[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co pan myśli o tej całej sprawie? - spytałem.- Mianowicie o czym?- No, o anonimach, o morderstwie.?- Aha, nasza miejscowa fala przestępczości! A co pan sądzi?- Ja spytałem pana pierwszy - rzekłem uprzejmie.Po chwili namysłu pan Pye odpowiedział łagodnie:- Trzeba panu wiedzieć, że zajmuję się studiowaniem wszelkich anomalii, gdyż mnie to bardzo pasjonuje.Najmniej o to podejrzani ludzie robią najfantastyczniejsze rzeczy.Niech pan weźmie Lizzie Borden.Rozumowo nie da się tego wytłumaczyć.W takich przypadkach moją radą dla policji byłoby: studiujcie charakter! Odłóżcie wasze odciski palców, wasze pomiary, grafologie i mikroskopy! Zwróćcie natomiast uwagę na zachowanie ludzi, na ich ręce, na to, jak jedzą i czy zdarza im się czasem śmiać bez widocznego powodu.Uniosłem w górę brwi.- Ma pan na myśli wariatów? Ludzi nienormalnych?- Absolutnie nienormalnych - rzekł pan Pye i dodał: - Ale nigdy by pan tego po nich nie poznał.- Kogo pan ma na myśli?Spojrzenie pana Pye spotkało się z moim.Uśmiechnął się.- Nie, nie, drogi panie! To byłoby oszczerstwo! Nie możemy do tego wszystkiego dodawać jeszcze oszczerstw!Po czym pan Pye oddalił się szybko i zniknął za rogiem ulicy.Gdy tak spoglądałem za panem Pye, otworzyły się drzwi kościoła i wyszedł z nich pastor Kaleb Dane-Calthrop.Uśmiechnął się do mnie niewyraźnie.- Dzień.dzień dobry, panie er.er.tego.Podsunąłem mu:- Burton.- Oczywiście, oczywiście.Niech pan nie myśli, że nie pamiętam pańskiego nazwiska.Doskonale pamiętam, tylko po prostu tak mi chwilowo wyleciało z głowy.Piękny mamy dzisiaj dzień!- Tak - odpowiedziałem krótko.Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.- Ale coś.co.aha! Już wiem! Tak! To biedne, nieszczęśliwe dziecko, które było na służbie u Symmingtonów.Przyznam się, iż wprost trudno mi uwierzyć, że mamy wśród nas mordercę, panie.er.er.tego.panie Burton!- Tak, to wydaje się wprost fantastyczne - rzekłem.- I jeszcze jedna rzecz doszła do moich uszu.- Mówiąc to, pochylił się ku mnie tajemniczo.- Mówiono mi, że krążą tu jakieś anonimy.Czy pan coś słyszał o tym?- Owszem, słyszałem coś niecoś.- Jakież to nikczemne i tchórzliwe! - Przerwał, a po chwili z ust jego popłynął długi łaciński cytat.- Doskonale można by tu zastosować te właśnie słowa Horacego, jak pan sądzi?- Oczywiście - odpowiedziałem z głębokim przekonaniem.Ponieważ zdawało mi się, że od nikogo więcej nie zdołam się dowiedzieć czegoś konkretnego, poszedłem do domu.Po drodze wstąpiłem po tytoń do fajki i butelkę sherry, chcąc usłyszeć opinie innych ludzi o morderstwie.- To pewno jakiś niebezpieczny włóczęga - brzmiało zdanie ogółu.- Puka taki do drzwi, skamle, prosi o jałmużnę, a potem jak się okaże, że dziewczyna jest w domu sama, to nagle robi się groźny.Moja siostra, Dora, ta w Combeacre, miała kiedyś straszną przygodę.Taki łazik pijany w sztok chodził i sprzedawał małe książeczki z wierszykami.Historia ciągnęła się dalej i kończyła opisem, jak nieustraszona Dora śmiało zatrzasnęła drzwi przed nosem pijaka, a potem uciekła i zabarykadowała się w jakimś tajemniczym miejscu, którym, jak się domyśliłem ze wstydliwego opisu, był prawdopodobnie ustęp.- I przesiedziała tam, dopóki jej pani nie wróciła.Przyszedłem do Jałowcowego Dworku na parę minut przed lunchem.Joanna stała bezczynnie w saloniku przy oknie z taką miną, jak gdyby błądziła myślami o setki mil stąd.- Co porabiałaś całe rano? - spytałem.- Och.czy ja wiem.! Nic specjalnego! Wyszedłem na werandę.Na stoliku stały dwie szklanki po sherry, a obok stolika tkwiły trzy krzesła.Na jednym leżało coś, czemu przyjrzałem się ze zdumieniem.- Cóż to jest, u licha?- Ach.- rzekła Joanna - zdaje się, że to fotografia jakiejś chorej wątroby czy śledziony.Doktor Griffith przypuszczał, że mnie to zainteresuje.Obejrzałem fotografię z zainteresowaniem.Każdy ma swój indywidualny sposób ubiegania się o względy kobiety.Ja, na przykład, nigdy bym się nie uciekał do fotografii śledziony bez względu na to, czy byłaby ona zdrowa, czy chora.Niewątpliwie jednak Joanna ma, czego chciała!- To wygląda bardzo nieprzyjemnie - powiedziałem, z czym Joanna od razu się zgodziła.- Jak się czuje Griffith? - spytałem.- Wyglądał, jakby był zmęczony i nieszczęśliwy.Mam wrażenie, że go coś dręczy.- Może nieuleczalnie chora śledziona? - spytałem.- Nie pleć głupstw! Mam na myśli coś poważnego.- A ja bym powiedział, że ten człowiek dręczy się tobą! Bardzo bym się cieszył, gdybyś go zostawiła w spokoju, Joanno!- Ach, nie gadaj! Nic mu przecież nie zrobiłam!- Kobiety zawsze tak mówią!Joanna obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.Chora śledziona zaczynała wyginać się rozpaczliwie pod działaniem słońca.Wziąłem fotografię za jeden róg i przeniosłem do saloniku.Nie odczuwałem w stosunku do niej specjalnego afektu, przypuszczalnie jednak był to jeden ze skarbów Griffitha.Pochyliłem się, żeby wyciągnąć z dolnej półki jakąś ciężką książkę, do której mógłbym włożyć fotografię.Wyciągnąłem pokaźne stare tomisko, zawierające czyjeś kazania.Książka otworzyła się sama w moich rękach w nieoczekiwany sposób i od razu zrozumiałem dlaczego.Ze środka wycięto starannie kilka kartek.Patrzyłem na książkę jak skamieniały.Potem spojrzałem na kartę tytułową.Wydanie z roku 1840.Nie było żadnych wątpliwości.Miałem przed sobą książkę, z której wycięto kartki potrzebne autorowi anonimów.Kto mógł to zrobić?Przede wszystkim mogła to być sama panna Emilia Barton i o niej należało pomyśleć w pierwszym rzędzie.Ale mogła to być pani Partridge.Istniały jeszcze inne wątpliwości.Kartki mógł wyciąć każdy, kto znalazł się chwilowo sam w pokoju, a więc któryś z gości, czekający w saloniku na pannę Emilię, lub ktoś, kto przyszedł w interesie.Nie, to nieprawdopodobne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl