[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Planowaliście to wszystko z wyprzedzeniem?- Nie.Dlaczego pani ciągle zadaje te same pytania?- Bo ludzie ciągle udzielają tych samych odpowiedzi.Kiedy postanowiliściewyjechać?- Poprzedniego wieczoru.Matka Pernille zadzwoniła, że mają dla nas domek.- Rozmawiał pan z Vagnem w czasie weekendu?- W sobotę nie chciałem żadnych rozmów.Mieliśmy wolne.W niedzielę był problem z podnośnikiem.I wtedy rozmawialiśmy.- Ile razy?Nie odpowiedział, tylko jeszcze trochę przesunął płytę.- Czy jego relacje z Nanną kiedykolwiek wydały się panu dziwne?To dotarło.Podszedł i stanął przed nią.- Znam Vagna od ponad dwudziestu lat.Ojciec go porzucił.Matka zapiła się naśmierć.Jest naszym przyjacielem od zawsze.Nie obchodzi mnie, jakie idiotyczne rzeczyprzychodzą pani do głowy.Gówno mnie to obchodzi.Jasne?Podszedł do drzwi i otworzył je szeroko.Lund ruszyła do wyjścia.Zatrzymała się w progu.- Jeden z waszych ludzi widział tamtego dnia Nannę z Amirem.On jeden wiedział oich ucieczce.Muszę wiedzieć, czy to był Vagn.- Proszę wyjść.- Machnął kciukiem na posępny świat na zewnątrz.- Nie mam nic dododania.Już na schodkach odwróciła się, popatrzyła na jego kamienną, nieogoloną twarz.- Matka Vagna nie zapiła się na śmierć.Umarła, wydając go na świat.- Bo.- Theis!Niedokończone drzwi zatrzasnęły się jej przed nosem.Lund podeszła do skrzynki na listy i krzyknęła przez szparę:- Okłamał was! Niech pan to przemyśli.Pokój okazań znajdował się na końcu krętego korytarza we wschodnim skrzydle.Lustro fenickie zajmowało tu całą ścianę.Po stronie podejrzanych było podwyższenie.Podrugiej - biurka i krzesła.Adwokat, którą wynajął Birk Larsen, stała z Lund i Meyerem ipatrzyła, jak Amir przygląda się stojącym w szeregu sześciu mężczyznom, ubranym widentyczne kombinezony khaki, z numerami na szyi.- Rozpoznaje pan któregoś? - spytała Lund.- Nie wiem.Widziałem go tylko przez sekundę.- Proszę się nie spieszyć.Dobrze się przyjrzeć.Pomyśleć o tym, co pan widział.Przypomnieć sobie jego twarz.Amir poprawił swoje ciężkie okulary, podszedł bliżej do lustra.- Nikt pana nie zobaczy - uspokoił go Meyer.- Nie musi się pan martwić.Amir pokręcił głową. - Widział go pan en face czy z profilu? Proszę się zastanowić.Patrzył.- To mógł być ten.Numer trzy.- Numer trzy? - powtórzyła Lund.Skarbak.- Może.- On czy nie? - dopytywał się Meyer.- Albo może numer pięć.Adwokatka westchnęła przeciągle i boleśnie.- Nie wiem.Lund położyła mu rękę na ramieniu.- Amir? - odezwała się prawniczka.- Jak daleko jest z twojego mieszkania do garażuBirk Larsena?- Dwie ulice.- Większość swojego życia mijałeś to miejsce.Chodziłeś tam jako dziecko bawić się zNanną?Milczał.- Więc - ciągnęła kobieta - mógłbyś po prostu rozpoznać twarz, którą znasz.Lund kiwnęła jednemu z mundurowych, żeby zabrano Skarbaka do biura.Adwokatka spojrzała na dwójkę policjantów.- Niewiarygodne, że to zrobiliście.Numer pięć to jeden z waszych ludzi, prawda?Nawet gdyby wybrał Vagna.Oczywiście, że go widział.W garażu.Spojrzała na zegarek.- Idziemy.- Nie - odezwała się Lund.- Nie idziecie.W gabinecie siedział Skarbak w czerwonym kombinezonie, w czapeczce, patrzącspode łba, znudzony.