[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Diodor skinął głową.- Też o tym słyszałem.Filokles przysiadł na stole, odchylił się i podparł łokciem, jakby to byłasofa.Solidny dębowy stół zaskrzypiał pod jego ciężarem.167- Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że archont usuwa synówmożnych obywateli, by kontrolować zgromadzenie, hm?Diodor powiódł dłonią po głowie.- Masz rację.Sam powinienem na to wpaść.Kineasz patrzył to na jednego, to na drugiego.- Jestem wdzięczny, że informujecie mnie na bieżąco.Jakich jeszczerewelacji mogę się spodziewać, kiedy będę pakować się przed wyprawą?- Całe miasto skrzeczy jak stado żab o naszych manewrach kawaleryj-skich.Ludzie są pod wrażeniem.Spodobaliśmy się.Ty im się spodobałeś itwoja mała szarża na żołnierzy Memnona, którzy są tutaj powszechnieznienawidzeni.My jeszcze nie.Hm.Mam posłać po Ajasa?- Nie lubię być traktowany jak dziecko.- Kineasz uśmiechnął sięsmutno.- Jakimż ja byłem idiotą.- Za którym razem? - zapytał Filokles niewinnym głosem i wyszedł,znikając za zasłoną.Kolacja u Klejtosa przebiegła gładko i bez zakłóceń.Przypadkiem lubnie, większość pozostałych gości stanowili obywatele, których synowiemieli wraz z Kineaszem wyjechać z miasta o świcie.Nie okazywano mużadnej niechęci, on jednak zapewniał, że wprawdzie wyprawa może byćciężka, ale on sam zadba o bezpieczeństwo podkomendnych.Klejtos wspomniał o zwołaniu zgromadzenia.- Mówi się o tym na agorze.Archont chce, byśmy zatwierdzili nowepodatki.Kineasz nic nie powiedział, starał się tylko wzrokiem skłonić Filoklesa iDiodora, by podobnie jak on zachowali milczenie.Nic jednak nie wskórał.- Kiedy wasze zgromadzenie zebrało się po raz ostatni? - zapytał Filo-kles, sącząc wino.Klejtos rozejrzał się i wzruszył ramionami.Na jednej z sof poruszył sięKleomenes, jeden z najbogatszych olbijskich kupców.- Prawie cztery lata temu - odparł.- Minęła od tego czasu cała olim-piada.168Kleomenes miał młodego syna, Eumenesa, który stawił się na ćwicze-niach na koniu i w pełnym rynsztunku.Był w takim wieku, że mógł zabraćgłos podczas kolacji.- Nie zawsze tak było - powiedział, prostując się na sofie.- Tuż pomianowaniu archonta zgromadzenie zbierało się regularnie.Klejtos dał znak niewolnikowi, by ten przyniósł więcej wina.- Jesteśmy lojalni względem archonta, moje dziecko, radzę ci zatemuważać na słowa.Ja wolę myśleć, że możliwość zwołania zgromadzeniajest sama w sobie dobrym znakiem.- Ależ ja wcale nie jestem nielojalny! - Eumenes rozejrzał się niespo-kojnie.Kineasz odniósł wrażenie, że ta rozmowa roi się od podtekstów.Nawetdeklaracja Klejtosa miała jakieś drugie dno.W oczach i na twarzach obec-nych malowało się wyrazne napięcie.- Może wszystko się zmieni, jak zgromadzenie się zbierze - wtrącił sięinny z gości.Był to największy armator w mieście, a jego młodziutki synKliomenedes również miał uczestniczyć w porannej ekspedycji.Słowa te zabrzmiały złowieszczo.Nikt nie podjął tematu, nawet Filo-kles.Klejtos zaczął mówić o udanych ćwiczeniach.Kineaszowi nie szczę-dzono pochwał, jego zdaniem - nieco na wyrost.- W gruncie rzeczy to dopiero początek - powiedział.- Przestanieciemnie chwalić, gdy was tyłki rozbolą.Kilka osób się roześmiało, lecz ojciec młodego Klio pokręcił głową.- Spodziewaliśmy się najemnika w rodzaju Memnona.Po tobie od ra-zu widać, że jesteś dobrze urodzony, i to nas zaskoczyło.Mogę chyba po-wiedzieć za wielu z tu obecnych, że manewry dobrze nam zrobią, przy-najmniej wiosną.Na samą myśl o ćwiczeniu zimą słyszę trzask moich sta-rych kości.Od tego momentu atmosfera zrobiła się lżejsza.Mimo pewnej oschłościKlejtos okazał się wspaniałym gospodarzem.Pojawiły się zgrabne i zręcz-ne tancerki, akrobaci, a także ciemnoskóry wyzwoleniec, umiejący naśla-dować różne olbijskie znakomitości: Memnona, Klejtosa i - na końcu -samego Kineasza.169Ten ostami śmiał się szczerze, widząc naśladowanie swych autokra-tycznych ruchów i gestów.Natychmiast rozpoznał w tym siebie - nie po razpierwszy imitowano go w ten sposób.Pozostali zanosili się od śmiechu iuśmiechali się doń wymownie.Pod koniec wieczoru Filokles zagrał na spartańskiej harfie, a Agis wy-recytował fragment Iliady.Podkreślono w ten sposób, że Kineaszowi żoł-nierze są ludzmi zdolnymi i wykształconymi.Obydwa popisy spotkały sięz ciepłym przyjęciem.Kuląc się w płaczach, wracali potem do hipodromu eskortowani przezdwóch niewolników Klejtosa.Po drodze musieli omijać liczne kałuże.- Poszło całkiem niezle.- Filokles roześmiał się nagle.Zawtórował mu Agis.- Miałem wrażenie, że w drzwiach stanie zaraz mój stary nauczyciel ipogrozi mi kościstą dłonią, jeśli pominę choć jedno słowo.Przy ogniskujest swobodniej.Diodorowi nie było wesoło.- Coś przed nami ukrywają - powiedział.Kineasz pokiwał głową.- Cokolwiek to jest, nie wtrącaj się - zwrócił się do Diodora.- Niemieszaj się w to.Zrozumiałeś?Diodor skinął głową.Popatrzył na niebo.- Pogoda się zmienia - powiedział.- Czujesz? Już robi się chłodniej.Kineasz szczelniej opatulił się płaszczem.Istotnie, było mu zimno.Za-kaszlał.8.wyjechali, gdy świt zaczerwienił chłodny horyzont na północ od mia-sta.Każdy z siedmiu młodzieńców dysponował wybornym rumakiem, każ-demu z nich towarzyszył niewolnik - dwóch najstarszych miało aż dwóchniewolników i po sześć koni.Wszyscy mieli dobre zbroje i ciężkie płaszczena plecach.I wszyscy palili się do wyprawy.Za sprawą tego entuzjazmu sytuacja wydawała się łatwiejsza do znie-sienia.Nawet jeśli byli zakładnikami, należeli do miejskiej kawalerii i jakotacy podlegali władzy Kineasza, który dobrze się czuł w ich towarzystwie.Wąskim traktem wyjechali z miasta, by wspinać się potem na wzniesie-nia, za którymi rozciągały się równiny.Przez wiele stadiów droga wiła sięmiędzy skalnymi ścianami przylegającymi do pól uprawnych.Pózniej je-chali przez ścierniska, które wyglądały jak wypalona pustynia.W oddalidało się zauważyć zabudowania gospodarskie, wzniesione z ciężkich ka-mieni.Coraz częściej mijali się z ludzmi, którzy szli pieszo do miasta,pchając lub ciągnąc niewielkie wózki.Zdarzali się też szczęśliwcy na ko-niach.Wszyscy oni nie byli radzi na widok tylu żołnierzy.Młodzi gawędzili ze sobą.Wskazywali gospodarstwa należące do ichrodzin, omawiali zalety i wady polowania w tym czy innym zagajniku irozprawiali o filozofii z Filoklesem.Aż przyszedł czas pytań, które przygo-tował dla nich Kineasz.171- Jak byście ruszyli na te zabudowania - Kineasz wskazał kamiennybudynek w oddali - mając w oddziale dwudziestu ludzi? I to tak, by was niezauważono?Młodzi potraktowali pytanie poważnie i długo je omawiali, wymachującrękami z przejęciem.W końcu Eumenes, którego przywództwo było dlaKineasza oczywiste - choć niekoniecznie dla jego przyjaciół - powiedział,wskazując dłonią:- Objechać las, a potem tym małym wąwozem.Kineasz skinął głową.Eumenes nie był już nieśmiałym chłopcem, ja-kiego poznał minionego wieczoru.W porównaniu z innymi prezentował siębardzo dojrzale.- Masz dobre oko - powiedział Kineasz.Eumenes aż poczerwieniał z radości.- Dziękuję, dowódco.Ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Diodor skinął głową.- Też o tym słyszałem.Filokles przysiadł na stole, odchylił się i podparł łokciem, jakby to byłasofa.Solidny dębowy stół zaskrzypiał pod jego ciężarem.167- Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że archont usuwa synówmożnych obywateli, by kontrolować zgromadzenie, hm?Diodor powiódł dłonią po głowie.- Masz rację.Sam powinienem na to wpaść.Kineasz patrzył to na jednego, to na drugiego.- Jestem wdzięczny, że informujecie mnie na bieżąco.Jakich jeszczerewelacji mogę się spodziewać, kiedy będę pakować się przed wyprawą?- Całe miasto skrzeczy jak stado żab o naszych manewrach kawaleryj-skich.Ludzie są pod wrażeniem.Spodobaliśmy się.Ty im się spodobałeś itwoja mała szarża na żołnierzy Memnona, którzy są tutaj powszechnieznienawidzeni.My jeszcze nie.Hm.Mam posłać po Ajasa?- Nie lubię być traktowany jak dziecko.- Kineasz uśmiechnął sięsmutno.- Jakimż ja byłem idiotą.- Za którym razem? - zapytał Filokles niewinnym głosem i wyszedł,znikając za zasłoną.Kolacja u Klejtosa przebiegła gładko i bez zakłóceń.Przypadkiem lubnie, większość pozostałych gości stanowili obywatele, których synowiemieli wraz z Kineaszem wyjechać z miasta o świcie.Nie okazywano mużadnej niechęci, on jednak zapewniał, że wprawdzie wyprawa może byćciężka, ale on sam zadba o bezpieczeństwo podkomendnych.Klejtos wspomniał o zwołaniu zgromadzenia.- Mówi się o tym na agorze.Archont chce, byśmy zatwierdzili nowepodatki.Kineasz nic nie powiedział, starał się tylko wzrokiem skłonić Filoklesa iDiodora, by podobnie jak on zachowali milczenie.Nic jednak nie wskórał.- Kiedy wasze zgromadzenie zebrało się po raz ostatni? - zapytał Filo-kles, sącząc wino.Klejtos rozejrzał się i wzruszył ramionami.Na jednej z sof poruszył sięKleomenes, jeden z najbogatszych olbijskich kupców.- Prawie cztery lata temu - odparł.- Minęła od tego czasu cała olim-piada.168Kleomenes miał młodego syna, Eumenesa, który stawił się na ćwicze-niach na koniu i w pełnym rynsztunku.Był w takim wieku, że mógł zabraćgłos podczas kolacji.- Nie zawsze tak było - powiedział, prostując się na sofie.- Tuż pomianowaniu archonta zgromadzenie zbierało się regularnie.Klejtos dał znak niewolnikowi, by ten przyniósł więcej wina.- Jesteśmy lojalni względem archonta, moje dziecko, radzę ci zatemuważać na słowa.Ja wolę myśleć, że możliwość zwołania zgromadzeniajest sama w sobie dobrym znakiem.- Ależ ja wcale nie jestem nielojalny! - Eumenes rozejrzał się niespo-kojnie.Kineasz odniósł wrażenie, że ta rozmowa roi się od podtekstów.Nawetdeklaracja Klejtosa miała jakieś drugie dno.W oczach i na twarzach obec-nych malowało się wyrazne napięcie.- Może wszystko się zmieni, jak zgromadzenie się zbierze - wtrącił sięinny z gości.Był to największy armator w mieście, a jego młodziutki synKliomenedes również miał uczestniczyć w porannej ekspedycji.Słowa te zabrzmiały złowieszczo.Nikt nie podjął tematu, nawet Filo-kles.Klejtos zaczął mówić o udanych ćwiczeniach.Kineaszowi nie szczę-dzono pochwał, jego zdaniem - nieco na wyrost.- W gruncie rzeczy to dopiero początek - powiedział.- Przestanieciemnie chwalić, gdy was tyłki rozbolą.Kilka osób się roześmiało, lecz ojciec młodego Klio pokręcił głową.- Spodziewaliśmy się najemnika w rodzaju Memnona.Po tobie od ra-zu widać, że jesteś dobrze urodzony, i to nas zaskoczyło.Mogę chyba po-wiedzieć za wielu z tu obecnych, że manewry dobrze nam zrobią, przy-najmniej wiosną.Na samą myśl o ćwiczeniu zimą słyszę trzask moich sta-rych kości.Od tego momentu atmosfera zrobiła się lżejsza.Mimo pewnej oschłościKlejtos okazał się wspaniałym gospodarzem.Pojawiły się zgrabne i zręcz-ne tancerki, akrobaci, a także ciemnoskóry wyzwoleniec, umiejący naśla-dować różne olbijskie znakomitości: Memnona, Klejtosa i - na końcu -samego Kineasza.169Ten ostami śmiał się szczerze, widząc naśladowanie swych autokra-tycznych ruchów i gestów.Natychmiast rozpoznał w tym siebie - nie po razpierwszy imitowano go w ten sposób.Pozostali zanosili się od śmiechu iuśmiechali się doń wymownie.Pod koniec wieczoru Filokles zagrał na spartańskiej harfie, a Agis wy-recytował fragment Iliady.Podkreślono w ten sposób, że Kineaszowi żoł-nierze są ludzmi zdolnymi i wykształconymi.Obydwa popisy spotkały sięz ciepłym przyjęciem.Kuląc się w płaczach, wracali potem do hipodromu eskortowani przezdwóch niewolników Klejtosa.Po drodze musieli omijać liczne kałuże.- Poszło całkiem niezle.- Filokles roześmiał się nagle.Zawtórował mu Agis.- Miałem wrażenie, że w drzwiach stanie zaraz mój stary nauczyciel ipogrozi mi kościstą dłonią, jeśli pominę choć jedno słowo.Przy ogniskujest swobodniej.Diodorowi nie było wesoło.- Coś przed nami ukrywają - powiedział.Kineasz pokiwał głową.- Cokolwiek to jest, nie wtrącaj się - zwrócił się do Diodora.- Niemieszaj się w to.Zrozumiałeś?Diodor skinął głową.Popatrzył na niebo.- Pogoda się zmienia - powiedział.- Czujesz? Już robi się chłodniej.Kineasz szczelniej opatulił się płaszczem.Istotnie, było mu zimno.Za-kaszlał.8.wyjechali, gdy świt zaczerwienił chłodny horyzont na północ od mia-sta.Każdy z siedmiu młodzieńców dysponował wybornym rumakiem, każ-demu z nich towarzyszył niewolnik - dwóch najstarszych miało aż dwóchniewolników i po sześć koni.Wszyscy mieli dobre zbroje i ciężkie płaszczena plecach.I wszyscy palili się do wyprawy.Za sprawą tego entuzjazmu sytuacja wydawała się łatwiejsza do znie-sienia.Nawet jeśli byli zakładnikami, należeli do miejskiej kawalerii i jakotacy podlegali władzy Kineasza, który dobrze się czuł w ich towarzystwie.Wąskim traktem wyjechali z miasta, by wspinać się potem na wzniesie-nia, za którymi rozciągały się równiny.Przez wiele stadiów droga wiła sięmiędzy skalnymi ścianami przylegającymi do pól uprawnych.Pózniej je-chali przez ścierniska, które wyglądały jak wypalona pustynia.W oddalidało się zauważyć zabudowania gospodarskie, wzniesione z ciężkich ka-mieni.Coraz częściej mijali się z ludzmi, którzy szli pieszo do miasta,pchając lub ciągnąc niewielkie wózki.Zdarzali się też szczęśliwcy na ko-niach.Wszyscy oni nie byli radzi na widok tylu żołnierzy.Młodzi gawędzili ze sobą.Wskazywali gospodarstwa należące do ichrodzin, omawiali zalety i wady polowania w tym czy innym zagajniku irozprawiali o filozofii z Filoklesem.Aż przyszedł czas pytań, które przygo-tował dla nich Kineasz.171- Jak byście ruszyli na te zabudowania - Kineasz wskazał kamiennybudynek w oddali - mając w oddziale dwudziestu ludzi? I to tak, by was niezauważono?Młodzi potraktowali pytanie poważnie i długo je omawiali, wymachującrękami z przejęciem.W końcu Eumenes, którego przywództwo było dlaKineasza oczywiste - choć niekoniecznie dla jego przyjaciół - powiedział,wskazując dłonią:- Objechać las, a potem tym małym wąwozem.Kineasz skinął głową.Eumenes nie był już nieśmiałym chłopcem, ja-kiego poznał minionego wieczoru.W porównaniu z innymi prezentował siębardzo dojrzale.- Masz dobre oko - powiedział Kineasz.Eumenes aż poczerwieniał z radości.- Dziękuję, dowódco.Ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]