[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojechaliśmy do eleganckiej włoskiej restauracji z fototapetą przedstawiającą panoramę wyspy Capri.- Co dla ciebie? - spytała Dana.- Riso bianco - odparłem.Dana jest nurkiem.Schodzi na siedemdziesiąt metrów.Opowiada o zmiennych prądach w niebezpiecznym Oceanie Indyjskim u brzegów Mozambiku, o Musawwie, gdzie pracuje i gdzie latem temperatura w cieniu przekracza pięćdziesiąt stopni Celsjusza.O morskiej syrenie - diugoniu - której życie bada w Morzu Czerwonym w rejonie archipelagu Dahlak.I o tym, jak pewnego dnia, na jednej z wysp archipelagu, tubylcy, chcąc sprawić Danie radość, zamordowali to niezwykle rzadkie zwierzę i podali jej na kolację.Bardzo afrykańska sytuacja.Noc w naszym przykościelnym burdelu dogania nas późno.Jeszcze fotografie barów, takich jak ten z naturalnej wielkości portretem Chrystusa, tuż za kontuarem.GestPo trzech godzinach snu dotarliśmy w środku nocy na dworzec autobusowy w Asmarze, aby przekonać się, że wozy do Adwy odjeżdżające o godzinie piątej rano są już nabite do ostatniego miejsca.Skończyło się świtem na krawędzi miasta, gdzie pełnym nadziei wzrokiem obdarzaliśmy każdy przejeż-dżający samochód.Jeden z nich jechał do Etiopii; szczelnie wypełniony ciałami minibus, jak makabryczne akwarium, przyjął nas w swoje wnętrze i górskimi serpentynami dojechaliśmy w kilka godzin do granicy.Było goręcej, niż można by się spodziewać na tej wysokości.Drewniany szlaban, horda uzbrojonych i rozchełstanych straż-ników, kilkunastoletnia uwodzicielska sprzedawczyni jajek i oczekiwanie.Kobieta o powierzchowności stanowczego bolszewika, z kałasznikowem w ręku, skinęła, aby pójść za nią.W kamiennej izbie za stołem siedział jej zwierzchnik.Przysunięto nam krzesła i mężczyzna zaprosił, żebyśmy usiedli.- Dlaczego jedziecie do Etiopii?- Fascynujący kraj.zabytki, przyroda.- Chcecie sporo zwiedzać, tak?- Jeśli tylko to jest możliwe.- Wiele rzeczy jest możliwych, jeśli ma się pieniądze.Macie etiopskie pieniądze?W Etiopii obowiązuje ta sama waluta co w odłączonej niedawno Erytrei.Bir.Wiedzieliśmy o tym, dlatego w Asmarze wymieniliśmy od razu większą ilość pieniędzy, żeby w dzikich rejonach Tigre nie mieć już z tym kłopotu.- Owszem.Mamy biry.- Dużo? Muszę to zanotować w karcie przekroczenia granicy.Istotnie na stole naszego rozmówcy leżały stosy papierów, w których chwilami notował pospiesznie kilka zdań, by ponownie podnieść wzrok.Sięgnęliśmy do kieszeni, przeliczyliśmy.Razem było tego.- Około siedmiuset birów.To na warunki etiopskie masa pieniędzy.Przydrożne hoteliki kosztowały około sześciu birów od osoby za noc.Urzędnik nie zadał sobie nawet trudu, żeby zmienić wyraz twarzy z obojętnego na srogi, albo choćby szelmowski, kiedy wręczył nam garść papierów mówiąc lakonicznie: - Przeczytajcie punkt szósty.- „Osoba przekraczająca granicę Etiopii - czytałem głośno -ma prawo przywieźć 10, słownie dziesięć, birów.Wszystkie pieniądze przewożone ponad tę sumę, jeśli nie zostaną zgłoszone, ulegają zarekwirowaniu.Po zgłoszeniu należy je oddać w depozyt pracownikom służby granicznej.Nie ulegało wątpliwości, że w obu przypadkach los gotówki jest przypieczętowany.Spojrzeliśmy po sobie bezradnie.To były wszystkie nasze pieniądze.Urzędnik milczał, obserwując reakcję ofiar.Olga powiedziała po polsku: - Sądzicie, że chce łapówki?- Niewykluczone, ale równie dobrze może tylko czekać na taką propozycję i będzie miał pretekst, żeby nas zamknąć.Oni tu mogą być honorowi - zauważył Marcin.- A tam, honorowi, w całej Afryce nie ma prawdopodobnie ani jednego faceta, który nie jest przekupny.Wszystko zależy od ceny.Spytaj się go.- Co pan radzi? - zapytał Marcin dyplomatycznie milczą-cego mężczyznę, którego twarz od kwadransa nie miała żadnego wyrazu.- To wszystko, co mamy.Poza tym tylko czeki po-dróżne.One są tu bezużyteczne.Najbliższy bank, o ile wiem, jest pięćset kilometrów stąd, drogą przez góry.- To prawda.Macie dwa wyjścia.Albo zdeponujecie całą sumę u mnie i odbierzecie ją wyjeżdżając z Etiopii, albo wró-cicie do Asmary i tam wymienicie biry raz jeszcze, na jaką-kolwiek walutę.- Ale my wyjeżdżamy z Etiopii południową granicą!- Zatem Asmara.To raptem jakieś pięć godzin drogi stąd.Zamilkliśmy.Sytuacja stała się patowa i nic w obliczu strażnika nie wskazywało, że oczekuje od nas jakiejkolwiek poufnej deklaracji.Perspektywa powrotu do pożegnanej z taką ulgą i po tylu trudach Asmary wydawała się nieomal równo-znaczna z powrotem do domu.Kiedy dziś to oceniam, mieli-byśmy raptem faktycznie pięć godzin w każdą stronę i z pięć straconych na poszukiwaniu transportu.Wtedy jednak wydawało się to barierą nie do przebycia.Tak to jest z rajdami.Cofnąć się o dzień drogi - znaczy przegrać.Poza tym co my, do diabła, zdziałamy z trzydziestoma birami i za co dotrzemy do Bahyr Daru, gdzie moglibyśmy ewentualnie spróbować wymienić czeki.Cisza i upał miały coś wspólnego - ciężar, którego nie mieliśmy już siły dźwigać.Po chwili Olga przypomniała sobie o istotnym szczególe.- Chłopaki, przecież mamy wbity do paszportu wyjazd z Erytrei.Wiza była tylko na dwukrotne przekroczenie granicy.Nie możemy już wrócić.- Trudno, spytam się go, ile chce - zadecydował Marcin.Dokładnie w tej samej chwili strażnik odezwał się: - Powiem wam, co zrobię.Tu nastąpiła teatralna pauza, po której spodziewaliśmy się najgorszego.Powie nam, że ta jego śliczna panienka rozwali nas za chałupą natychmiast albo że wysyła nas do więzienia.Nie wiadomo, co lepsze.Pauza trwała, on obracał w rękach kara-binowy nabój, przyglądał mu się z kilku stron, wreszcie fil-mowym gestem odłożył go na bok i ponownie wziął długopis.- Powiem wam, co zrobię - powtórzył.- Pozwolę wam odjechać z wszystkimi pieniędzmi.Możecie już iść.Rzadko który władca postępuje tak dojrzale.Manifestuje swą siłę darowując życie i nie chcąc nic w zamian.Myślę, że ów urzędnik na granicy erytrejsko-etiopskiej - dwie chałupy i szlaban - gra ten swój spektakl od czasu do czasu i kiedy wraca wieczorem do chaty w górach, wie, że oto stało się coś, czego wynik zależał tylko od niego.Cudowne uczucie w kraju, który zaledwie przed chwilą strząsnął z siebie ostatnie kropelki krwi po trzydziestoletniej, wielkiej wojnie.Arka i ja w roli Harrisona FordaNiewiele wiem o Arce Przymierza, bo też historia i niedostępna Etiopia pilnie strzegą jej tajemnicy.A wszystko co wiem, wiem od Olgi.Jako jedyna z nas była naprawdę przygotowana do inwazji na Aksum.Tylko w takich kategoriach można roz-patrywać przybycie trojga europejskich wędrowców do tego zrujnowanego miasteczka, pewnego popołudnia, w ostatnich dniach stycznia.Byliśmy jedynymi białymi, jeśli nie liczyć dwóch Anglosasek w hoteliku poza miastem.Aksum nie wydawało się przygotowane na przyjęcie gości.Owszem, miało tego dnia prąd przez kilka godzin.Najwidoczniej wypadał dzień nieparzysty, w parzyste bowiem prąd jest w sąsiedniej Adwie, odległej o sześćdziesiąt kilometrów.Smród i brud nie do wyobrażenia.Hotel, na który natrafili-śmy, miał standard niższy od afrykańskiego obejścia dla świń.Odnalezienie innego zajęło parę godzin i wymagało przewodnika.Chłopiec imieniem Said Mustafa Nur Husajn istotnie pomógł trafić w tym zakurzonym chlewie do cuchnącego uryną obejścia z łóżkami, ale przez następne dni pętał się za nami, prosząc o pieniądze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl