[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Clifton wyszedł na taras i spojrzał w dół, na burtę statku. Chodz tutaj. Jill zawahała się na moment, potem podeszła do niego; narastała w niej niejasnaobawa, strach.Przechyliła się przez reling i spojrzała.Daleko w dole dostrzegła, jak Davidprzesiada się z Bretagne na holownik.Musiała przytrzymać się relingu. Dlaczego?  dopytywała się natarczywie, niczego nie rozumiejąc. Co się stało?Mężczyzna zwrócił się do niej i wyjaśnił: Pokazałem mu twój film.Od razu pojęła, o czym mówi, i jęknęła: O, mój Boże! Nie! Proszę, nie! Zabiłeś mnie! No, to wyrównaliśmy rachunki. Wynoś się!  wrzasnęła. Wynoś się stąd!  Rzuciła się na niego i paznokciamiwydrapała głębokie rany na policzkach.Clifton cofnął się i mocno uderzył ją w twarz.Upadła na kola na, obejmując głowęgestem najwyższej rozpaczy.Clifton przyglądał się jej przez chwilę.Taką chciał zachować w pamięci. No, to na razie, Josephine Czinski  rzucił.Opuściwszy kabinę Jill, skierował się na pokład łodziowy, osłaniając cały czaschusteczką dolną część twarzy.Szedł wolno, przypatrując się pasażerom  szukał świeżejtwarzy, czegoś oryginalnego.Nigdy nie wiadomo.Można się niechcący natknąć na nowytalent.Czuł, że już może powrócić do pracy.Kto wie? A nuż będzie miał szczęście i odkryje nowego Toby ego Temple a.Wkrótce po wyjściu Lawrence a nadszedł Claude Dessard i zastukał do drzwi.Niebyło odpowiedzi, lecz oficer słyszał wewnątrz jakieś głosy.Odczekał chwilę i głośno zawołał: Pani Temple, tu Claude Dessard, ochmistrz.Chciałem tylko spytać, czy pani czegośnie potrzebuje?Nie było odpowiedzi.Wewnętrzny system ostrzegania Dessarda pracował już terazpełną parą.Instynkt podpowiadał mu, że coś jest nie w porządku, a przeczuciepodszeptywało, że owo coś wiąże się w jakiś sposób z panią Temple.Czarne myśli snuły siępo jego głowie.Została zamordowana lub porwana, a może.Nacisnął klamkę, drzwi nie byłyzamknięte na klucz.Dessard powoli je uchylił.Jill Temple stała pod przeciwległą ścianąkabiny, tyłem do niego.Wyglądała przez okno.Dessard otwierał już usta, by się odezwać,lecz coś w jej sztywnej, nieruchomej sylwetce powstrzymało go.Stał przez chwilę, nie mogącsię zdecydować, czy nie lepiej wyjść po cichu, gdy nagle całą kabinę wypełnił nieludzki,dojmujący skowyt, jakby śmiertelnie ranionego zwierzęcia.Bezradny wobec tak głębokiejrozpaczy obcego człowieka Dessard wycofał się, starannie zamykając za sobą drzwi.Postał chwilę na korytarzu, słuchając dobiegającego z wnętrza szlochu bez słów,wreszcie, głęboko wstrząśnięty, udał się na główny pokład do sali kinowej.Tego wieczora podczas obiadu dwa miejsca przy stole kapitańskim świeciły pustką.W trakcie posiłku kapitan dał znak Dessardowi, który pełnił funkcje gospodarza wśród mniejważnych pasażerów dwa stoliki dalej.Ochmistrz przeprosił współbiesiadników i pospieszyłdo dowódcy. Ach, Dessard  powiedział kapitan z ożywieniem.Zniżył głos i zupełnie innymtonem spytał:  Co się dzieje z panią Temple i panem Kenyonem?Dessard powiódł wzrokiem po obecnych i wyszeptał:  Jak pan wie, pan Kenyon opuścił statek przy latarniowcu Ambrose.Odpłynąłz pilotem.Pani Temple jest w swojej kabinie.Kapitan klął pod nosem.Był człowiekiem pedantycznym i nie lubił, by mu zakłócanoustalony porządek. Merde! Poczyniono już wszystkie przygotowania do tego ślubu  rzucił. Wiem, kapitanie. Dessard wzruszył ramionami i wzniósł oczy w górę.Amerykanie.Jill siedziała samotnie w ciemnej kabinie wciśnięta w fotel, z kolanami pod brodą,wpatrzona w przestrzeń.Użalała się  nie nad Davidem Kenyonem czy Tobym Temple em,nawet nie nad samą sobą.Użalała się nad małą dziewczynką imieniem Josephine Czinski.Jillchciała tyle zrobić dla małej, lecz nastąpił kres jej cudownych, czarodziejskich marzeń.Siedziała bez ruchu, niczego nie widząc ani nie słysząc, zmiażdżona przez klęskę,której nie potrafiła pojąć.Zaledwie kilka godzin temu miała dla siebie cały świat, miaławszystko, o czym kiedykolwiek marzyła, a teraz nie pozostało jej nic.Powoli docierało do jejświadomości, że znowu boli ją głowa.Przedtem nie zauważyła tego skoncentrowana nainnym bólu, bólu rozpaczy, który ją rozdzierał na strzępy.Teraz jednak czuła obręczzaciskającą się wokół głowy.Przyciągnęła kolana jeszcze bliżej do piersi i siedząc w pozycjiembrionalnej, starała się odegnać od siebie wszelkie myśli.Była zmęczona, tak straszniezmęczona.Jedyne, czego pragnęła, to siedzieć tak bez końca i nie myśleć.Może wówczasprzestanie boleć, przynajmniej na chwilę.Jill z trudem wstała, powlokła się w stronę łóżka, padła na nie i przymknęła oczy.Wtedy to wróciło.Fala zimnego, obrzydliwie cuchnącego powietrza podpłynęła doniej, otoczyła ją, zaczęła pieścić.Usłyszała jego głos, wołał ją po imieniu.Tak, pomyślała,tak.Powoli, jak w transie, Jill podniosła się na nogi i wyszła z kabiny, kierując siędzwięczącym w uszach głosem, który ją przyzywał.Była druga nad ranem i na pokładzie nie było żywej duszy, gdy Jill pojawiła się natarasie.Patrzyła w dół na morze, obserwowała małe fale rozbijające się o burty statku,w miarę jak dziobem rozcinał wodę, i bez ustanku słuchała.Ból głowy spotężniał, stał sięniemal nie do zniesienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl