[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, kapitanie! Mamy robotę.Chase niechętnie otworzył jedno oko.Szlag by to najjaśniejszy, jeszcze nawet nie świtało.I coStephen mógł mieć na myśli, mówiąc:  robota"? ,Mowy nie ma, nie wstaje.Nie o takiej nieludzkiej godzinie poranka.Przewrócił się na drugi bok inaciągnął przykrycie na głowę.Ale Stephen był Wardem, a na nieszczęście dla Chase'a to okropne nazwisko oznaczało przewagęuporu nad innymi cechami charakteru.Nie minęło kilka sekund, a zerwał z Chase'a przykrycia iprzysunął mu świeczkę do oczu.- Kapitanie - zawołał wesoło - co się dzieje? Nie jest pan chyba chory? Niech\e pan wstaje, owce ju\się pobudziły.Chase wyrwał mu przykrycie.- Zejdę na zwiedzanie stodoły, jak się trochę prześpię.Stephen wyszarpnął gościowi poduszkę spod głowy i rzucił ją na krzesło pod oknem.- Nie chodzi o zwiedzanie, tylko o pracę.Ma pan pomagać dziś przy owcach, pamięta pan?Chase zakrył sobie głowę ramieniem.Naprawdę się do czegoś takiego zobowiązał?- Niech pan wstaje! Wyspał się pan ju\.Dobre dziewięć godzin, wedle mego rozeznania.Chase z trudem rozchylił podpuchnięte powieki.Dziewięć godzin, powiada ten cholernik, pomyślał.68 Prędzej dziewięć minut.Wypił ze Stephenem kieliszeczek brandy w bibliotece i zaraz potemprzyszedł czas, by cały dom udał się na spoczynek.Tak jak się mógł spodziewać, Wardowie kładlisię o absurdalnie wczesnej godzinie - Chase zwykle o tej porze gotów był pokrzepić się małąkolacyjką.Kiedy więc cały dom pogrą\ył się ju\ we śnie, on czuł się w pełni rozbudzony.I jak tylko upewniłsię, \e zapanowała kompletna cisza, wymknął się na dół do biblioteki w poszukiwaniu brandy.Znalazł ją od razu, królowała w splendorze na tacy na biurku.Nie wahał się ani chwili, poszukał kieliszka i odkorkował karafkę.I stał ju\ z korkiem w jednej ręcea kieliszkiem w drugiej, kiedy z zupełnie niewyjaśnionego powodu wyobraził sobie, jaką minęzrobiłaby Harriet Ward, gdyby go w tym momencie zobaczyła.- Wypiję tylko jeden kieliszek - wymamrotał do zjawy.Harriet nie wydawała się w najmniejszymstopniu zachwycona.- Nikomu to nie zaszkodzi.Uniosła brwi, jakby chciała przypomnieć mu, ile ju\ szkód wyrządziło w jego \yciu picie.Aprzyniosło szkody nieodwracalne.Musiał za nie zapłacić swoją godnością, honorem, dumą.a terazjeszcze i rodziną.Chase spuścił oczy na karafkę, jej zawartość ciepło połyskiwała.Potem z westchnieniem na powrótnaczynie zakorkował i odstawił kieliszek na tacę.Mo\e innym razem.Oczywiście spać mu się nadal nie chciało, ale najwyrazniej \adnych gier i zabawtu nie przewidziano, z musu więc zajął się czymś, co robił bardzo rzadko: postanowił sobie poczytać.Doszedł do wniosku, \e Wardowie powinni się spalić ze wstydu, \e jeden z ich gości tak się nudzi,ale na to ju\ nic nie mógł poradzić.Je\eli czytanie jest jedyną dostępną mu rozrywką, to rozejrzy się,jakie ma ksią\ki pod ręką.Szukając na chybił trafił, znalazł tom opisujący przygody \eglarskie pewnego nieco podejrzanegod\entelmena z końca szesnastego wieku.Był zdania, \e spore partie opowieści zostały wymyślone,ale doszedł do wniosku, \e pewne fragmenty mogą mu się przydać przy odgrywaniu kapitanaFrakenhama.Tak więc świeca ju\ się dopalała, zanim udało mu się zasnąć.-Wstawaj, śpiochu! - zawołał Stephen, przypominając tym samym Chase'owi, \e niezale\nie od tego,o której poszedł spać, teraz musi się ocknąć.Otworzył oczy i zobaczył, \e stojący nad nim Stephen szeroko się uśmiecha.- A niech cię diabli.Stephen uśmiechnął się jeszcze szerzej.Chase westchnął, usiadł i odgarnął sobie włosy z czoła.Od lat ju\ nie oglądał poranka od tej strony.Och, zdarzało mu się o świcie nie spać.Ale nikt go nigdy o świcie nie budził.- Dobrze ju\, dobrze.Przecie\ nie śpię.- Doskonale! - Stephen przystanął przy toaletce, by zapalić stojącą tam świecę od swojej.- Będę napana czekał w pokoju śniadaniowym.-  Doskonale"! - powtórzył Chase drwiącym tonem, kiedy Stephen zamykał drzwi.Dobry Bo\e,trzeba mieć chyba zle w głowie, \eby chcieć wstawać o takiej porze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl