[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze tylko króciutki pocałunek i Malachi odszedł.Shannon zamknęła drzwi, podeszła do łóżka i machinalnie podniosła z podłogi flanelową koszulę w różyczki.Ubrała się, chwilę posiedziała na brzegu łóżka,potem wyciągnęła się na kołdrze, nieustannie powtarzając sobie w duchu słowa, które miały jej daćukojenie.Wszystko będzie dobrze, wkrótce ona i Malachi znów będą razem.Uwolnią Kristin i potem jużwszyscy będą bezpieczni.Zamknęła oczy, obiecałaprzecież, że wypocznie.Ale sen nie przychodził, bonie mogła pozbyć się smutnych myśli i żalu.Bo niezdążyła szepnąć mu do ucha słodkiej prawdy: Kocham i wierzę w ciebie.Może i lepiej, że nie zdążyła.Po co mówić o miłościkomuś, kto nie kocha.Pani Haywood wcale nie była zachwycona, widząc rano, jak Shannon zbiera się do wyjazdu.- Kochanie, po co tam jedziecie? - pytała, nieodstępując Shannon na krok.- Zostańcie, niechmężczyzni wezmą sprawy w swoje ręce.Shannon spieszyła się bardzo.Na dole czekała jużIris, gotowa do drogi.Z tyłu do powozu przywiązanybył kary Chapperel, a sam powozik załadowany pobrzegi.Był tam wielki kosz z prowiantem, zapaswody, a nawet olbrzymi dzban z winem.- Proszę się nie niepokoić, pani Haywood.Iris i jabędziemy bardzo ostrożne.238- Mam nadzieję, mam nadzieję.Shannon, kochanie, a jak sprawy już doprowadzicie do końca, tozajrzycie, państwo, do nas.- Jakżeby inaczej! - zapewniła gorąco Shannon,obejmując serdecznie starszą panią.- Na pewno tuzajrzymy.Szybko zbiegła po schodach i wypadła na ulicę.Kiedy zajmowała miejsce obok Iris, na werandziepojawili się oboje starsi państwo.- Pani Slater! - wołał pan Haywood.- Gdybyścienas potrzebowali, zawiadomcie, a natychmiast przyjedziemy!- Dziękuję! Bardzo, bardzo dziękuję!Jacyż oni poczciwi.Ale Malachiemu i jego braciom pomóc nie mogą.Ludzi ściganych przez prawotylko sąd może oczyścić z zarzutów.- Gotowa? - spytała Iris.- Gotowa! - odparła raznym głosem Shannon.Iris zebrała lejce, cmoknęła i konie ruszyły.Shannonmachała gorliwie, dopóki małe miasteczko ż jednątylko ulicą nie znikło jej z oczu.Potem odwróciła się,oparła wygodnie i przymknęła oczy.Zbliżało siępołudnie, słońce grzało przyjemnie.- Shannon? Jak się czujesz? - spytała nieco zaniepokojonym głosem Iris.- Ja?- Dziękuję, bardzo dobrze.A nawet.poprostu wspaniale.- Pytam, bo mamy przed sobą długą drogę.- Och, Iris, ja nigdy, kiedy dokądś jadę, nie mamprzed sobą krótkiej drogi - stwierdziła melancholijnieShannon.239Przez chwilę jechały w milczeniu i znów pierwszaodezwała się Iris.Zaczęła podpytywać Shannon o jejrodzinę, ciekawa była też, co spowodowało, że mieszkanka Południa stała się zagorzałą zwolenniczkąUnii.Potem do zadawania pytań przystąpiła Shannon.- Iris ? Wspominałaś, że znasz Malachiego oddawna.Cole'a też, prawda?- Znam ich wszystkich, Jamie'ego również.Wszyscy trzej zaglądali często do.miejsca, w którym pracowałam w Springfield.- Rozumiem.- Nie, Shannon, nie rozumiesz - powiedziała Irisnagle ostrym tonem.- Ciebie wychował dobry,szlachetny człowiek.Kochałaś swego ojca, słychać tobyło w twoim głosie, kiedy opowiadałaś o nim.Ja niemiałam ojca, tylko ojczyma, który przegrał mniew pokera w moje trzynaste urodziny.Teraz rozumiesz?- Och, Boże! Iris! To straszne.Ale ja i tak dokońca nie rozumiem.Przecież ty mówisz pięknie,ubierasz się wytwornie, ty wcale.-.nie wyglądasz jak ladacznica, tak? - dokończyła z goryczą w głosie Iris.Shannon zaczerwieniła się, ale nie przepraszała.O,nie.Zamiast tego powiedziała otwarcie:- Nie gniewaj się, Iris.Ja po prostu myślę, że jesteśwspaniałą kobietą i nie zasługujesz na taki koniec,jaki.jaki miała Reba.- Chcesz mnie nawrócić ?- Naprawdę mogłabyś żyć inaczej.240- Na przykład?- A chociażby.otworzyć hotel.- Pensjonat panny Andre dla młodych dam?- Czemu nie?- Zastanowię się nad tym.Shannon, a ty? Cozamierzasz zrobić, kiedy to wszystko się skończy?- Po prostu wrócę do domu.- Sama?Shannon pochyliła głowę i mruknęła:- Przecież wiesz, że on wcale nie chciał mniepoślubić.- Ale go kochasz.- Cóż z tego, skoro on mnie nie kocha.- Jesteś pewna ?- Tak.Nigdy mi tego nie powiedział.A pozatym.my zawsze byliśmy do siebie nastawieniwrogo.Zawsze kłóciliśmy się, o wojnę też.A wiadomo, że Południe i Północ jeszcze bardzo długo niedojdą do prawdziwego porozumienia.Malachi dodziś przezywa mnie, mówi do mnie smarkulo",i w ogóle.Iris śmiała się, zachwycona.- Oj, Shannon, Shannon, nie przesadzaj.Gdybymja miała taką szansę jak ty, nigdy bym nie ustąpiła, zanic! Walczyłabym jak tygrysica, żeby on był mój.I ty,jeśli go kochasz, powinnaś to właśnie zrobić.- Przecież nie zmuszę go, żeby został ze mną.- Nie? Bo do życia wystarczy ci twoja duma, tak?Samotne noce w zimnej pościeli i poczucie, jaka tojesteś wspaniała i ambitna? Wolisz to, zamiast grzaćsię w ramionach mężczyzny, którego kochasz!241Shannon nie odezwała się.Znów jechały w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach.Podrodze nie spotkały żywej duszy.Zrobiły krótkipostój nad strumieniem i kiedy słońce chyliło się kuzachodowi, zbliżały się do doliny, w której położonebyło miasto Sparks.Prawdziwe miasto.Shannon zobaczyła z dalekawiele ulic, wiele domów, tory kolejowe i duży budynek stacji, pomalowany na czerwono.A Iris jeszczedodała, że przez Sparks przejeżdżają również dyliżanse.- Iris, Sparks to rzeczywiście duże miasto.I mówisz, ze Hayden Fitz jest tu właścicielem wszystkiego?Twarz Iris sposępniała.- Niestety, tak.Większość gruntów należy doniego.Jest także właścicielem dwóch linii dyliżansów, saloonu i zakładu balwierskiego.Szeryf jest jegoczłowiekiem, zresztą każdy, kto tu cokolwiek sięliczy, pracuje dla Fitza.Nie minęło pół godziny i powozik Iris podjeżdżałjuż pod dom Cindy, stojący w pewnej odległości odzwartej zabudowy miasta.Był to dom bardzo okazały, ze spadzistym dachem, małymi kopułami i witrażowymi oknami, na werandzie nawet zawieszonohuśtawkę.Jakby w tym domu mieszkała licznazamożna rodzina.W drzwiach jednak ukazał się ktoś,kto całkowicie rozwiewał wizję rodzinnego gniazda.Owa kobieta, zbiegająca szybciutko po schodkachz werandy, oprócz pantofli na bardzo wysokichobcasach, czarnych pończoch i podwiązek, miała na242sobie tylko krótką różową halkę.Jej włosy byłyczarne jak skrzydło kruka, twarz roześmianej młodejdziewczyny, kiedy jednak zbliżyła się do powozu,Shannon zauważyła ze zdumieniem, że to dama niepierwszej młodości, na pewno już pod pięćdziesiątkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Jeszcze tylko króciutki pocałunek i Malachi odszedł.Shannon zamknęła drzwi, podeszła do łóżka i machinalnie podniosła z podłogi flanelową koszulę w różyczki.Ubrała się, chwilę posiedziała na brzegu łóżka,potem wyciągnęła się na kołdrze, nieustannie powtarzając sobie w duchu słowa, które miały jej daćukojenie.Wszystko będzie dobrze, wkrótce ona i Malachi znów będą razem.Uwolnią Kristin i potem jużwszyscy będą bezpieczni.Zamknęła oczy, obiecałaprzecież, że wypocznie.Ale sen nie przychodził, bonie mogła pozbyć się smutnych myśli i żalu.Bo niezdążyła szepnąć mu do ucha słodkiej prawdy: Kocham i wierzę w ciebie.Może i lepiej, że nie zdążyła.Po co mówić o miłościkomuś, kto nie kocha.Pani Haywood wcale nie była zachwycona, widząc rano, jak Shannon zbiera się do wyjazdu.- Kochanie, po co tam jedziecie? - pytała, nieodstępując Shannon na krok.- Zostańcie, niechmężczyzni wezmą sprawy w swoje ręce.Shannon spieszyła się bardzo.Na dole czekała jużIris, gotowa do drogi.Z tyłu do powozu przywiązanybył kary Chapperel, a sam powozik załadowany pobrzegi.Był tam wielki kosz z prowiantem, zapaswody, a nawet olbrzymi dzban z winem.- Proszę się nie niepokoić, pani Haywood.Iris i jabędziemy bardzo ostrożne.238- Mam nadzieję, mam nadzieję.Shannon, kochanie, a jak sprawy już doprowadzicie do końca, tozajrzycie, państwo, do nas.- Jakżeby inaczej! - zapewniła gorąco Shannon,obejmując serdecznie starszą panią.- Na pewno tuzajrzymy.Szybko zbiegła po schodach i wypadła na ulicę.Kiedy zajmowała miejsce obok Iris, na werandziepojawili się oboje starsi państwo.- Pani Slater! - wołał pan Haywood.- Gdybyścienas potrzebowali, zawiadomcie, a natychmiast przyjedziemy!- Dziękuję! Bardzo, bardzo dziękuję!Jacyż oni poczciwi.Ale Malachiemu i jego braciom pomóc nie mogą.Ludzi ściganych przez prawotylko sąd może oczyścić z zarzutów.- Gotowa? - spytała Iris.- Gotowa! - odparła raznym głosem Shannon.Iris zebrała lejce, cmoknęła i konie ruszyły.Shannonmachała gorliwie, dopóki małe miasteczko ż jednątylko ulicą nie znikło jej z oczu.Potem odwróciła się,oparła wygodnie i przymknęła oczy.Zbliżało siępołudnie, słońce grzało przyjemnie.- Shannon? Jak się czujesz? - spytała nieco zaniepokojonym głosem Iris.- Ja?- Dziękuję, bardzo dobrze.A nawet.poprostu wspaniale.- Pytam, bo mamy przed sobą długą drogę.- Och, Iris, ja nigdy, kiedy dokądś jadę, nie mamprzed sobą krótkiej drogi - stwierdziła melancholijnieShannon.239Przez chwilę jechały w milczeniu i znów pierwszaodezwała się Iris.Zaczęła podpytywać Shannon o jejrodzinę, ciekawa była też, co spowodowało, że mieszkanka Południa stała się zagorzałą zwolenniczkąUnii.Potem do zadawania pytań przystąpiła Shannon.- Iris ? Wspominałaś, że znasz Malachiego oddawna.Cole'a też, prawda?- Znam ich wszystkich, Jamie'ego również.Wszyscy trzej zaglądali często do.miejsca, w którym pracowałam w Springfield.- Rozumiem.- Nie, Shannon, nie rozumiesz - powiedziała Irisnagle ostrym tonem.- Ciebie wychował dobry,szlachetny człowiek.Kochałaś swego ojca, słychać tobyło w twoim głosie, kiedy opowiadałaś o nim.Ja niemiałam ojca, tylko ojczyma, który przegrał mniew pokera w moje trzynaste urodziny.Teraz rozumiesz?- Och, Boże! Iris! To straszne.Ale ja i tak dokońca nie rozumiem.Przecież ty mówisz pięknie,ubierasz się wytwornie, ty wcale.-.nie wyglądasz jak ladacznica, tak? - dokończyła z goryczą w głosie Iris.Shannon zaczerwieniła się, ale nie przepraszała.O,nie.Zamiast tego powiedziała otwarcie:- Nie gniewaj się, Iris.Ja po prostu myślę, że jesteśwspaniałą kobietą i nie zasługujesz na taki koniec,jaki.jaki miała Reba.- Chcesz mnie nawrócić ?- Naprawdę mogłabyś żyć inaczej.240- Na przykład?- A chociażby.otworzyć hotel.- Pensjonat panny Andre dla młodych dam?- Czemu nie?- Zastanowię się nad tym.Shannon, a ty? Cozamierzasz zrobić, kiedy to wszystko się skończy?- Po prostu wrócę do domu.- Sama?Shannon pochyliła głowę i mruknęła:- Przecież wiesz, że on wcale nie chciał mniepoślubić.- Ale go kochasz.- Cóż z tego, skoro on mnie nie kocha.- Jesteś pewna ?- Tak.Nigdy mi tego nie powiedział.A pozatym.my zawsze byliśmy do siebie nastawieniwrogo.Zawsze kłóciliśmy się, o wojnę też.A wiadomo, że Południe i Północ jeszcze bardzo długo niedojdą do prawdziwego porozumienia.Malachi dodziś przezywa mnie, mówi do mnie smarkulo",i w ogóle.Iris śmiała się, zachwycona.- Oj, Shannon, Shannon, nie przesadzaj.Gdybymja miała taką szansę jak ty, nigdy bym nie ustąpiła, zanic! Walczyłabym jak tygrysica, żeby on był mój.I ty,jeśli go kochasz, powinnaś to właśnie zrobić.- Przecież nie zmuszę go, żeby został ze mną.- Nie? Bo do życia wystarczy ci twoja duma, tak?Samotne noce w zimnej pościeli i poczucie, jaka tojesteś wspaniała i ambitna? Wolisz to, zamiast grzaćsię w ramionach mężczyzny, którego kochasz!241Shannon nie odezwała się.Znów jechały w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach.Podrodze nie spotkały żywej duszy.Zrobiły krótkipostój nad strumieniem i kiedy słońce chyliło się kuzachodowi, zbliżały się do doliny, w której położonebyło miasto Sparks.Prawdziwe miasto.Shannon zobaczyła z dalekawiele ulic, wiele domów, tory kolejowe i duży budynek stacji, pomalowany na czerwono.A Iris jeszczedodała, że przez Sparks przejeżdżają również dyliżanse.- Iris, Sparks to rzeczywiście duże miasto.I mówisz, ze Hayden Fitz jest tu właścicielem wszystkiego?Twarz Iris sposępniała.- Niestety, tak.Większość gruntów należy doniego.Jest także właścicielem dwóch linii dyliżansów, saloonu i zakładu balwierskiego.Szeryf jest jegoczłowiekiem, zresztą każdy, kto tu cokolwiek sięliczy, pracuje dla Fitza.Nie minęło pół godziny i powozik Iris podjeżdżałjuż pod dom Cindy, stojący w pewnej odległości odzwartej zabudowy miasta.Był to dom bardzo okazały, ze spadzistym dachem, małymi kopułami i witrażowymi oknami, na werandzie nawet zawieszonohuśtawkę.Jakby w tym domu mieszkała licznazamożna rodzina.W drzwiach jednak ukazał się ktoś,kto całkowicie rozwiewał wizję rodzinnego gniazda.Owa kobieta, zbiegająca szybciutko po schodkachz werandy, oprócz pantofli na bardzo wysokichobcasach, czarnych pończoch i podwiązek, miała na242sobie tylko krótką różową halkę.Jej włosy byłyczarne jak skrzydło kruka, twarz roześmianej młodejdziewczyny, kiedy jednak zbliżyła się do powozu,Shannon zauważyła ze zdumieniem, że to dama niepierwszej młodości, na pewno już pod pięćdziesiątkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]