[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tym gorzej - powiedział obcy głos.- Nie ma Drzwi dla ciebie, w całym świecie ichnie ma.Jestem ostatnim Odzwiernym.A także ostatnim Wieszczbiarzem.Nie będzienastępnych.Czarno wyszczerzył się.Legiar chwycił mnie za kołnierz i wepchnął twarzą w dywan.Oślepiający błysk.Nie miałem możliwości zobaczyć.Zwiat skurczył się jak skórka rzucona w ogień.Mogłem tylko kurczowo przyciskać do siebie Alanę, w chwili, gdy stalowa ręka Legiaracoraz mocniej wciskała moją głowę we włosie, aż niemal zacząłem się dusić.Zimny pokój.Białe światło bijące z trzech ogromnych zwierciadeł zaczęło gasnąć,zamigotało, wybuchło ponownie i w tym momencie jedna tafla pękła i rozlazła się jak zetlałatkanina.Strzępki zwinęły się w rurki, a w otworze stanął ktoś.Ciemna postać z długim,białym ostrzem w dłoni.I z gorejącą, złotą iskrą na piersi.Kto tak krzyczy na cały świat łamiącym się głosem? Tantala?!Precz, czarodzieju! Jeszcze krok i twoja moc cię nie obroni!Stojący w przejściu uniósł klingę i pozostałe lustra rozpadły się od środka na miriadymaleńkich okruchów.Białe światło zrobiło się złote.Barwa starego złota.Zlepe ściany straciły swoją biel i stały się przejrzyste.Widziałem ich twarze napociemniałym tle.Zeszpecone wysiłkiem.Raul Ilmarranien, Nie Otwierający Drzwi, LartLegiar, Walczący z Obcym, Zabity w Przedsionku, dziekan Aujan, Pogromca Moru i jeszczeinni.Ten, który stał w przejściu zrobił szeroki krok do przodu.Po klindze biegłabłyskawica.Puść mnie! Przepuść mnie, nędzniku! Daj mi się ogrzać!Deski podłogi stanęły dęba.Zaświszczało długie białe ostrze.Powietrze stało siępodobne suchemu piaskowi, który utrudniał oddychanie.Nad głowami wiły się żółte i czerwone linie, zapętlając się o siebie, rwały się zniegłośnym trzaskiem, który jednak ogłuszał.Pojawiła się szarawa wrona, wściekle siękręcąca, która poszła pochłaniać odłamki luster, wszystkie, co do jednego.Osypały siępokryte popiołem zbocza.Walczyłem jak mrówka w piaskowej jamce, kiedy wrona wywróciła się na nice, zmieniając w górę, stożek.Ten, który stał w przejściu odrąbał swymgasnącym już ostrzem czarną przyssawkę na jego szczycie.Muszka na szali wszechświata.Czy mogłem cokolwiek zmienić?Wszyscy Odzwierni i Strażnicy decydowali o losach świata sami, bez podpowiedzi.Czy cokolwiek zależało od moich marnych decyzji?W każdym razie miałem czyste sumienie.Wiedziałem, że gdybym był Odzwiernym.Ten ciężar mnie jednak ominął.Jestem tylko awanturnikiem, dumnym ze swegowątpliwego pochodzenia, a właściwie bezrozumnym włóczęgą.Nic nie ważąca muszka na szali wszechświata.Rażące światło zgasło.Uchwyt Legiara osłabł.Pozwoliłem sobie unieść głowę.Pani Toria siedziała wciąż w fotelu.Jej powieki powoli opadały.Tantala szła,potykając się, przez pokój.W końcu dotarła do celu, upadła przed Torią na kolana, zaglądającw zamykające się oczy.- Luarze?!Powieki Torii opuszczały się powoli, po troszeczku.- Luarze! Luarze!.To ja!Ręka pani Soll, spoczywająca na podłokietniku, uniosła się sztywnym, drewnianymruchem.Jakby na nitce.Na moment opuściła się na głowę byłej komediantki.- Luarze!!!Oczy Torii zamknęły się.Dłoń opadła bezwładnie.Mocniej przytuliłem Alanę dosiebie.Wyprostowałem się.Ten, którego nazywano Baltazarem, stał już u drzwi.Jego palcegładziły polerowany pierścień na drewnianej klamce.- Wybaczcie, moi państwo, że naruszyliśmy wasz spokój.I wyszedł, uśmiechając sięzjadliwie.Za nim pospieszył Orwin, pobladły i wychudły.Obejrzał się w progu.- Lart.Marran.Już czas.- Zdążymy - wycedził przez zęby Tułacz.Dziekan Aujan ostrożnie pogładził włosy śpiącej córki.Pochylił się nad Tantalą,mimochodem muskając jej ramię.- Nigdy nie mów  nigdy".Ani tak nie myśl.Rzucił ostatnie spojrzenie na Torię, uśmiechnął się do Egerta, odszukał oczami Alanę iwięcej się nie oglądając, poszedł ku drzwiom.- Bardzo ryzykowaliśmy - syknął przez zęby Legiar. - A co mogliśmy zrobić innego? - rzekł Tułacz, wzruszając ramionami.- Tu i bez nasznajdą się.obrońcy.Obaj spojrzeli na mnie.Cofnąłem się, wtapiając w ścianę.- Ty, Retano - powiedział Legiar z niezrozumiałym dla mnie zadowoleniem.- Miło micię poinformować, że twój przodek, Damir, był najlepszym ze sług.chciałem rzec, z ludzi.Aty.Co za szkoda, że podpadłeś pod Wyrok.- Wszyscy od czasu do czasu czemuś podpadamy - zauważył z westchnieniem Tułacz.I obaj spojrzeli teraz na Egerta, zastygłego przy fotelu żony w tej samej pozie, w jakiejwcześniej stał dziekan Aujan.- %7łegnaj - powiedział Tułacz.- Do zobaczenia - rzekł Legiar z uśmiechem.Obaj wyszli.Rozejrzałem się.Pokój był pusty, tylko Egert stał z dłońmi na ramionach żony, Tantalaskuliła się na podłodze u nóg Torii, tylko Alana kurczowo czepiała się mojej dłoni.Gdzie?!Gdzie jest Czanotaks Oro?!Alana krzyknęła, pokazując palcem na okno.Szyby pokryły się mroznymi wzorami.Od wewnątrz.W plątaninie lodowych łodygwyraznie odznaczał się kształt wielkich dłoni, przymarzniętych do szkła.Lód się rozpuszczał.Szron tajał w oczach, spływając mętnymi strugami.Skurczonepalce pękały, traciły kształt, znikały.Z jakiegoś powodu bałem się deptać zacieki na dywanie.- Zima? - spytał ktoś ze zdziwieniem za moimi plecami.Odwróciłem się jak użądlony.Pani Toria siedziała wciąż w fotelu.Przenosiła zdumione, coraz bardziej przytomnespojrzenie ze mnie na Alanę, z Alany na Tantalę.W końcu spotkała się oczami z Sollem iuśmiechnęła się niepewnie.- Wołałeś mnie, Egercie? No to jestem. EpilogNa powierzchni czarnego nieba kołyszą się jeszcze ciemniejsze łodygi sitowia.Przez tenrozchwiany płot przebłyskują ognie.Te, które płoną na brzegu i te, które odbijają się w rzece.Nadal mętna, lecz już znacznie spokojniejsza, nie atakuje teraz wzburzoną falą, jak szaleniec,co oprzytomniał i zawstydził wcześniejszych poczynań.Rozmyte brzegi osypały się i wyłysiały i tylko tu, w zakolu zdołały odrosnąćniezniszczone nurtem szuwary.Przewalam się na próżniaczym łożu z naniesionych wodąodpadków: sznurów, desek, małych kawałków.Na trzezwo nie uleżałbym na nich długo, lecztej nocy jestem kompletnie pijany.Tam, w dole usypia duże miasto i tylko w domu pułkownika Solla (wiem o tym)światła nie zgasną do świtu.Przemywają rany służącej Diuli i lokajowi Klowowi, cucą starąnianię, nieprzytomną z nadmiaru wrażeń.Pani Toria Soll ze zdumieniem wpatruje się wpostarzałą twarz męża, nakręcając na palce własny siwy lok.Ponuro błąka się po pokojuzrezygnowana Tantala, a moja żona Alana miota się między pragnieniem pocieszeniaprzybranej siostry a chęcią zapłakania na piersi cudem odzyskanej matki.Jestem tam dzisiaj zbędny.Tym lepiej.Moja jest ta noc, uparte trzciny wyrastające zmułu i ognie na brzegu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl