[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze - jeszcze raz powtórzył Chadwick i zamilkł na chwilę.-Ale parę rzeczy jest jeszcze nie dopiętych, Haroldzie.- Deacon.- Tak, znowu popłynął, prawda?- Tak słyszeliśmy.- Steiner uśmiechnął się i przygładził pedantyczniewłosy.- Aazi po ulicach, wiele ryzykując.Jego wrogowie wiedzą o tym.266 - Tak.- Chadwick zbierał myśli.- Notoryczny pijaczyna.Nie,nim się teraz nie martwię.Ale Allardyce.- Przepadł - przerwał mu Steiner.- Zniknął.- Miał wyjątkowy ta-lent do dobierania niewłaściwych słów.- Nie! - Chadwick poderwał się z miejsca.- Nie chcę tego słuchać,Haroldzie.To świr, ale na swój sposób nie jest głupi.Polubił to, corobi, i teraz już nie przestanie.Może zostać złapany.Może zostać zła-pany przez kogoś, kto nie składa sprawozdań w tym biurze, Haroldzie.Nie możemy przecież mieć kontroli nad każdym posterunkowym.Obłąkany, ale nie dureń.Są pewne rzeczy, o których on wie, Haroldzie.Rzeczy, którymi mógłby pohandlować.Chcę, żeby go znaleziono! Niktnie może tak po prostu zniknąć! Ten facet może - pomyślał Steiner, ale nie powiedział tego głośno.W innym kraju ktoś powiedział to za niego.- Zniknął nie tylko Allardyce; również ktoś z naszych.- Kto?- Bob Gower.Mówi ci coś to nazwisko?- Tak - powiedział burmistrz York.- To przecież było nie takdawno.Nie było łatwo znalezć ten dom, pomimo szczegółowych instrukcjiburmistrza.Wąska, szutrowa droga prowadząca przez las, ogrodzeniedla bydła, dalej droga poryta głębokimi koleinami, dwie bramy.MartinRedfern dwa razy przegapił skręt do domu burmistrza.Typowy angiel-ski ogród na nieprzyjaznej północy.Przystrzyżony trawnik i klombykwiatowe tworzyły niesamowitą oazę porządku i w tym dzikim terenie.Burmistrz nalał dwa piwa i wskazał na drzwi.- Przejdzmy do ogrodu.Usiedli w wiklinowych fotelach.Pszczoły krążyły nad kwietnikami.- Cóż, był tylko jednym z wielu.- Burmistrz pociągnął łyk zeszklanki i postawił ją na trawie.- Wtedy w polityce nastąpił zwrot iwszyscy zaczęli się mniej obawiać czerwonego zagrożenia i jego infil-tracji, a bardziej wroga wewnętrznego.- Najwyrazniej oba te termi-nyuważał za równie głupie.- Zawsze miało się na oku lewicowców -267 orędowników rozbrojenia nuklearnego, związkowców, posłów laburzy-stowskich, demonstrujących przeciwko apartheidowi, ostatnio chybarównież Zielonych.Ciekawe, co jest takiego wywrotowego w chęcizachowania paru gatunków motyli.- Wzruszył ramionami.- W każ-dym razie rozpoczęła się rekrutacja; zwracano się do wielu ludzi - wtelewizji, w gazetach.Zdaje się, że to zaczyna się teraz mścić.- Dezinformacja - stwierdził Redfern.- Otóż to - uśmiechnął się burmistrz.- A niektórzy z nich moglibyć użyteczni.Choćby taki Stephen Ward - osteopata, który leczy róż-ne grube ryby.I ich żony, co chyba jest jeszcze ważniejsze.Słyszał pano nim?- Oczywiście.- Tak.We właściwym czasie przydał się jako kozioł ofiarny.Nocóż, Allardyce to podobny przypadek.Wtedy kupiłem parę osób.Każ-da z nich miała ważne kontakty - w ten czy inny sposób.To tak, jakbysię zwerbowało fryzjera, któremu ludzie zwierzają się z różnych rzeczy.- Gdzie pan zwerbował Allardyce'a?Burmistrz zastanowił się przez chwilę.- Na przyjęciu towarzyskim w Glocestershire.Często bywał na te-go typu imprezach.Zapraszali go jego klienci; z tego, co pamiętam, touroczy człowiek.- Dużo zyskaliśmy na współpracy z nim?- Bardziej potwierdzał informacje, które już posiadaliśmy, niżprzynosił nowe.Co jakiś czas zdawał nam relację.- Panu?- Zwykle tak.Pózniej przekazałem go Griegowi.- Wiem.Właśnie Grieg zajmował się sprawą Lorimer.- I to mnie właśnie dziwi.Dlaczego użył Allardyce'a?- Trzeba było to załatwić jak najszybciej.I musiało wyglądać nawypadek.Należało zabić Lorimer, nie dając jej szans, by zaczęła cośpodejrzewać lub walczyć, żeby nawet nie wspomniała nikomu o spo-dziewanym gościu.Musiało wyglądać tak, jakby była sama w chwiliśmierci.- I Grieg mu to zaproponował? - spytał burmistrz.268 - Nie.- Allardyce zgłosił się na ochotnika?- Zbieg okoliczności.Lorimer miała z nim umówione spotkanie.Parę godzin pózniej stawił się u Griega - rutynowa wizyta.Międzyinnymi wspomniał o Lorimer - nic dziwnego, bo to, co usłyszał, miałowszelkie znamiona działalności przestępczej.Nie było czasu do namy-słu.Grieg powiedział mu, że to bardzo ważne.Spytał, czy istnieje jakiśsposób, żeby uciszyć Lorimer.Zaczęli teoretycznie rozważać różneewentualności zabicia Lorimer.Allardyce wydawał się tym zaintereso-wany.Grieg postępował z nim ostrożnie, żeby w każdej chwili mócobrócić wszystko w żart.Allardyce coraz bardziej się zapalał.W końcuotwarcie zaproponował swoje usługi i nawet powiedział, jak mógłby tozrobić.- Czy skonsultowano się z kimś jeszcze?- Zanim to zrobiono, decyzja o pozbyciu się Lorimer została jużpodjęta.Tak, zadano parę pytań.Ale pozwolono mu działać.To nie jest.-.takie niezwykłe.Rzeczywiście, nie jest.Pamiętam, jak raz sko-rzystaliśmy z usług portiera w hotelu.Musi pan jednak być ostrożny.- Tak.- A teraz ma pan człowieka, który zdecydował się pracować nawłasny rachunek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl