[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Damy Galingrégo zniknęły.Ja stanąłem przy drzwiach, żebyuniemożliwić Hamdowi wyjście, gdyby w czasie walkizechciał się salwować ucieczką.Ale wydawało się, że wcale otym nie myśli.Palił się wprost do zrzucenia więzów izaatakowania przeciwnika.Halef rozwiązał mu ręce i stanęlinaprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniem.Wszyscy milczeli.Hamd el Amasat był wyższy i lepiejumięśniony niż Omar.Ten zaś górował zwinnością iopanowaniem, co pozwalało mieć nadzieję, że to on będziezwycięzcą.Ran być nie mogło, bo walczyli gołymi rękami.— No, podejdź bliżej! — zawołał Hamd el Amasat, groźniewyciągając przed siebie ręce, zamiast, jak przypuszczałem,rzucić się na Omara.Wydawało się, że spokój młodego Araba robił wrażenie naOrmianinie.Zaskakujące było, że syn Sadeka nie przejawiałnajmniejszego zdenerwowania.Wyraz twarzy i postawa tegoczłowieka mogły świadczyć, że dobrze wie, iż zwycięży.— Podejdź do mnie, jeśli masz odwagę! — odpowiedziałOmar.— Ale przedtem wyjrzyj przez okno.Tam świeci słońcenad lasem.Przypatrz się dobrze, bo już nigdy tego niezobaczysz, tylko noc.O tu, masz moją szyję, duś mnie.Niebędę ci przeszkadzał, możesz na niej położyć swoje ręce.To było dziwne.Co on zamierzał? Podszedł do przeciwnika odwa kroki bliżej, podniósł brodę, żeby łatwiej było chwycić goza szyję i założył ręce na plecy.Hamd el Amasat skorzystał zokazji.Doskoczył do Omara i obydwiema rękami chwycił goza gardło.Ledwie to się stało, Omar wyrzucił ręce do przodu i złapałwroga obydwiema rękami za głowę w taki sposób, że czterypalce każdej ręki położył na jego uszach i na tyle głowy, zaśkciuki na oczach.— Psi synu, mam cię! — zasyczał Amasat z diabolicznąradością.— Koniec z tobą!I tak silnie zacisnął ręce na szyi Omara, że ten aż posiniał.Alewidziałem, do czego zmierza Arab.Jeszcze nie dał riposty.Alejeden ruch kciukami, silniejszy uścisk, i Hamd el Amasat wydałryk niczym zraniona pantera i rozluźnił palce na szyiprzeciwnika; Omar wgniótł mu gałki oczne.Okaleczony sięgnął rękoma do oczu.Był zgubiony.TerazOmar mógł go spokojnie udusić.To, co musiało nastąpić, byłozbyt okropne; odwróciłem się i wyszedłem za drzwi.W duszybuntowałem się przeciw temu, co się stało.Oślepienie, a potemuduszenie wroga wydawało mi się potworne.Jednak czymożna było współczuć takiemu człowiekowi jak Hamd elAmasat, który postępował gorzej niż sam szatan?Na dworze słońce świeciło na niebie.Przypomniały mi sięsłowa ojczystego poety:„Wspaniałe wynurza się słońce zza obłoku swego,lecz od szaleństwa, co wciąż ludzi mami,blaskiem swym nie zdoła odwieść ludu tego;tych, którzy ciągle niszczą siebie sami”.W izbie zrobiło się cicho.Ustało wycie Amasta.Czyżbyumarł? Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł z nich Omar.Miałznów za pasem nóż i pistolety.A więc walka się skończyła.— Koniec? — spytałem przejęty grozą.— Tak, zemsta została dokonana i dusza mego ojca będziepatrzyła zaspokojona — odpowiedział uroczyście Omar BenSadek.— Mogę teraz obciąć swoją brodę i udać się do meczetuna modły, bo zostało spełnione ślubowanie, jakie złożyłem naSzott el Dżerid.— To zabierzcie stamtąd ciało.Nie chcę go widzieć!— Tego ciała nie trzeba zabierać.Samo odejdzie, kiedyzechce.— Jak to? To on żyje? Jeszcze żyje?— Tak, sihdi.Pomyślałem sobie, że ty nie znosisz zabijanialudzi, dlatego oślepiłem Hamda el Amasata.A kiedy stanąłprzede mną bezradny, nie mogłem już pozbawić go życia.Utracił światło oczu i nie będzie już mógł szkodzić żadnemuczłowiekowi.W ten sposób będzie miał jeszcze czas naprzemyślenie swoich uczynków i żałowanie za grzechy.Czydobrze postąpiłem?Cóż miałem odpowiedzieć? Przypomniałem sobie, że nawetdostojni chrześcijańscy nauczyciele prawa występowali zżądaniem, aby zbrodniarzy oślepiać, albowiem w ten sposób,nie pozbawiając ich życia, czyni się ich nieszkodliwymi dlaspołeczeństwa.W milczeniu skinąłem więc głową i wróciłemdo izby.Przy drzwiach spotkałem Dragojłę, który wyprowadzałHamda el Amasata do studni, aby tam ochłodzić mu oczywodą.— Już po wszystkim! — zawołał do mnie Halef.— I dobrze,że ten dziesięciokrotny morderca nie został zabity.Życiebędzie dla niego gorsze niż śmierć.Ale co teraz zrobić zmieszkańcami tego hanu Nevera.Oni współdziałali z Szutem.— Puść ich wolno! Oni nas nie obchodzą.Już się za dużostało.To miejsce mnie przeraża.Śpieszmy się z opuszczeniemgo!Ale tak szybko to nie poszło.Galingré nie jechał dalej z nami,wracał, podobnie jak Ranko, który miał towarzyszyć wozom doRugovej.Było więc jeszcze sporo do omówienia.A potem niktnie chciał być pierwszym, który wypowie słowa pożegnania.Tymczasem ja poszedłem do studni.Wydawało mi siębowiem nieludzkie pozostawienie Hamda el Amasata wniefachowych rękach gospodarza.Jednak ledwie okaleczonyusłyszał mój głos, obrzucił mnie przekleństwami i klątwami, cokazało mi natychmiast zawrócić.W ciszy poranka przeszedłemspory kawałek drogi.Wokół nie było słychać ani ptaka, aniżadnego odgłosu.Było to dobre miejsce do zadumy, dowejrzenia w siebie, ale im głębiej to wejrzenie sięgało, tymbardziej było widać, że człowiek jest niczym innym jak tylkokruchym naczyniem pełnym słabości, wad i… pychy!Kiedy wróciłem, żegnano się właśnie z rodziną Galingrégo iz Ranko.Wozy ruszyły, a my staliśmy i patrzyli za nimi, pókinie zniknęły na wschodzie.Później my dosiedliśmy koni.AniDragojło, ani żaden z jego ludzi nie pokazali się.Byli radzi, żewyjechaliśmy, woleli uniknąć pożegnania, które nie brzmiałowcale przyjaźnie.Tak więc cicho opuściliśmy miejsce, które było świadkiemostatniego wydarzenia w naszej długiej, długiej podróży.Popiętnastu minutach jazdy naga równina się skończyła i znów lasogarnął nas swymi zielonymi ramionami.Halef,.Omar i Oskomieli pogodne, zadowolone twarze.Hadżi często spoglądał namnie z boku, jak gdyby miał mi coś radosnego dozakomunikowania.Osko miał rozpięty mintan obszytysrebrnym galonem, co zupełnie nie było w jego zwyczaju.Wkrótce poznałem przyczynę tego.W ten sposób chciałpokazać gruby złoty łańcuch przy kamizelce.A więc dostał odGalingrégo w prezencie zegarek.Dopiero kiedy zauważył, żespojrzałem na dewizkę, wyraził radość z otrzymania tak cennejpamiątki.To również wreszcie otworzyło usta Małemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Damy Galingrégo zniknęły.Ja stanąłem przy drzwiach, żebyuniemożliwić Hamdowi wyjście, gdyby w czasie walkizechciał się salwować ucieczką.Ale wydawało się, że wcale otym nie myśli.Palił się wprost do zrzucenia więzów izaatakowania przeciwnika.Halef rozwiązał mu ręce i stanęlinaprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniem.Wszyscy milczeli.Hamd el Amasat był wyższy i lepiejumięśniony niż Omar.Ten zaś górował zwinnością iopanowaniem, co pozwalało mieć nadzieję, że to on będziezwycięzcą.Ran być nie mogło, bo walczyli gołymi rękami.— No, podejdź bliżej! — zawołał Hamd el Amasat, groźniewyciągając przed siebie ręce, zamiast, jak przypuszczałem,rzucić się na Omara.Wydawało się, że spokój młodego Araba robił wrażenie naOrmianinie.Zaskakujące było, że syn Sadeka nie przejawiałnajmniejszego zdenerwowania.Wyraz twarzy i postawa tegoczłowieka mogły świadczyć, że dobrze wie, iż zwycięży.— Podejdź do mnie, jeśli masz odwagę! — odpowiedziałOmar.— Ale przedtem wyjrzyj przez okno.Tam świeci słońcenad lasem.Przypatrz się dobrze, bo już nigdy tego niezobaczysz, tylko noc.O tu, masz moją szyję, duś mnie.Niebędę ci przeszkadzał, możesz na niej położyć swoje ręce.To było dziwne.Co on zamierzał? Podszedł do przeciwnika odwa kroki bliżej, podniósł brodę, żeby łatwiej było chwycić goza szyję i założył ręce na plecy.Hamd el Amasat skorzystał zokazji.Doskoczył do Omara i obydwiema rękami chwycił goza gardło.Ledwie to się stało, Omar wyrzucił ręce do przodu i złapałwroga obydwiema rękami za głowę w taki sposób, że czterypalce każdej ręki położył na jego uszach i na tyle głowy, zaśkciuki na oczach.— Psi synu, mam cię! — zasyczał Amasat z diabolicznąradością.— Koniec z tobą!I tak silnie zacisnął ręce na szyi Omara, że ten aż posiniał.Alewidziałem, do czego zmierza Arab.Jeszcze nie dał riposty.Alejeden ruch kciukami, silniejszy uścisk, i Hamd el Amasat wydałryk niczym zraniona pantera i rozluźnił palce na szyiprzeciwnika; Omar wgniótł mu gałki oczne.Okaleczony sięgnął rękoma do oczu.Był zgubiony.TerazOmar mógł go spokojnie udusić.To, co musiało nastąpić, byłozbyt okropne; odwróciłem się i wyszedłem za drzwi.W duszybuntowałem się przeciw temu, co się stało.Oślepienie, a potemuduszenie wroga wydawało mi się potworne.Jednak czymożna było współczuć takiemu człowiekowi jak Hamd elAmasat, który postępował gorzej niż sam szatan?Na dworze słońce świeciło na niebie.Przypomniały mi sięsłowa ojczystego poety:„Wspaniałe wynurza się słońce zza obłoku swego,lecz od szaleństwa, co wciąż ludzi mami,blaskiem swym nie zdoła odwieść ludu tego;tych, którzy ciągle niszczą siebie sami”.W izbie zrobiło się cicho.Ustało wycie Amasta.Czyżbyumarł? Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł z nich Omar.Miałznów za pasem nóż i pistolety.A więc walka się skończyła.— Koniec? — spytałem przejęty grozą.— Tak, zemsta została dokonana i dusza mego ojca będziepatrzyła zaspokojona — odpowiedział uroczyście Omar BenSadek.— Mogę teraz obciąć swoją brodę i udać się do meczetuna modły, bo zostało spełnione ślubowanie, jakie złożyłem naSzott el Dżerid.— To zabierzcie stamtąd ciało.Nie chcę go widzieć!— Tego ciała nie trzeba zabierać.Samo odejdzie, kiedyzechce.— Jak to? To on żyje? Jeszcze żyje?— Tak, sihdi.Pomyślałem sobie, że ty nie znosisz zabijanialudzi, dlatego oślepiłem Hamda el Amasata.A kiedy stanąłprzede mną bezradny, nie mogłem już pozbawić go życia.Utracił światło oczu i nie będzie już mógł szkodzić żadnemuczłowiekowi.W ten sposób będzie miał jeszcze czas naprzemyślenie swoich uczynków i żałowanie za grzechy.Czydobrze postąpiłem?Cóż miałem odpowiedzieć? Przypomniałem sobie, że nawetdostojni chrześcijańscy nauczyciele prawa występowali zżądaniem, aby zbrodniarzy oślepiać, albowiem w ten sposób,nie pozbawiając ich życia, czyni się ich nieszkodliwymi dlaspołeczeństwa.W milczeniu skinąłem więc głową i wróciłemdo izby.Przy drzwiach spotkałem Dragojłę, który wyprowadzałHamda el Amasata do studni, aby tam ochłodzić mu oczywodą.— Już po wszystkim! — zawołał do mnie Halef.— I dobrze,że ten dziesięciokrotny morderca nie został zabity.Życiebędzie dla niego gorsze niż śmierć.Ale co teraz zrobić zmieszkańcami tego hanu Nevera.Oni współdziałali z Szutem.— Puść ich wolno! Oni nas nie obchodzą.Już się za dużostało.To miejsce mnie przeraża.Śpieszmy się z opuszczeniemgo!Ale tak szybko to nie poszło.Galingré nie jechał dalej z nami,wracał, podobnie jak Ranko, który miał towarzyszyć wozom doRugovej.Było więc jeszcze sporo do omówienia.A potem niktnie chciał być pierwszym, który wypowie słowa pożegnania.Tymczasem ja poszedłem do studni.Wydawało mi siębowiem nieludzkie pozostawienie Hamda el Amasata wniefachowych rękach gospodarza.Jednak ledwie okaleczonyusłyszał mój głos, obrzucił mnie przekleństwami i klątwami, cokazało mi natychmiast zawrócić.W ciszy poranka przeszedłemspory kawałek drogi.Wokół nie było słychać ani ptaka, aniżadnego odgłosu.Było to dobre miejsce do zadumy, dowejrzenia w siebie, ale im głębiej to wejrzenie sięgało, tymbardziej było widać, że człowiek jest niczym innym jak tylkokruchym naczyniem pełnym słabości, wad i… pychy!Kiedy wróciłem, żegnano się właśnie z rodziną Galingrégo iz Ranko.Wozy ruszyły, a my staliśmy i patrzyli za nimi, pókinie zniknęły na wschodzie.Później my dosiedliśmy koni.AniDragojło, ani żaden z jego ludzi nie pokazali się.Byli radzi, żewyjechaliśmy, woleli uniknąć pożegnania, które nie brzmiałowcale przyjaźnie.Tak więc cicho opuściliśmy miejsce, które było świadkiemostatniego wydarzenia w naszej długiej, długiej podróży.Popiętnastu minutach jazdy naga równina się skończyła i znów lasogarnął nas swymi zielonymi ramionami.Halef,.Omar i Oskomieli pogodne, zadowolone twarze.Hadżi często spoglądał namnie z boku, jak gdyby miał mi coś radosnego dozakomunikowania.Osko miał rozpięty mintan obszytysrebrnym galonem, co zupełnie nie było w jego zwyczaju.Wkrótce poznałem przyczynę tego.W ten sposób chciałpokazać gruby złoty łańcuch przy kamizelce.A więc dostał odGalingrégo w prezencie zegarek.Dopiero kiedy zauważył, żespojrzałem na dewizkę, wyraził radość z otrzymania tak cennejpamiątki.To również wreszcie otworzyło usta Małemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]