[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z boku58matowoszarego kręgu żarzył się na czerwono wyświetlacz cyfrowy.Paddy wstałi położył urządzenie na krześle kapitana.Krąg był cięższy, niż się wydawał.Ważył przeszło jedenaście kilogramów, łącznie z ponad dwoma kilogramamibłękitnego materiału wybuchowego o konsystencji kitu, znanego ekspertom odterroryzmu jako heksagon.- Posadz go z powrotem - polecił Paddy.Leo puścił głowę faceta, który opadł pół metra w dół na krąg.Paddy wyce-lował broń w nos kapitana.- Niech pan zadzwoni na mostek - powiedział cicho - i każe przygotowaćszalupę.Musimy lecieć.- Opuścicie statek w łodzi ratunkowej?- Tak - potwierdził Paddy i sięgnął kapitanowi między nogi, żeby wpro-wadzić kod uzbrajający do okrągłego urządzenia.- Niech pan teraz uważniesłucha.Uruchomiłem to, na czym pan siedzi.Ta zabawka jest bardzo czuła nanacisk.Dlatego pan Lenin trzyma rękę na pańskiej głowie.Jeśli uniesie pan ty-łek choćby o ułamek centymetra, będzie bum.W tym urządzeniu jest wystar-czająco dużo materiału wybuchowego, żeby przełamać tę łajbę na pół.Musi panbyć bardzo, ale to bardzo ostrożny.Rozumiemy się?- To bomba?- Bomba.Jest ustawiona tak, że niedługo wybuchnie.Ale rąbnie wcześniej,jeśli pan uniesie tyłek.Jasne? Niech pan zadzwoni na mostek i powie, żebyprzygotowali szalupę.Tu obecny Lenin-san jest doświadczonym marynarzem,nie musi się pan obawiać o nasze bezpieczeństwo.- Nie mogę wstać? - zapytał Noboru.- Podnieść się z tego krzesła?- Nie radziłbym.Absolutnie.- To co mam zrobić?- Jeśli pan będzie grzeczny i nie ruszy się, rozbroję zdalnie bombę, kiedyoddalimy się bezpiecznie od statku.Wtedy będzie pan mógł wstać.Inaczej.nocóż, nie mogę zagwarantować panu osobistego bezpieczeństwa.Kapitan, który normalnie miał szarawożółtą cerę, poszarzał całkowicie.- Niech pan zadzwoni na mostek - powtórzył Paddy.- Tylko bez głupichnumerów.Znam japoński.Na dowód tego popisał się szybkim pytaniem po japońsku, gdzie kapitantrzyma sake.Kiedy Paddy rozmawiał z kapitanem, Leo wyjął ze swojego worka ma-rynarskiego dwa rosyjskie pistolety maszynowe Bizon 2.Ten nowy automatskonstruował syn Michaiła Kałasznikowa, Wiktor.Dość prosta technicznie brońmiała składaną kolbę, standardowy czarny chwyt pistoletowy jak AK-74M imały stożkowy tłumik płomienia z łezkowatymi szczelinami.W aluminiowymmagazynku mieściły się sześćdziesiąt cztery naboje.Leo uniósł automat.Lekka broń miała tylko sześćdziesiąt sześć centymetrówdługości.Spojrzał na selektor i ustawił go w pozycji terapii grupowej", jak to59nazywał.Ogień ciągły.Nie liczył na to, że spotkanie z japońskimi rybakami na po-kładzie będzie ekscytujące, ale nigdy nie wiadomo.Położył pistolet maszynowyna biurku kapitana, wyjął z worka mały telefon satelitarny i wręczył Paddy'emu.Kiedy zgłosił się facet na pokładzie rosyjskiego jachtu Biełaruś", Paddypowiedział mu, że prawie skończyli i są gotowi do opuszczenia Kishin Maru".Za pięć minut wsiądą do szalupy.Zadzwoni jeszcze raz, kiedy będą na morzu,ale Kapica mówi, że dopłyną do punktu spotkania o wiadomych współrzędnychza godzinę.- Niech pan siedzi spokojnie, kapitanie - doradził Paddy i ruszył do drzwirazem z barczystym Rosjaninem.- Ustęp.- wykrztusił Japończyk.Zciskał poręcze krzesła, aż zbielały muknykcie.- Ustęp? - zapytał Paddy.- O co mu chodzi?- Chyba go przyparło - domyślił się Leo i wyjrzał z kajuty z automatemprzed sobą.- Musi iść do kibla.- To zły pomysł, kapitanie.Naprawdę.Na pańskim miejscu spróbowałbymwytrzymać.Po raz ostatni spojrzał na kapitana siedzącego na bombie czułej na nacisk,potem wyszedł i zamknął za sobą drzwi.Fajny patent, ta bomba naciskowa, pomyślał.Będzie musiał wysłać do fir-my wyrazy uznania.10BermudyHawke wszedł do biblioteki i zobaczył S.siedzącego przy kominku.Pokójbył ośmioboczną wieżą ze świetlikiem na szczycie, szafy z książkami na wszyst-kich ścianach miały wysokość jednego piętra.Sir David Trulove trzymał na ko-lanach otwarty tomik poezji.Zdjął okulary w złotej oprawce, szczypał grzbietnosa i wydawał się głęboko zamyślony.Czerwony abażur lampy na stoliku rzu-cał na niego purpurowy cień.Były admirał, bohater wojny o Falklandy, sprawiał wrażenie przygaszone-go, co nie pasowało do jego silnego charakteru.Hawke się zawahał.- Dobry wieczór - powiedział najłagodniej jak umiał.- To miła niespo-dzianka, że jest pan na Bermudach.- A, samotnik lord Hawke.David Trulove zamknął książkę i spojrzał na niego z nieprzeniknioną miną.Po-łożył cienki tom na skraju stolika obok telefonu, wstał i wyciągnął rękę.Starszy60mężczyzna był wyższy od Hawke'a o dobre trzy centymetry, miał gęste siwe włosy,krzaczaste siwe brwi i długi orli nos.Samo nasuwało się określenie władczy".Dzisiejszego wieczoru niebieskooki, ogorzały S.w świetnie skrojonym gar-niturze wizytowym wyglądał jak elegancki angielski szpieg z wyobrażeń holly-woodzkiego reżysera.Owszem, był elegancki, ale miał też stalową twardość.Trulove zerknął na książkę na stoliku.- Czytujesz Yeatsa, Alex?- Nie.Przykro mi to mówić, ale nie rozumiem poezji.- Nie powinieneś jej lekceważyć.Ja też nie jestem miłośnikiem każdejpoezji, ale Yeats jest wyjątkowy.To chyba nasz jedyny prawdziwy poeta.A za-tem zaskoczyła cię moja obecność tutaj?- Trochę.Może usiądziemy?- Proszę bardzo.Tam będzie ci wygodnie?Alex przytaknął i z przyjemnością opadł na stary skórzany fotel przy ko-minku.Poczuł na sobie wzrok S.i spojrzał na niego.Uważnie.Prowadzili zesobą grę, której na razie żaden z nich nie przegrał.- Piję whisky.Przyłączysz się? - zapytał S.i popatrzył na karafki na kre-densie, a potem w górę na półki z książkami, które sięgały ośmiobocznegoświetlika.Na poziomie pierwszego piętra biegła wokół pokoju wąska galeria.Wydawała się za słaba, by utrzymać ciężar ptaka, a co dopiero człowieka obła-dowanego stosem książek.- Nie, dziękuję.- Niechętnie zakłócam ci spokój w tym niewątpliwie przyjemnym okresietwojego życia.Po ostatnim zadaniu z pewnością należy ci się wypoczynek.Aleniestety musimy porozmawiać o sytuacji, która może wymagać twojego zaan-gażowania.Trulove zamilkł i spojrzał na Hawke'a.Kazał mu czekać.Obaj doskonaleznali trzy słowa, które miały za chwilę paść z ust szefa brytyjskiego wywiadu.S.nie zawiódł Aleksa.- Coś się urodziło.- Aha - odrzekł Hawke.Starał się nie zdradzić z tym, że podskoczyło mutętno, co zawsze towarzyszyło tym trzem magicznym słowom przełożonego.- Wykurowałeś się już? Jesteś całkiem zdrowy? Nie masz nawrotów go-rączki?- Trulove przyglądał się uważnie Aleksowi.Hawke niedawno omal nieumarł w amazońskiej dżungli, gdyż nabawił się tam kilku chorób tropikalnych,łącznie z malarią.Niektórzy ludzie z najbliższego otoczenia S.uważali, żeHawke nigdy w pełni nie wydobrzeje.- Nic mi nie dolega.Szczerze mówiąc, nigdy nie czułem się lepiej.- To dobrze.Umówiłem cię na jutro rano z moim tutejszym znajomym.WSzpitalu Zwiętego Brendana.Nazywa się Nigel Prestwick.To internista.Całkiem dobry.Był moim osobistym lekarzem, dopóki nie przeniósł się tutaj zLondynu.61- Chętnie do niego pójdę - odparł Hawke, usiłując ukryć irytację.Jeszczenie trafił na lekarza, który znałby jego organizm lepiej niż on sam.Ale S.naj-wyrazniej nie chciał ryzykować.Hawke był w duchu zadowolony.Taka troskasugerowała, że dostanie ciekawe zadanie.- Wątpię.Twój stosunek do lekarzy nie jest tajemnicą.Mimo to umówiłemcię na wizytę o dziewiątej.Od północy nie możesz nic jeść ani pić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Z boku58matowoszarego kręgu żarzył się na czerwono wyświetlacz cyfrowy.Paddy wstałi położył urządzenie na krześle kapitana.Krąg był cięższy, niż się wydawał.Ważył przeszło jedenaście kilogramów, łącznie z ponad dwoma kilogramamibłękitnego materiału wybuchowego o konsystencji kitu, znanego ekspertom odterroryzmu jako heksagon.- Posadz go z powrotem - polecił Paddy.Leo puścił głowę faceta, który opadł pół metra w dół na krąg.Paddy wyce-lował broń w nos kapitana.- Niech pan zadzwoni na mostek - powiedział cicho - i każe przygotowaćszalupę.Musimy lecieć.- Opuścicie statek w łodzi ratunkowej?- Tak - potwierdził Paddy i sięgnął kapitanowi między nogi, żeby wpro-wadzić kod uzbrajający do okrągłego urządzenia.- Niech pan teraz uważniesłucha.Uruchomiłem to, na czym pan siedzi.Ta zabawka jest bardzo czuła nanacisk.Dlatego pan Lenin trzyma rękę na pańskiej głowie.Jeśli uniesie pan ty-łek choćby o ułamek centymetra, będzie bum.W tym urządzeniu jest wystar-czająco dużo materiału wybuchowego, żeby przełamać tę łajbę na pół.Musi panbyć bardzo, ale to bardzo ostrożny.Rozumiemy się?- To bomba?- Bomba.Jest ustawiona tak, że niedługo wybuchnie.Ale rąbnie wcześniej,jeśli pan uniesie tyłek.Jasne? Niech pan zadzwoni na mostek i powie, żebyprzygotowali szalupę.Tu obecny Lenin-san jest doświadczonym marynarzem,nie musi się pan obawiać o nasze bezpieczeństwo.- Nie mogę wstać? - zapytał Noboru.- Podnieść się z tego krzesła?- Nie radziłbym.Absolutnie.- To co mam zrobić?- Jeśli pan będzie grzeczny i nie ruszy się, rozbroję zdalnie bombę, kiedyoddalimy się bezpiecznie od statku.Wtedy będzie pan mógł wstać.Inaczej.nocóż, nie mogę zagwarantować panu osobistego bezpieczeństwa.Kapitan, który normalnie miał szarawożółtą cerę, poszarzał całkowicie.- Niech pan zadzwoni na mostek - powtórzył Paddy.- Tylko bez głupichnumerów.Znam japoński.Na dowód tego popisał się szybkim pytaniem po japońsku, gdzie kapitantrzyma sake.Kiedy Paddy rozmawiał z kapitanem, Leo wyjął ze swojego worka ma-rynarskiego dwa rosyjskie pistolety maszynowe Bizon 2.Ten nowy automatskonstruował syn Michaiła Kałasznikowa, Wiktor.Dość prosta technicznie brońmiała składaną kolbę, standardowy czarny chwyt pistoletowy jak AK-74M imały stożkowy tłumik płomienia z łezkowatymi szczelinami.W aluminiowymmagazynku mieściły się sześćdziesiąt cztery naboje.Leo uniósł automat.Lekka broń miała tylko sześćdziesiąt sześć centymetrówdługości.Spojrzał na selektor i ustawił go w pozycji terapii grupowej", jak to59nazywał.Ogień ciągły.Nie liczył na to, że spotkanie z japońskimi rybakami na po-kładzie będzie ekscytujące, ale nigdy nie wiadomo.Położył pistolet maszynowyna biurku kapitana, wyjął z worka mały telefon satelitarny i wręczył Paddy'emu.Kiedy zgłosił się facet na pokładzie rosyjskiego jachtu Biełaruś", Paddypowiedział mu, że prawie skończyli i są gotowi do opuszczenia Kishin Maru".Za pięć minut wsiądą do szalupy.Zadzwoni jeszcze raz, kiedy będą na morzu,ale Kapica mówi, że dopłyną do punktu spotkania o wiadomych współrzędnychza godzinę.- Niech pan siedzi spokojnie, kapitanie - doradził Paddy i ruszył do drzwirazem z barczystym Rosjaninem.- Ustęp.- wykrztusił Japończyk.Zciskał poręcze krzesła, aż zbielały muknykcie.- Ustęp? - zapytał Paddy.- O co mu chodzi?- Chyba go przyparło - domyślił się Leo i wyjrzał z kajuty z automatemprzed sobą.- Musi iść do kibla.- To zły pomysł, kapitanie.Naprawdę.Na pańskim miejscu spróbowałbymwytrzymać.Po raz ostatni spojrzał na kapitana siedzącego na bombie czułej na nacisk,potem wyszedł i zamknął za sobą drzwi.Fajny patent, ta bomba naciskowa, pomyślał.Będzie musiał wysłać do fir-my wyrazy uznania.10BermudyHawke wszedł do biblioteki i zobaczył S.siedzącego przy kominku.Pokójbył ośmioboczną wieżą ze świetlikiem na szczycie, szafy z książkami na wszyst-kich ścianach miały wysokość jednego piętra.Sir David Trulove trzymał na ko-lanach otwarty tomik poezji.Zdjął okulary w złotej oprawce, szczypał grzbietnosa i wydawał się głęboko zamyślony.Czerwony abażur lampy na stoliku rzu-cał na niego purpurowy cień.Były admirał, bohater wojny o Falklandy, sprawiał wrażenie przygaszone-go, co nie pasowało do jego silnego charakteru.Hawke się zawahał.- Dobry wieczór - powiedział najłagodniej jak umiał.- To miła niespo-dzianka, że jest pan na Bermudach.- A, samotnik lord Hawke.David Trulove zamknął książkę i spojrzał na niego z nieprzeniknioną miną.Po-łożył cienki tom na skraju stolika obok telefonu, wstał i wyciągnął rękę.Starszy60mężczyzna był wyższy od Hawke'a o dobre trzy centymetry, miał gęste siwe włosy,krzaczaste siwe brwi i długi orli nos.Samo nasuwało się określenie władczy".Dzisiejszego wieczoru niebieskooki, ogorzały S.w świetnie skrojonym gar-niturze wizytowym wyglądał jak elegancki angielski szpieg z wyobrażeń holly-woodzkiego reżysera.Owszem, był elegancki, ale miał też stalową twardość.Trulove zerknął na książkę na stoliku.- Czytujesz Yeatsa, Alex?- Nie.Przykro mi to mówić, ale nie rozumiem poezji.- Nie powinieneś jej lekceważyć.Ja też nie jestem miłośnikiem każdejpoezji, ale Yeats jest wyjątkowy.To chyba nasz jedyny prawdziwy poeta.A za-tem zaskoczyła cię moja obecność tutaj?- Trochę.Może usiądziemy?- Proszę bardzo.Tam będzie ci wygodnie?Alex przytaknął i z przyjemnością opadł na stary skórzany fotel przy ko-minku.Poczuł na sobie wzrok S.i spojrzał na niego.Uważnie.Prowadzili zesobą grę, której na razie żaden z nich nie przegrał.- Piję whisky.Przyłączysz się? - zapytał S.i popatrzył na karafki na kre-densie, a potem w górę na półki z książkami, które sięgały ośmiobocznegoświetlika.Na poziomie pierwszego piętra biegła wokół pokoju wąska galeria.Wydawała się za słaba, by utrzymać ciężar ptaka, a co dopiero człowieka obła-dowanego stosem książek.- Nie, dziękuję.- Niechętnie zakłócam ci spokój w tym niewątpliwie przyjemnym okresietwojego życia.Po ostatnim zadaniu z pewnością należy ci się wypoczynek.Aleniestety musimy porozmawiać o sytuacji, która może wymagać twojego zaan-gażowania.Trulove zamilkł i spojrzał na Hawke'a.Kazał mu czekać.Obaj doskonaleznali trzy słowa, które miały za chwilę paść z ust szefa brytyjskiego wywiadu.S.nie zawiódł Aleksa.- Coś się urodziło.- Aha - odrzekł Hawke.Starał się nie zdradzić z tym, że podskoczyło mutętno, co zawsze towarzyszyło tym trzem magicznym słowom przełożonego.- Wykurowałeś się już? Jesteś całkiem zdrowy? Nie masz nawrotów go-rączki?- Trulove przyglądał się uważnie Aleksowi.Hawke niedawno omal nieumarł w amazońskiej dżungli, gdyż nabawił się tam kilku chorób tropikalnych,łącznie z malarią.Niektórzy ludzie z najbliższego otoczenia S.uważali, żeHawke nigdy w pełni nie wydobrzeje.- Nic mi nie dolega.Szczerze mówiąc, nigdy nie czułem się lepiej.- To dobrze.Umówiłem cię na jutro rano z moim tutejszym znajomym.WSzpitalu Zwiętego Brendana.Nazywa się Nigel Prestwick.To internista.Całkiem dobry.Był moim osobistym lekarzem, dopóki nie przeniósł się tutaj zLondynu.61- Chętnie do niego pójdę - odparł Hawke, usiłując ukryć irytację.Jeszczenie trafił na lekarza, który znałby jego organizm lepiej niż on sam.Ale S.naj-wyrazniej nie chciał ryzykować.Hawke był w duchu zadowolony.Taka troskasugerowała, że dostanie ciekawe zadanie.- Wątpię.Twój stosunek do lekarzy nie jest tajemnicą.Mimo to umówiłemcię na wizytę o dziewiątej.Od północy nie możesz nic jeść ani pić [ Pobierz całość w formacie PDF ]