[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oczywiście, że jesteś! - prychnęłam.- Przecież chaos to twój żywioł!- Jeśli tak sądzisz, to.- Wiem, gdzie umieścić bomby.to znaczy, znam miejsca, w którychbędą najbardziej skuteczne - wtrąciła nieśmiało Mookie.- Wspaniale - pochwalił ją Angus.- Ty, Nash, będziesz stał z przodu izajmiesz się staruszkami.Fraser ci pomoże.- Wątpię, czy jutro, gdy wytrzezwiejemy, ten pomysł wyda nam sięrównie wspaniały - zauważyłam kwaśno.- Ja biorę na siebie alarm przeciwpożarowy - dokończył Angus, ignorującmoje słowa.-.i czy będziemy zachwyceni własnymi zbrodniczymi skłonnościami -dodałam.- To głupi pomysł.- Obejdziemy się bez ciebie - mruknęła Fran.Cudownie.Nawet wewłasnym domu nie czuję się potrzebna.Bąknęłam coś na temat kawy i wyszłam do kuchni.Alex pił wodę prostoz kranu.- Wspaniale się czuję! - oznajmił.- O wiele lepiej niż przed chwilą.- Jesteś zielony.- Ale czuję się.świetnie! Wpadł do salonu i zawołał:- Dajcie piwa!Usłyszałam śmiech.Zostałam sama z Fraserem, który stał przyzlewozmywaku, usiłując znalezć sobie jakieś zajęcie.Popatrzyliśmy na siebiesmutno.264R S - Dzięki za wszystko, Mel - powiedział.Był naprawdę słodki.- Ale już cimówiłem, że nie musiałaś tego robić.- Wiem.Nigdy nie słucham rad rozsądnych ludzi.- To znaczy moich, wielmożnego pana Frasera Rozsądnego.- Co powiesz Amandzie?- Miałem zamiar zwalić całą winę na ciebie.Nie masz nic przeciwkotemu? - spytał całkiem poważnie.- Ani mi się waż!- W porządku.Było cudownie, naprawdę.- Było fatalnie.- Wszystkie uroczyste kolacje są fatalne.Ta była znacznie lepsza od wieluinnych.Zza drzwi dobiegła następna salwa śmiechu.- Słyszysz? Zwietnie się bawią.- Nie chcesz wiedzieć, z czego się śmieją? - spytałam.- Och, chyba już wiem - mruknął.Podał mi szklankę z wodą.- Przykro mi, że zostałaś w to wszystko wplątana - powiedział po chwili.- Nie ma sprawy - zapewniłam go radośnie.- Gdyby nie to, nigdy niepoznałabym twojego brata.- Ach tak.Hmmm.fajny z niego facet.- Owszem.Och, spójrz! - Podbiegłam do okna.- Znieg!- Rzeczywiście.- Fraser stanął przy mnie i wyjrzał na zewnątrz.-Uwielbiam śnieg.- Ja też.Moglibyśmy wyjść i porobić orły - zaproponowałamSpojrzał na mnie z uśmiechem.- No to chodzmy.Przyjrzałam mu się uważnie.- Czy to wyzwanie?- Może.Przyjmujesz?Wahałam się tylko przez krótką chwilę.265R S - Tak!Nie chcąc, by reszta towarzystwa dowiedziała się o naszych zamiarach, napaluszkach pokonaliśmy całą długość korytarza, uciszając się nawzajem.Wymknęliśmy się z domu, nie zamykając za sobą drzwi, i zbiegliśmy poschodach, zarykując się ze śmiechu.Ulica była kompletnie wyludniona, otaczały nas jedynie wysokie,niszczejące wiktoriańskie domy.Rzuciłam się na śnieg, a Fraser poszedł w mojeślady.Leżeliśmy, dotykając się głowami i zataczając półkola ramionami, tak,aby odcisnąć dwa symetryczne orły.Warstwa śniegu nie była zbyt gruba, toteżniebawem poczuliśmy pod plecami żwir.Leżeliśmy na nim przemoczeni iprzemarznięci, zaśmiewając się i patrząc na zimne gwiazdy.- Wszystko jest gówno warte, nie sądzisz, Mel? - zapytał Fraser.- Podobnie jak śnieg - odparłam.- Z wierzchu wygląda wspaniale, ale podspodem nie ma nic prócz psich gówien i żwiru.Fraser roześmiał się.- A kiedy człowiek się na nim położy, czuje tylko zimno i wilgoć.- Ale gdyby się nie położył.- Nie zrobiłby orła! - krzyknęliśmy chórem.Leżeliśmy tak, dopóki z zimna nie straciliśmy czucia w dłoniach istopach.Wtedy nagle uświadomiliśmy sobie, że reszta towarzystwa może się onas niepokoić.Postanowiliśmy wrócić do domu, zanim zginiemy pod kołamijakiegoś samochodu.Ubrany w jeden z moich śmiesznie małych swetrów Fraser pomógł mipozbierać i zanieść do kuchni puste filiżanki.Tylko Angus raczył zwrócić nanas uwagę, reszta była tak pijana, że nie dostrzegała upływu czasu.Nastrójdiametralnie się zmienił: teraz każdy pijackim, ale szczerym aż do bólu głosemprzedstawiał swoją teorię na temat świata.Powoli zaczęłam się odprężać.Sącząc whisky Angusa, błądziłam zamglonym spojrzeniem po salonie, odniechcenia odpowiadając na jakieś pytania.Gdy Alex wyrwał się z propozycją,266R S żebyśmy zagrali w butelkę, stanęłam po stronie opozycji.Od czasu do czasudocierała do mnie jakaś wzmianka o ślubie albo o.dymie - wtedy resztatowarzystwa uciszała mówiącego przeciągłym  szszsz." i zaczynała chichotać.W końcu - chwała Ci, Panie! - Nash zerknął na zegarek i oznajmił:- Chryste, nie widzę już, która godzina.A to oznacza, że pora iść dodomu.Wstał i poszedł zadzwonić po taksówkę.Po kilku minutach, ledwotrzymając się na nogach, machałam ręką i rozdawałam pożegnalne całusy.Angus uścisnął mnie po przyjacielsku.Fraser nie chciał przyjąć resztek pizzy,którą wciskał mu Alex, proponując, żeby zaniósł poczęstunek swojejnarzeczonej, która nie jadła kolacji.W końcu Fraser musiał się poddać.Kiedysię z nim żegnałam, do mieszkania wpadł podmuch zimnego powietrza.Kędzierzawe włosy Frasera wciąż były wilgotne od stopniałego śniegu.Wróciłam do salonu i zlustrowałam pobojowisko.Wszędzie poniewierałysię pełne popielniczki i puste butelki.Chyba wyżłopaliśmy wszystko, co tylkobyło w mieszkaniu.Powędrowałam do kuchni, zamierzając zabrać się doporządków.Jakimś cudem nie trafiłam do kuchni, lecz do suszarni.Do tej pory nie wiedziałam, że mamy suszarnię.Ujrzałam tam Alexa i Fran, całujących się namiętnie.267R S Rozdział piętnastyChwiejnie zrobiłam krok do tylu i chwyciłam się ściany.Alex mnie niezauważył, ale Fran - tak.Jej ciemne zrenice rozszerzyły się z przerażenia.Szturchnęła Alexa w ramię.- O co chodzi? - spytał, tuląc się do niej.Fran wskazała na mnie.Obejrzałsię.Przez chwilę gapiliśmy się na siebie.Zamieniłam się w słup soli.Miałamwrażenie, że ktoś wylewa na mnie kubeł lodowatej wody.Zcisnęło mnie wgardle, serce zamarło mi w piersiach, a żołądek zamienił się w bryłkę lodu.Zaczęłam się cofać.Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć, ale nie miałampojęcia co.Przed oczami raz za razem przemykał mi fragment kreskówki, wktórej mąż za wcześnie wrócił z pracy i kochanek musiał ukryć się w szafie.Jednak to, co widziałam, wcale nie było śmieszne.Wreszcie krzyknęłam wysokim, nie należącym do mnie głosem:- Wynoście się!Alex błyskawicznie wytrzezwiał i rzucił się do przodu.- Tak, Fran, myślę, że powinnaś już iść.Melanie.- wymamrotał i ruszyłw moją stronę z wyciągniętymi ramionami.- Melanie, co mam ci powiedzieć?Sam.sam nie mogę w to uwierzyć.Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.za dużo wypiłem.Nie chciałam tego słuchać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl