[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Pojmujesz teraz – rzekł Blunt, zwracając się do Paula tonem rozmowy towarzyskiej – dlaczego przez cały czas unikałem twej obecności?–Oczywiście – odparł Paul.W tym momencie Kirk Tyne odzyskał wreszcie głos.Ton, jakim się odezwał, świadczył wyraźnie o tym, iż po raz pierwszy coś poważnie zachwiało przekonaniami Na-.czelnego Inżyniera Świata.–Walt, cóż to za przeciwne naturze diabelstwo? – wypalił bez ogródek.–Długo by o tym mówić – powiedział Blunt.Opierał się wciąż na swej lasce i przyglądał Paulowi w ten sam sposób, w jaki wytrawny koneser kontempluje szczególnie cenne dzieło sztuki.– Ale sprowadziłem cię tutaj, Kirk, po to, byś wszystkiego wysłuchał.Tyne wodził wzrokiem od Paula do Blunta i z powrotem, z wysiłkiem i jakby wbrew swojej woli.–Nie wierzę – wydusił z siebie.–I światu, i mnie – odparł Blunt, nie spuszczając wzroku z Paula – będzie wszystko jedno, co sobie pomyślisz, gdy przeminie dzisiejsza noc.–Szatan! – zabrzmiał czyjś okrzyk.Wszyscy obecni, nie wyłączając Paula spojrzeli w tę stronę.Głos należał do agenta Butlera, który podnosił trzymany w dłoni pistolet.Umieszczony na lufie broni krzyżyk skierował się ku Paulowi, a potem zadrżał i przesunął się w stronę Blunta.– Bluźnierca!Coś jasnego mignęło w powietrzu.Rozległ się łagodny odgłos uderzenia, Butler zachwiał się i wypuścił broń.Z bicepsu agenta wystawał koniec gładkiej liściokształtnej klingi pozbawionego rękojeści sztyletu.Do Butlera niespiesznym krokiem podszedł McLeod.Pochylił się po pistolet, wetknął go sobie za pas, potem lewą dłonią ujął detektywa za ramię, prawą zaś wyciągnął sztylet z rany.Następnie wydobył z kieszeni samozaciskający się opatrunek, owinął nim ranę Butlera i chwyciwszy bezwładną rękę agenta, podniósł ją i włożył w jego zdrową dłoń.–Proszę tak trzymać – polecił.Butler wpatrywał się weń bez słowa.McLeod wrócił na swe miejsce obok Blunta.–Tak więc – odezwał się pobladły Kirk – teraz szczujesz swych opryszków na mnie i na przyzwoitych ludzi?–Tego fanatyka nazywasz przyzwoitym człowiekiem? – spytał Blunt kiwając głową w stronę odzianego w czerń Butlera.– Jak można nazywać przyzwoitym kogoś, kto bez namysłu zastrzeliłby mnie albo Paula? A zrobiłby to, gdyby Burt go nie powstrzymał.–Wszystko jedno – odparł Tyne.Na ich oczach, dzięki niezwykłemu wysiłkowi woli, Naczelny Inżynier Świata wziął się w garść i opanował.– Wszystko jedno – rzekł o wiele bardziej spokojnym głosem.– Nic z tego nie wpływa na moją opinię.Was jest tylko sześćdziesiąt tysięcy.Za mało, by zniszczyć świat.–Kirk – rzekł Blunt – wiesz, jak lubię się z tobą spierać.Jesteś tak uroczo naiwny.–Ty zaś jesteś równie zabawny – z kpiną w głosie odciął się Kirk.–Owszem, coś w tym jest – Blunt skinął głową z namysłem.– Widzisz, Kirk, liczę na to, że cię złamię.Jeśli uda się dokonać tego bez bólu, zaliczę cię w szeregi ludzi, którzy przewrócą tę cywilizację do góry nogami.Swój cel osiągnę dzięki temu dwukrotnie szybciej.W przeciwnym razie nie traciłbym czasu na tę rozmowę.–Zapewniam cię – odparł Kirk – że nie czuję się ani trochę załamany.–Bo nie powinieneś… na razie – uciął Blunt.–Wszystko, co widziałem do tej pory – stwierdziłKirk – to seria zorganizowanych na nieco szerszą skalę sztuczek z Dnia Wszystkich Świętych.–Na przykład – podsunął mu Blunt – ten tu Paul, nieprawdaż?Kirk spojrzał na Paula.–Nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone – powiedział po chwili wahania.–Ja też – stwierdził Blunt.– Ja wierzę w Siły Alternatywne.Dzięki nim stworzyłem Paula.Czy nie tak, Paul?–Nie – odparł Paul.– Tworzenie nie jest aż tak proste.–Ach, przepraszam – odparł Blunt.– Ujmijmy to w ten sposób; zbudowałem cię.Ożywiłem.Ile z tego pamiętasz?–Pamiętam, że umierałem – przyznał Paul.– Pamiętam wysokiego człowieka, w kapeluszu i płaszczu takich jak te, które teraz masz na sobie.Ten człowiek przywrócił mnie do życia.–Nie zrobił tego – odparł Blunt.– Prawdziwy Paul Formain nie żyje – czyżbyś o tym nie wiedział?–Teraz już wiem – rzekł Paul.– Zbadałem sprawę.–Kilkunastu takich jak on młodzików śledziłem od ponad piętnastu lat – mówił dalej Blunt – i czekałem na dogodną chwilę.Wszystko przemawiało na moją korzyść.Prędzej czy później, któryś z nich musiał umrzeć w dogodnych dla mnie okolicznościach.–Mogłeś uratować go z tej żaglówki, gdy jeszcze żył – rzekł Paul.–Owszem, mogłem – odparł Blunt i spojrzał Paulowi prosto w oczy.– Ale myślę, że wiesz, czemu tego nie zrobiłem.Musiałem dostać go w momencie śmierci.Pobrałem z jego ciała kilka żyjących jeszcze komórek.Dzięki mocy, jaką dały mi Siły Alternatywne, z każdej z tych komórek wyhodowałem ożywione ciało.–Chcesz powiedzieć, że takich jak on jest kilku?! – wyrzucił z siebie Kirk, patrząc na Paula jak na coś przerażająco obcego.Blunt potrząsnął głową.–Ożywione, ale nie obdarzone życiem – rzekł.– W rzeczy samej, nie było w nich więcej życia, niż w tym konającym ciele, z którego je pobrałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • /13.php") ?>