- Od dziesiątej wieczorem do ósmej rano nikt w domu opieki pana nie widział - mówiłMeyer.- A co w tym dziwnego? Spałem na krześle.To pokój mojego wujka.- Zgadza się.A resztę weekendu spędził pan w magazynie.- To prawda.- Ale tam też nikt pana nie widział, Vagn.- Byłem sam.Podnośnik nie działał.Zostałem w garażu.Lubię sobie pomajstrować. Po co Theis miałby płacić mechanikowi, jeśli ja dałbym radę go naprawić.- Miał pan wyłączony telefon.- Naprawiałem podnośnik.Jak ktoś chce, może zostawić wiadomość.- Ale nikt nie może potwierdzić, że pan tam był.- Theis i Pernille mogą.Lund stanęła przy drzwiach, obserwowała go, jak odpowiadał, analizowała.- Ma pan czterdzieści jeden lat, Vagn.Dlaczego nie ma pan żony ani dzieci?- Nigdy nie poznałem właściwej dziewczyny.- Może kobiety pana nie lubią - zasugerował Meyer.- I ciągle spędza pan czas z Antonem i Emilem - dodała Lund.- Jasne.Jestem ich ojcem chrzestnym.Nie ma nic złego w spędzaniu czasu z rodziną.Lund pokręciła głową.- Ale oni nie są pańską rodziną.Spojrzał jej w oczy.- Pani nie rozumie.%7łal mi pani.- Pan i Pernille.- odezwał się Meyer.- Mieliście może krótki romans, jak Theiskiedyś siedział? Było coś takiego?Skarbak odwrócił się do adwokatki.- Muszę słuchać tego gówna?- Proszę odpowiedzieć.- Nie.Meyer zapalił papierosa.- Więc co pan z tego ma? Nie pojmuję.Tyle poświęceń.Cały czas.Co pan z tego ma?- Wzajemny szacunek.- Wzajemny szacunek? Za co? Jest pan smutnym podstarzałym samotnikiem, który sięuczepił cudzej rodziny.- Meyer wysunął palec.- Niech pan na siebie popatrzy.Stary dziwakz idiotycznym srebrnym łańcuchem.- Zazdrościł pan Theisowi? - przerwała Lund.- Nie widziała pani Pernille, jak się wścieka.Usiadła obok niego.- Przyjazniliście się z Theisem jako dzieci.On dorósł i ma wszystko.Firmę.Rodzinę.Dobre życie.- A pan tylko chodzi codziennie do pracy i tam się szczerzy, uczepiony do nich jakrzep do psiego ogona - dokończył Meyer.- Przez cały dzień się pan użera.Potem pan patrzy, jak Theis idzie do żony i dzieci.- O sobie pan mówi? - spytał Skarbak z głupim, szczeniackim uśmiechem.- Jest pan nieudacznikiem - warknął Meyer.- Zero przyszłości.Zero rodziny.Pracabez perspektyw.I nagle piękna córka szefa zaczyna się zadawać z jakimś śmieciarzem.- Jak na policjanta brzydko się pan wyraża.Adwokatka odłożyła notes na stół.- Mój klient chętnie odpowie na wszystkie pytania związane ze sprawą.Jeśli jakieśmacie.Jeśli nie.- Wie pan, co to jest luminal? - zmieniła temat Lund.- Nie zrobiłem nic złego.- Po co pan się ich trzyma? - Meyer nie chciał odpuścić.- Zawsze pan tam jest.KiedyTheis pojechał pobić nauczyciela, pan się przyłączył.Dlaczego?- Bo jestem mu to winien! Jasne?Trafili w jakiś czuły punkt i Lund nie miała pojęcia, w jaki.- Co mu pan jest winien, Vagn?- Sami zgadnijcie.Jesteście durni.Wiecie o tym? Zciągacie mnie tu.rzucacie minazwiskami.Myślicie, że ja nie wiem, jak to jest? - Wstał.- Kretyni.Chcę już iść.- Proszę zostać - poleciła Lund.Pod drzwiami czyhał Svendsen.- Znalezli coś w Vestamager - zameldował.- Co?- Nie są pewni.Pracują nad tym.To niełatwe.- Chodzmy - powiedziała Lund.Svendsen kiwnął na postać w czerwonym kombinezonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl