[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fogwill w końcu się roześmiał.- Nie, kapitanie Clay, mnie też nic nie przychodzi do głowy.Minęła jeszcze godzina, zanim zjawił się Mark Hael.Przyprowadził ze sobąchemika w zatłuszczonym fartuchu i masce zawieszonej na szyi.Skóra na ramionach igłowie tego człowieka była krwistoczerwona.Nawet usta wyglądały jak odarte znaskórka.Chemik wciągnął powietrze nosem i z przyjemnością rozejrzał się popokoju.Tymczasem Fogwill z przykrością zauważył ślady sadzy na mundurze komandorai smugi pozostawione przez obu gości na jego pięknym dywanie z Loombenno.- To jest Coleblue - powiedział Hael.- Właśnie rozstawił zbiorniki z gazem wSanktuarium.Chemik wdeptał jeszcze więcej sadzy w dywan i zatarł czerwone ręce.- Nie mogę zagwarantować, że gaz zadziała.Wypróbowaliśmy go na ptakach,owszem, na gołębiach, wróblach i jaskółkach, bo mają podobny układ oddechowy,bardziej wrażliwy od naszego, ale nigdy nie wiadomo.- Co się stało z ptakami? - zapytał Fogwill.- Szybko ginęły.- Coleblue pstryknął palcami.- O, tak.Błyskawicznie.Fogwill popatrzył na ugotowaną skórę chemika.Nieprzyjemny odór unoszący sięwokół tego człowieka przywodził mu na myśl żyrandole gazowe.- Co by się stało, gdybym ja wciągnął w płuca ten gaz?Coleblue zmrużył oczy.- Nie radzę, zdecydowanie nie.Tak czy inaczej, niewiele byłoby tych oddechów.Na Carnival trucizna podziała jeszcze szybciej.Tak jak wasza wielebność sobiezażyczył, powinna zostać unieszkodliwiona w mgnieniu oka.Ale najlepiej, żebywstrzymał pan oddech i opuścił pokój, gdy tylko gaz zostanie uwolniony.Clay chrząknął.- Gaz na sterowcu nie wyrządził jej zbytniej krzywdy.- Gaz nośny nie pali płuc tak, jak ten.Poza tym ona wiedziała, że nie powinna gowdychać.- Coleblue przeniósł wzrok z Claya na Fogwilla.- Carnival nawet nie zdążygo poczuć, bo zaraz padnie.- Klasnął w ręce.- Mam nadzieję, że w ogóle nie będziemy musieli go użyć - powiedział adiunkt.-To tylko środek ostrożności. - Nie podoba mi się ten plan - oświadczył Clay.- Jest zbyt ryzykowny.Fogwill uniósł brwi.- Nie ma pan zaufania do gazu, kapitanie?- Nie ufam czemuś, czego nie można zobaczyć.- A co z powietrzem?- Zwłaszcza powietrzu.Adiunkt pokręcił głową i zwrócił się do chemika:- Gdzie pan ukrył zawór?- Pod mównicą - odparł Coleblue.- Trzeba obrócić go przeciwnie do ruchuwskazówek zegara.Sanktuarium wypełni się gazem w ciągu kilku sekund.Możemytam teraz pójść, to pokażę waszej wielebności.- Dobrze.- Fogwill wstał.- Zaraz wracam, Clay.Będzie miał pan oko na Dilla? -Ruszył za komandorem i chemikiem do drzwi, ale po dwóch krokach zatrzymał sięnagle.- Panie Coleblue, co się stanie, jeśli Dill wciągnie gaz do płuc?- Niedobrze.- Chemik pstryknął palcami.- Szybko, szybko.***Ona zamierza mnie zabić.Dill nie byłby w stanie sięgnąć po miecz, nawet gdyby go miał przy sobie.Krewzastygła mu w żyłach, a ręce i nogi zdrętwiały.Cienka zbroja była niczym ciężkiełańcuchy oplecione wokół ramion, pusta pochwa na miecz ciągnęła go w dół jakkotwica.Carnival stała lekko przygarbiona, z częściowo rozpostartymi skrzydłami, jakbysię szykowała do lotu.Albo do skoku?Jej pióra mieniły się różnymi odcieniami szarości z plamkami brązu i czerni.Byłasmukła i zwinna jak asasyn Spine, miała delikatny kościec, ale mięśnie twarde jakstal.Skórzane spodnie i kamizelka wyglądały, jakby liczyły sobie tysiąc lat.Zmierzwione czarne włosy opadały jej na twarz, częściowo zasłaniając blizny.Mnóstwo blizn.Starych na jeszcze starszych.Cienkie białe kreski przecinały jej policzki, czoło,brodę, nagie ramiona.Nie znalazłoby się ani skrawka skóry, który nie byłby niminaznaczony.Same szramy po nożu, z wyjątkiem jednej: grubego śladu po sznurzewokół szyi.Carnival dotykała go z roztargnieniem, obserwując Dilla z głową przekrzywioną na bok, jakby nigdy wcześniej nie widziała takiego dziwoląga.Gdybynie blizny, mogłaby być piękna; starsza od niego najwyżej o rok.Gdyby nie blizny,mogłaby uchodzić za świątynnego anioła.I gdyby nie te oczy.Czarne jak otchłań, grozniejsze niż gniew stu archontów, zimne i puste jak śmierć.Odbijające się w nich płomienie Kuchni Trucizn wydawały się jedynym obecnym wnich blaskiem życia.- Nie cierpię tego miejsca - powiedziała.- Jest zimno.- wykrztusił Dill.- Ale tutaj trochę cieplej.Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę.Huki i trzaski dobiegające z fabrykwypełniały noc.Napływały znad Sierpa wraz z chmurami popiołu.Carnival zmierzyła wzrokiem pustą pochwę na miecz.Dill zauważył żelazne widłyzatknięte za jej pas.Narzędzie ogrodnicze? Anielka pociągnęła nosem.- To powietrze cuchnie.Dill pokiwał głową.- Jest trujące.Anioł potwierdził skinieniem głowy.- Lubisz wdychać trucizny?Potrząsnął głową.- Chodz ze mną.To nie była prośba.Carnival wzbiła się w powietrze, a Dill poszedł w jej ślady.Obejrzała się na niego tylko raz i błysnęła zębami w lekkim uśmiechu.Potempofrunęła w górę wdzięcznym łukiem, szybko nabierając wysokości.Dill podążył zanią z dudniącym sercem.Carnival kierowała się na północ, Dill starał się dotrzymać jej tempa, ale zbrojaciągnęła go w dół.Młócił skrzydłami powietrze, jego płuca płonęły.Pochwa mieczaobijała się o nogę, aż w końcu pożałował, że ją zabrał.Potrzebował jednak czegoś, coby mu przypominało, że jest świątynnym wojownikiem.Wtedy to miało znaczenie,teraz wydawało się głupie.Miasto w dole było zamazaną plamą.Domy, łańcuchy iulice przesuwały się z zawrotną szybkością.Dill miał wzrok utkwiony w Carnival.Wiatr rozwiewał jej długie czarne włosy, skrzydła przecinały roje gwiazd; uderzałanimi jeden raz na jego dwa, a mimo to odległość między nimi rosła.- Zaczekaj! - krzyknął, ale wiatr zagłuszył jego głos.Zaciskając zęby, zmusiłwyczerpane mięśnie do większego wysiłku.Nagle Carnival zwolniła i jak kamieńopadła ku dachom.Dill ruszył za nią, ale zawahał się, kiedy zobaczył, gdzie wylądowała.Był to otoczony murem ogród, ciemny jak sadzawka smoły.Tylko małyskrawek trawnika jaśniał słabo w blasku księżyca, pocięty cieniami konarów nagiegodrzewa rosnącego pośrodku i sieci łańcuchów rozciągniętych między sąsiednimidomami.Dalej panował mrok.Dill krążył w górze resztkami sił.Ból ściskał mu pierś,chyba cała krew odpłynęła ze skrzydeł.- Co się dzieje?! - krzyknęła Carnival.Dill wylądował na cienkim łańcuchu biegnącym nad ogrodem, żeby złapaćoddech.%7łelazo zakołysało się, skrzypiąc.Dill stracił równowagę i chwilę pózniej leżałna trawniku, patrząc w gwiazdy, bez tchu.Carnival chrząknęła.- Zgrabne lądowanie.Dill wstał chwiejnie.Z dołu ogród wcale nie wydawał się taki ciemny.Trawnikotaczały krzewy obsypane kwiatami i mury porośnięte bluszczem.Brama z kutegożelaza wychodziła na brukowaną uliczkę.Nocne powietrze pachniało różami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl