drzwi.Marx powiedział coś,czego nie zrozumiałem.Pospiesznie sięgnąłem po wyładowanypapierami karton.Gdy tylko zdążyłem zamknąć okno i dać nura w krzaki od-gradzające tylne podwórze posesji Marksa od sąsiedniej, pa-nicznie wcisnąłem klawisz szybkiego połączenia z Pike em.Od-powiedział krótko:- Jestem.- Nawet przez chwilę w to nie wątpiłem.Przecisnąłem się przez zwarty żywopłot na sąsiednie podwó-rze i ujrzałem czerwonego dżipa na ulicy przed domem.Pewniepowinienem ruszyć w jego stronę spokojnym krokiem, ale rzuci-łem się sprintem, nie patrząc za siebie i nie dbając o to, czy ktośmnie zobaczy.Ledwo wskoczyłem na tylne siedzenie, trzymając wyładowa-ne pudło kartonowe, Pike wcisnął gaz i ruszył z miejsca.Drzwizatrzasnęły się z takim impetem, że boleśnie uderzyły mnie wramię.- Niewiele brakowało - rzekł Joe.Aż popłakałem się ze śmiechu.Był to idiotyczny chichot,przypominający szczekanie psa, ale nie mogłem się powstrzy-mać, dopóki Pike nie ścisnął mnie mocno za ramię.34.Kanion za moim domem dawał wytchnienie w czasie południo-wych upałów, gdyż zawsze wiał od niego lekki wiatr, dzięki267 któremu jastrzębie zapuszczały się aż tutaj w swoich łowach namyszy i króliki.Gdzieś z jego głębi doleciał teraz odgłos piłyłańcuchowej wgryzającej się w pień drzewa, a towarzyszyły murytmiczne strzały pneumatycznego pistoletu do wbijania gwoz-dzi.W tym rejonie zawsze ktoś coś budował, toteż podobne od-głosy były na porządku dziennym.Dla mnie były to odgłosynormalnego życia.Postawiliśmy kartonowe pudło z aktami i księgami procedurdochodzeniowych na stole w saloniku i wypiliśmy po butelcewody mineralnej.Pózniej zjedliśmy po dużym pączku nadzie-wanym marmoladą truskawkową, spoglądając na wykradzionepapiery w takim napięciu, jakbyśmy chcieli zyskać na czasieprzed zajrzeniem do skoroszytów.Pózniej podzieliliśmy się robotą.Ja zacząłem od księgi pro-cedur ze sprawy Frostokovich i od razu spostrzegłem, że brakujeniektórych stron.Każda księga dotycząca morderstwa zaczynasię od wstępnego raportu detektywów obejmujących dochodze-nie, gdzie umieszcza się opis ofiary oraz miejsca zbrodni.W tymsegregatorze brakujący wstępny raport z miejsca przestępstwapodpisali Marx i Munson, tyle że nie było go w papierach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl