[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trace chciał poprostu zmienić temat.- Tradycja rodzinna, a poza tym mnie to interesowało.Zresztą omal nie urodziłam się wlaboratorium.31- Nie mieszkasz w Irlandii.- Nie, dostałam pracę w Random - Fryc.To była doskonała okazja.- %7łeby wyjść z cieniaojca, dodała w duchu.- No i jak podobają ci się Stany?- Bardzo.Tylko na początku wydawało mi się, że wszystko dzieje się tu zbyt szybko.Potem jakoś się przystosowałam.A ty skąd jesteś?- Znikąd.- Wyrzucił papierosa na jezdnię.- Każdy skądś przyszedł i dokądś zmierza.- Nieprawda.- Trace wykrzywił usta w półuśmiechu.- No dobrze, pani doktor.Jesteśmyprawie na miejscu.Chcesz jeszcze o coś zapytać?- Nie - powiedziała, czując, że w mniemaniu Trace'a minął czas na osobiste pogaduszki.Parking był zapełniony do połowy.Wysiedli, po czym Trace ujął rękę dziewczyny iszepnął jej do ucha:- Postaraj się wyglądać nieco bardziej romantycznie.Jesteśmy na randce.- Chyba rozumiesz, że mogę mieć kłopoty z udawaniem zakochanej.Zignorował jej uwagę.Wyciągnął przewodnik z kieszeni i poinformował ją rzeczowymgłosem:- Budowle, które mamy zamiar zwiedzić, powstały w szóstym lub siódmym wieku naszejery.Hm, to pocieszające.- Pocieszające?- Minęło ponad tysiąc lat, a ludzie nie zdołali ich dotąd zniszczyć - wyjaśnił.- Maszochotę na wspinaczkę?Popatrzyła na niego, ale oczy Trace'a ukryte były za ciemnymi szkłami.- Chyba muszę mieć ochotę - powiedziała w końcu.Trzymając się za ręce, ruszyli wzdłużschodów Piramidy Magów.Gillian szybko udzieliła się szczególna atmosfera tegomiejsca.Mimo ściekającego po plecach potu i szybko bijącego serca, była prawdziwieporuszona widokiem kamiennych bloków, ułożonych tu niegdyś dla bóstw czczonychprzez żyjących w odległych stuleciach ludzi.Gdy znalezli się na szczycie, z przejęciempatrzyła na antyczne ruiny, rozpostarte u jej stóp niczym wymarłe miasto duchów.32Przez chwilę stała nieruchomo, nic nie mówiąc.- Czy ty to czujesz? - odezwała się wreszcie, przymykając oczy.- Co czuję? - zapytał, chociaż znał odpowiedz.To właśnie uwięzione w starychbudowlach ludzkie wspomnienia, marzenia, radości, dramaty i namiętności przyciągałygo do takich miejsc.Trace - realista nigdy nie pokonał Trace'a - marzyciela.- Czy czujesz czas.Dusze zmarłych.%7łycie i śmierć.Krew i łzy.- Zdumiewasz mnie, Gillian.Otworzyła oczy, teraz jeszcze bardziej zielone i błyszczące z zachwytu.- Poczekaj, nie mów nic, bo popsujesz atmosferę - szepnęła.- Takie miejsca nigdy nietracą swojej mocy.Możesz, je zrównać z ziemią, a nadal pozostaną święte.- Czy to naukowa opinia, pani doktor?- A jednak zamierzasz popsuć mi nastrój.Uśmiechnął się tylko.Nic chciał jej dokuczać, chociaż instynkt podpowiadał mu, żepowinien robić wszystko, byle za - j chować dzielący ich dystans.- Byłaś kiedyś w Stonchenge? - zapytał i niemal bezwiednie ujął jej dłoń.- Tak.- Cudownie, prawda? Możesz stanąć w cieniu kamienia, zamknąć oczy i niemal słyszyszjakieś dawne, odległe głosy.- Jego palce splotły się z jej palcami.- Albo w Egipcie - mówił dalej rozmarzonym głosem- dotykasz kamieni piramid i czujesz krew niewolników i wielkość królów.A na wybrzeżuwyspy Man słyszysz syreny o włosach takich jak twoje.- Dotknął końcem palców jejloków.Gillian czuła się tak, jakby rzucono na nią jakiś czar.Nie mogła oderwać wzroku od tegotwardziela, który nagle okazał się marzycielem.Jego oczy wciąż ukryte były za szkłamiokularów, lecz Gillian wiedziała, że patrzą w tej chwili gdzieś daleko, w odległąprzeszłość dawnych krain.Jego głos stał się miękki, hipnotyczny.Dłoń na włosachzdawała się promieniować jakimś niepokojącym ciepłem, które budziło w niej tęsknotę zanieznanym.Niewiele myśląc, oparła się o niego.Ich ciała dopasowały się do siebie, jakby były jednączęścią rozdzieloną niegdyś na dwa kawałki i teraz na powrót połączoną.33- Daleko jeszcze, Harry? - jakiś kobiecy głos przerwał nagle głęboką ciszę.- Lepiej, żebyten widok był tego wart.Spociłam się jak mysz.Gillian błyskawicznie odskoczyła do tyłu, jak gdyby została przyłapana na gorącymuczynku.W tej samej chwili para w średnim wieku pokonała ostatni schodek i znalazłasię na szczycie sakralnej budowli.- No i co? Kupa kamieni - skomentowała otoczenie kobieta, zdejmując kapelusz iwachlując się nim intensywnie.- Czy musieliśmy jechać aż do Meksyku, żeby wspiąć sięna kupę gruzu?Magia tego niezwykłego miejsca prysła w jednej chwili.Kobieta wyjęła puszkę znapojem, mężczyzna zaczął majstrować przy aparacie fotograficznym.- Młody człowieku, byłby pan tak uprzejmy i zrobiłby nam zdjęcie? - zawołał w stronęTrace'a.- Oczywiście.- Trace wziął aparat i uśmiechnął się do turysty.Był mu w sumie wdzięczny,że uchronił go przed popełnieniem błędu.Brak koncentracji i zajmowanie się osobistymisprawami przeszkodzi mu w wykonaniu zadania; nie dokona zemsty i nie odnajdzierodziny Gillian.- Proszę stanąć troszeczkę bliżej.Dobrze.Teraz uśmiech.Zwietnie! -Naciśnij migawkę.- Dziękuję bardzo.- Mężczyzna odebrał aparat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Trace chciał poprostu zmienić temat.- Tradycja rodzinna, a poza tym mnie to interesowało.Zresztą omal nie urodziłam się wlaboratorium.31- Nie mieszkasz w Irlandii.- Nie, dostałam pracę w Random - Fryc.To była doskonała okazja.- %7łeby wyjść z cieniaojca, dodała w duchu.- No i jak podobają ci się Stany?- Bardzo.Tylko na początku wydawało mi się, że wszystko dzieje się tu zbyt szybko.Potem jakoś się przystosowałam.A ty skąd jesteś?- Znikąd.- Wyrzucił papierosa na jezdnię.- Każdy skądś przyszedł i dokądś zmierza.- Nieprawda.- Trace wykrzywił usta w półuśmiechu.- No dobrze, pani doktor.Jesteśmyprawie na miejscu.Chcesz jeszcze o coś zapytać?- Nie - powiedziała, czując, że w mniemaniu Trace'a minął czas na osobiste pogaduszki.Parking był zapełniony do połowy.Wysiedli, po czym Trace ujął rękę dziewczyny iszepnął jej do ucha:- Postaraj się wyglądać nieco bardziej romantycznie.Jesteśmy na randce.- Chyba rozumiesz, że mogę mieć kłopoty z udawaniem zakochanej.Zignorował jej uwagę.Wyciągnął przewodnik z kieszeni i poinformował ją rzeczowymgłosem:- Budowle, które mamy zamiar zwiedzić, powstały w szóstym lub siódmym wieku naszejery.Hm, to pocieszające.- Pocieszające?- Minęło ponad tysiąc lat, a ludzie nie zdołali ich dotąd zniszczyć - wyjaśnił.- Maszochotę na wspinaczkę?Popatrzyła na niego, ale oczy Trace'a ukryte były za ciemnymi szkłami.- Chyba muszę mieć ochotę - powiedziała w końcu.Trzymając się za ręce, ruszyli wzdłużschodów Piramidy Magów.Gillian szybko udzieliła się szczególna atmosfera tegomiejsca.Mimo ściekającego po plecach potu i szybko bijącego serca, była prawdziwieporuszona widokiem kamiennych bloków, ułożonych tu niegdyś dla bóstw czczonychprzez żyjących w odległych stuleciach ludzi.Gdy znalezli się na szczycie, z przejęciempatrzyła na antyczne ruiny, rozpostarte u jej stóp niczym wymarłe miasto duchów.32Przez chwilę stała nieruchomo, nic nie mówiąc.- Czy ty to czujesz? - odezwała się wreszcie, przymykając oczy.- Co czuję? - zapytał, chociaż znał odpowiedz.To właśnie uwięzione w starychbudowlach ludzkie wspomnienia, marzenia, radości, dramaty i namiętności przyciągałygo do takich miejsc.Trace - realista nigdy nie pokonał Trace'a - marzyciela.- Czy czujesz czas.Dusze zmarłych.%7łycie i śmierć.Krew i łzy.- Zdumiewasz mnie, Gillian.Otworzyła oczy, teraz jeszcze bardziej zielone i błyszczące z zachwytu.- Poczekaj, nie mów nic, bo popsujesz atmosferę - szepnęła.- Takie miejsca nigdy nietracą swojej mocy.Możesz, je zrównać z ziemią, a nadal pozostaną święte.- Czy to naukowa opinia, pani doktor?- A jednak zamierzasz popsuć mi nastrój.Uśmiechnął się tylko.Nic chciał jej dokuczać, chociaż instynkt podpowiadał mu, żepowinien robić wszystko, byle za - j chować dzielący ich dystans.- Byłaś kiedyś w Stonchenge? - zapytał i niemal bezwiednie ujął jej dłoń.- Tak.- Cudownie, prawda? Możesz stanąć w cieniu kamienia, zamknąć oczy i niemal słyszyszjakieś dawne, odległe głosy.- Jego palce splotły się z jej palcami.- Albo w Egipcie - mówił dalej rozmarzonym głosem- dotykasz kamieni piramid i czujesz krew niewolników i wielkość królów.A na wybrzeżuwyspy Man słyszysz syreny o włosach takich jak twoje.- Dotknął końcem palców jejloków.Gillian czuła się tak, jakby rzucono na nią jakiś czar.Nie mogła oderwać wzroku od tegotwardziela, który nagle okazał się marzycielem.Jego oczy wciąż ukryte były za szkłamiokularów, lecz Gillian wiedziała, że patrzą w tej chwili gdzieś daleko, w odległąprzeszłość dawnych krain.Jego głos stał się miękki, hipnotyczny.Dłoń na włosachzdawała się promieniować jakimś niepokojącym ciepłem, które budziło w niej tęsknotę zanieznanym.Niewiele myśląc, oparła się o niego.Ich ciała dopasowały się do siebie, jakby były jednączęścią rozdzieloną niegdyś na dwa kawałki i teraz na powrót połączoną.33- Daleko jeszcze, Harry? - jakiś kobiecy głos przerwał nagle głęboką ciszę.- Lepiej, żebyten widok był tego wart.Spociłam się jak mysz.Gillian błyskawicznie odskoczyła do tyłu, jak gdyby została przyłapana na gorącymuczynku.W tej samej chwili para w średnim wieku pokonała ostatni schodek i znalazłasię na szczycie sakralnej budowli.- No i co? Kupa kamieni - skomentowała otoczenie kobieta, zdejmując kapelusz iwachlując się nim intensywnie.- Czy musieliśmy jechać aż do Meksyku, żeby wspiąć sięna kupę gruzu?Magia tego niezwykłego miejsca prysła w jednej chwili.Kobieta wyjęła puszkę znapojem, mężczyzna zaczął majstrować przy aparacie fotograficznym.- Młody człowieku, byłby pan tak uprzejmy i zrobiłby nam zdjęcie? - zawołał w stronęTrace'a.- Oczywiście.- Trace wziął aparat i uśmiechnął się do turysty.Był mu w sumie wdzięczny,że uchronił go przed popełnieniem błędu.Brak koncentracji i zajmowanie się osobistymisprawami przeszkodzi mu w wykonaniu zadania; nie dokona zemsty i nie odnajdzierodziny Gillian.- Proszę stanąć troszeczkę bliżej.Dobrze.Teraz uśmiech.Zwietnie! -Naciśnij migawkę.- Dziękuję bardzo.- Mężczyzna odebrał aparat [ Pobierz całość w formacie PDF ]