[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale biorąc pod uwagę wszystko to, przez coostatnio przeszedł, było kwestią całkowicie naturalną, że będzie musiał dokonać pewnychmodyfikacji.Siedział tu teraz, pod kwarantanną, najprawdopodobniej nosząc w sobie jakieśnieznane zarazki.Wcześniej został poddany ciężkiej próbie, która wykończyłaby większośćludzi.A jeszcze wcześniej.O tak, wiele przeszedł.Ale był profesjonalistą.Wciąż potrafił odwrócić się i spojrzeć nasiebie krytycznym wzrokiem.To więcej, niż potrafi większość ludzi.W końcu każdego mogądopaść wątpliwości i niepewność.To, że Scanlon był dość silny, by się do tego przyznać, nieczyniło go świrem.Wręcz przeciwnie.Mężczyzna wbił spojrzenie w odległy kraniec pomieszczenia.Górną połowę ścianyzajmowało obciągnięte membraną okno, wychodzące na niewielką, mroczną klitkę, którapozostawała pusta przez cały czas od jego przybycia.Wkrótce pojawi się w niej PatriciaRowan.Będzie mogła usłyszeć z pierwszej ręki najnowsze spostrzeżenia Scanlona i jeśli dotej pory nie była świadoma jego wartości, po rozmowie z nim będzie już o niej przekonana.Długi czas oczekiwania na uznanie niemal dobiegł końca.Wszystko wkrótce zmieni się nalepsze. Yves Scanlon wyciągnął rękę i dotknął uśpionego metalowego szponu.- Wolę cię taką, jak teraz - wyznał.- Jesteś mniej.wroga.- Ciekawe czyim głosemprzemówisz jutro.Przemówiła głosem, który zdawał się należeć do jakiegoś dzieciaka świeżo po studiach.Podwzględem zachowania też.Kazała mu zdjąć spodnie i pochylić się.- Mam cię w dupie - oznajmił Scanlon.Twarz, którą przywdziewał na użytek publiczny,tkwiła pewnie na miejscu.- Na tym mi właśnie zależy - odpowiedziała maszyna, poruszając trzymaną w jednej ręcesondą, przypominającą kształtem ołówek.- No dalej, doktorze Scanlon.Wie pan przecież, żeto dla pańskiego dobra.Tak naprawdę wcale tego nie wiedział.Ostatnimi czasy zastanawiał się, czy doznawanetu poniżenia nie były czasem owocem niewłaściwie ukierunkowanego sadyzmu jakiegośtłamszonego dupka.Zaledwie kilka miesięcy temu doprowadziłoby go to do szaleństwa.Jednak Yves Scanlon zaczynał właśnie dostrzegać swoje miejsce we wszechświecie i odkrył,że może pozwolić sobie na bycie tolerancyjnym.Małostkowość innych nie przeszkadzała mujuż tak, jak kiedyś.Był ponad nią.Przed rozpięciem paska zaciągnął jednak zasłonkę przed oknem.W końcu Rowan mogłapojawić się tu w każdej chwili.- Proszę się nie ruszać - odezwał się poltergeist.- Nie będzie boleć.Niektórzy uważają, żeto wręcz przyjemne.Ale nie Scanlon.Przyjął to z pewną ulgą.- Nie rozumiem po co ten pośpiech - narzekał.- Wszystko, co trafia do mnie albo ze mniewychodzi, przechodzi przez wasze ręce dzięki przekręceniu odpowiednich zaworów.Niemożecie wykorzystać tego, co spłukuję w kiblu?- Robimy i to - odpowiedziała maszyna, drążąc.- W zasadzie to od momentu, kiedy tutrafiłeś.Ale nigdy nic nie wiadomo.Są rzeczy, które rozkładają się bardzo szybko poopuszczeniu ciała.- Skoro tak szybko się rozkładają, to dlaczego jestem wciąż pod kwarantanną?- Hej, nie powiedziałem, że są niegrozne.Tylko, że mogą zamienić się w coś innego.Amoże i są niegrozne.Może po prostu wkurwiłeś kogoś z góry.Scanlon skrzywił się.- Ludzie z góry mnie lubią, o to się nie martw.Czego tak w ogóle szukasz?- Piranozowego RNA. - Nie jestem pewien, czy pamiętam, co to takiego.- Nie ma powodu, dla którego miałbyś.Wyszło z mody trzy i pół miliarda lat temu.- Sranie w banie.- Nie licz na to.- Sonda wycofuje się.- To był ostatni krzyk mody w czasachprehistorycznych, dopóki.- Przepraszam - przerwał mu głos Patricii Rowan.Scanlon spojrzał odruchowo na stację roboczą, lecz kobiety tam nie było.Głos dochodziłzza zasłonki.- Ach.Towarzystwo.Tak czy siak, mam już to, po co przyszedłem.- Ramię zatoczyło łuki płynnie umieściło zabrudzoną sondę w windzie.Nim Scanlon zdążył podciągnąć spodnie,maszyna zwinęła się z powrotem pod sufitem.- Do zobaczenia jutro - powiedział poltergeist i zniknął.Zwiatełka teleoperatora zgasły.Była tutaj.W sąsiednim pomieszczeniu.Rehabilitację miał na wyciągnięcie ręki.Scanlon wziął głęboki oddech i odsłonił zasłonkę.Patricia Rowan stała skryta w cieniu po drugiej stronie.Jej oczy połyskiwały bladą rtęcią:prawie jak oczy wampirów, ale jakby wyblakłe.Półprzejrzyste, a nie całkowicie kryjące.Oczywiście, szkła kontaktowe.Scanlon miał kiedyś okazję wypróbować podobne.Aączyły sięone z zegarkiem za pomocą sygnału radiowego i wyświetlały obrazy w polu widzenia wwirtualnej odległości czterdziestu centymetrów.Dostrzegłszy Scanlona, Patricia Rowanuśmiechnęła się.Co jeszcze widziała przy pomocy swoich magicznych soczewek, mężczyznamógł tylko zgadywać.- Doktorze Scanlon - powiedziała.- Dobrze znów pana widzieć.Ten odwzajemnił uśmiech.- Cieszę się, że pani do mnie zajrzała.Mamy wiele do przedyskutowania.Rowan kiwnęła głową, otworzyła usta.- I choć pani sobowtóry radzą sobie doskonale w zwykłej rozmowie, zdarza im siępomijać wiele niuansów.I znów je zamknęła.- Zwłaszcza biorąc pod uwagę rodzaj informacji, które wydają się panią interesować.Rowan zawahała się.- Tak.Oczywiście.Potrzebujemy, hmm, potrzebujemy pańskiej opinii, doktorze Scanlon - Tak.Dobrze.Oczywiście.- Pański raport dotyczący Beebe był dość.cóż, interesujący, ale odczasu jego złożenia sytuacja uległa pewnej zmianie.Scanlon pokiwał głową w zadumie.- W jakim sensie?- Po pierwsze, nie ma już Lubina.- Nie ma?- Zniknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • ki jar
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl