[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To prawda.Ale to inny rodzaj czystości.Tu, w Szkocji, mieliście tyle przemysłuciężkiego.Myślałem, że będą jakieś.no nie wiem, pozostałości? Strumienie pełne rdzy zestarych maszyn zatopionych w jeziorach, hałdy kopalniane, te rzeczy.- Większość ośrodków przemysłowych wybudowano na południu.A poza tymprzecież sam widziałeś zakłady rekultywacyjne pod miastem.Pracują jak mróweczki.- Aha.- Zauważył je pierwszego dnia, gdy wjechali do miasta.Ich sylwetki lekkozaburzały krajobraz po drugiej stronie rzeki Lochy: podziemne fabryki, dziwnieprzypominające zakłady chemicznie na Floydzie; długie, płaskie pagórki porośnięte soczystątrawą.Tym razem nie dostrzegł kolumnowych wymienników ciepła na szczycie - rzędyczarnych wywietrzników łatwo można było przegapić.Jedyną oznaką tego, ile maszynukrywa się pod ziemią, były rury biegnące zboczem Creag Chail.Dwadzieścia betonowychrur wynurzających się ze zbocza góry, kilkaset metrów w górze i znikających w ziemi, zarazza kopcami.Transportowały z Highlandów wystarczającą ilość wody, by zasilić całykompleks rekultywacyjny.Joona powiedziała, że wyrósł on w zasadzie z jednego zakładu przeróbki aluminiumwybudowanego tu w dwudziestym wieku przy wykorzystaniu energii wodnej.W tamtymokresie parlament brukselski powoli zaczął wprowadzać ostrzejsze przepisy dotyczącerecyklingu, zakład zaczął się więc rozbudowywać, powiększając się o kolejne oddziały utylizujące inne materiały.Teraz niemal wszystkie produkty konsumpcyjne na Ziemi były wytwarzane tak, by pozakończeniu użytkowania można je było rozbić na podstawowe składniki, które następniepoddawano recyklingowi.W Fort William przeprowadzano chyba wszelkie możliwe procesy rozpadowe - odpuszek aluminiowych, poprzez komponenty elektroniczne, szkło i beton, aż po całe spektrumpolimerów.Był to jeden z najnowocześniejszych zakładów na świecie.Wykorzystywałwszystkie znane technologie: piece do wytapiania, łamacze katalityczne i w-wpisane enzymy,a nawet rozszczep jonowy w przypadku toksyn.Pociągami, statkami i barkami zwożono tuodpady z całej Europy, by zostały posortowane i przetworzone.- Na Ziemi chyba w ogóle nie ma teraz zbyt dużo zanieczyszczeń.- W krajach wysoko uprzemysłowionych na pewno nie, od czasu Zielonej Fali.Nawetmniej uprzemysłowione regiony jak Afryka czy południowa Eurazja są względnie czyste.Zanieczyszczanie własnego terenu nie leży w interesie korporacji.- Wiesz co? Naprawdę nie powinnaś spoglądać na wszystko tak cynicznie.Może imają inne cele niż ty, ale to jeszcze nie powód, żeby odsądzać ich od czci i wiary.- Doprawdy? - Wskazała na dolinę.- Jeśli im się uda, to któregoś dnia cały światzacznie tak wyglądać.Każdy będzie mieszkał w dużym wygodnym domu na czystym,porządnym przedmieściu.- Aha, to straszne.Będą musieli pogodzić się z niską przestępczością i sprawną służbązdrowia.- Ale także z brakiem wolności.%7ładnych różnic.Tylko korporacje i ich monokultura.- Bzdura - odparł Lawrence.- Ludzie narzekali na międzynarodowe korporacje ipełzającą globalizację już w połowie dwudziestego wieku.A moim zdaniem, świat nadalwygląda na dość zróżnicowany.- Z pozoru tak.Ale unifikacja wciąż stanowi dominujący trend.Narodowe gospodarkicoraz mniej się od siebie różnią.o wszystkim decydują korporacje.- Mnie to nie przeszkadza.Nie mam nic przeciwko, żeby inwestowali pieniądze wbiednych krajach i w ten sposób rozbudowywali bazę produkcyjną.Dzięki temu każdy maszansę kupić udziały.- Nic się nie dzieje przypadkiem.Jeśli chcesz zdobyć przyzwoitą pracę, musiszdołączyć do inwestorów.A gdy już w to wejdziesz, to razem z rodziną.- To prawda, rodzina inwestora odnosi korzyści z udziałów.Możesz wybrać szkołę dladzieci, wszyscy otrzymują świadczenia medyczne, a na końcu dobrą emeryturę.Udziałowość to wspaniały wynalazek.Zapobiega wykluczeniu, motywuje i nagradza.- Niszczy indywidualizm.- Wykupienie udziałów to indywidualny wybór.- Wymuszony wybór.- Większość wyborów życiowych tak wygląda.Spójrz na mnie.Wykupiłem udział wZ-B, bo to jedyna korporacja, która prowadzi sensowną politykę w sprawie lotówkosmicznych.Inne firmy mają inne cele.Wybór jest właściwie nieograniczony.Joona potrząsnęła głową, jakby zmęczona.- Nigdy nie sprzedam się za ładny domek i ubezpieczenie medyczne.Wtedy Lawrence zdał sobie sprawę, że dziewczyna odrzuca wszystko, coreprezentowała sobą jej matka.- Cieszę się.To twoje zasady czynią cię tym, kim jesteś.I to właśnie najbardziej mi siępodoba.Uśmiechnęła się szybko i wstała z ziemi.- Chodz.To już niedaleko.Po pokonaniu ostatniego zygzakującego odcinka wyszli na rozległy teren pełenobluzowanych kamieni.Trasa była jednak na tyle dobrze wytyczona, że widzieli, dokąd idą,pomimo gęstej mgły.Tysiące stóp zmieniło grubą warstwę śniegu w zbitą, brunatną maz.Wnajwyższych partiach góry mgła tworzyła gęste obłoki, a potem niespodziewanie rzedła,gnana wiatrem.Poza tym wszystko wyglądało tak samo.Od czasu do czasu spod śnieguwystawały większe głazy.Inni podróżni pojawiali się na ścieżce niczym ciemne cienie wśródjasno podświetlonych oparów.A potem nagle teren opadł w dół.Stali na krańcu urwiska.Baza na dole tonęła wemgle.- Prawie jesteśmy na miejscu - oznajmiła radośnie Joona.Pokonali ostatnich kilkaset metrów i nagle znalezli się na szczycie Bena.Lawrencepróbował ukryć rozczarowanie.Była to płaska, nieefektowna półka skalna przytulona dokolejnego urwiska.Mgła przysłaniała wszystko wokół - widoczność nie przekraczałapięćdziesięciu metrów.W ciągu wielu stuleci wybudowano tu kilka budynków, otaczającychbetonowy słup wyznaczający najwyższy punkt.Ze śniegu sterczały zrujnowane ściany - śladydawnych ambicji.%7ładen z budynków nie miał dachu.Jedynym obiektem, który uniknąłzniszczeń, okazał się posterunek medyczny, nowoczesne kompozytowe igloo ozdobionesymbolem czerwonego krzyża i anteną na szczycie.Prawie całkowicie pokrywał je śnieg.Lawrence dostrzegł kilka płaskich kamieni, opartych o jego ścianę.Gdy pochylił się nad nimi, zdołał odczytać parę linijek wiersza, którego nie znał, potem imię i dwie daty.Dzieliło jedziewięćdziesiąt siedem lat.- Wcale nie najgorszy monument - mruknął.Podeszli do słupa i wspięli się na niego, by móc z czystym sumieniem powiedzieć, żerzeczywiście byli na szczycie.Mgła zaczęła rzednąć, gdy podeszli do jednej z zawalonychścian, gdzie zwykle chronili się turyści.Osłonieni od wiatru, otworzyli pudełka z prowiantem.Okazało się, że Jackie zapakowała im na drogę kanapki z wołowiną.Lawrence nie byłspecjalnie głodny - zimno odebrało mu apetyt - ale i tak zaczął je pogryzać.A potem mgła rozwiała się zupełnie, szybko więc zerwał się na nogi, by podziwiaćwidok.- O, kurczę.- Naprawdę było stąd widać pół Szkocji.Góry, doliny i lasy ciągnęły sięaż po zamglony horyzont.Długie nitki wody lśniły oślepiająco w promieniach słońca.Jakimcudem Amethi miałaby się dorobić takich widoków? Cały ten wysiłek na nic.Joona przytuliła się do niego.- W bardzo słoneczne dni widać stąd nawet Irlandię.- Naprawdę? A widziałaś ją? Czy to tylko bajka dla naiwnych turystów?Trzepnęła go żartobliwie.- Widziałam.Raz, kilka lat temu.Nie wchodzę tu przecież codziennie.Słońce świeciło tak jasno, że Lawrence aż zmrużył powieki.Oczy łzawiły mu odwiatru.- Zostań tu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl