[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otuliłasię kocem jak szalem; piersi i wydatny brzuch wyraznie się pod nim rysowały.Na jej ciele zaschnięty zielony żel zmieszał się z krwią i błotem.Wybuchnęłaśmiechem, wysokim, piskliwym, zwiastującym początki histerii.Odciągnąłem ją od wozu i ruszyliśmy pieszo środkiem drogi.Kiedy przestałachichotać, odezwałem się smętnie:- Teraz chyba nie mamy innego wyjścia, jak tylko wrócić do domu.- Tego właśnie chcą! - zawołała, nagle zupełnie spokojna i opanowana.Było to trochę przerażające.- Powiedziałaś tak już wcześniej.186 - Gdyby chcieli nas zabić, już byśmy nie żyli.- Zadygotała i wytarła nosrąbkiem koca.- Ale właściwie to ich nie rozumiem.Dlaczego po prostu nas niezabiją?Zaczęła wodzić dookoła wzrokiem paranoiczki, oglądała się przez ramię, zer-kała w głąb lasu.Cały czas była o krok od wpadnięcia w histerię.Jessica tuliłasię do mnie.Nie zachowywała się w ten sposób od miesięcy.- Nie zabiją nas.- powiedziałem.- Bo jestem im potrzebny.To dobry po-wód.Zawahała się.- Michael.- Tak?- Musimy pogadać.- Ja.Dawne lęki wróciły ze zdwojoną siłą.Bałem się z nią rozmawiać, tak jakby jejsłowa obudziły stary, negatywny engram w mojej świadomości.Teraz to ja za-cząłem trwożliwie oglądać się przez ramię: gdzie mogą być, skąd nas obserwująi podsłuchują.- Nie boję się ich grózb - stwierdziła Christine, kierując się nie tyle odwagą,co raczej chęcią potwierdzenia swoich nadziei.- Gdyby chcieli nas zabić, zabili-by nas.Nie mam racji?Jakby chciała przekonać samą siebie.- Chyba że czekają na odpowiedni moment.- Jeśli tak, to wracajmy do domu i zacznijmy układać jakiś plan.Wymie-nimy się doświadczeniami, może dowiemy się o nich czegoś nowego.Może mająjakąś słabość, którą uda się wykorzystać i zdołamy uciec.I tak nie mamy chybawielkiego wyboru.Niech to diabli.Stanąłem jak wryty i zacząłem myśleć.Słowa Christine wydały mi się zdu-miewająco odkrywcze.Słabość, dzięki której zdołamy uciec.Christine i Jessica obejrzały się na mnie.Stałem nieruchomo na środku dro-gi przez dobre pół minuty, pocierałem twarz i myślałem.myślałem.aż pomy-ślałem, że może faktycznie jest pewien sposób.Potrzebowałem tylko.- Michael? Co się stało? Podniosłem wzrok.- Farris.Farris coś kombinował.- Kto? O czym ty mówisz?- Nie teraz.Na pewno nas słyszą.187 Z bijącym sercem i krwią łomoczącą w skroniach wróciłem biegiem do sa-mochodu i wywlokłem ze środka zabitego Izolanta.Przypominał wór ziemnia-ków, ciężki i bezkształtny.Leciał mi przez ręce, ale ścisnąłem go mocniej i wró-ciłem do żony i córki, od czasu do czasu zerkając ze siebie.- Michael?! Co ty wyrabiasz?- Chodzmy do domu.Potem porozmawiamy.38.Powrót do domu wyglądał tak, jak mogliśmy sobie wymarzyć: trwał krótko iobeszło się bez przygód.Prawie nie rozmawialiśmy.Pociągając nosami w zim-nym, wilgotnym powietrzu, rozglądaliśmy się po cichym, ośnieżonym lesie.Zaledwie pół godziny po zderzeniu z drzewem dotarliśmy bezpiecznie do domuprzy Harlan Road pod numerem 17 i pozamykaliśmy wszystkie drzwi.Siedzieli-śmy przy stole w kuchni, popijaliśmy wodę, a zabity Izolant mroził się w zamra-żarce.Christine nadal była owinięta kocem jak całunem, ja krwawiłem z licz-nych ran, a Jessica w jasnym świetle zdawała się o wiele brudniejsza niż przedgodziną w domu wiedzmy.Zjedliśmy coś i doszliśmy do wniosku, że powinni-śmy się wykąpać i spróbować zapomnieć o wszystkim, co się rano wydarzyło.Dwie osoby, uzbrojone w kuchenne noże, stały na straży w korytarzu na piętrze,podczas gdy trzecie z nas brało prysznic.Pół godziny pózniej znów zasiedliśmydo stołu, czyści i gotowi dyskutować o przeszłości, terazniejszości i przyszłościrodziny Cayle'ów.Zegar w salonie wybił południe.Nie chciało mi się wierzyć, że poranne wy-darzenia rozegrały się w ciągu niecałych trzech godzin - tyle czasu upłynęło odmomentu, gdy schowałem się w samochodzie, do obecnej chwili.Miałem raczejwrażenie, że minął tydzień.- Czy Jessica musi tego słuchać? - spytałem.Jessica się nie odzywała, siedziała tylko obok nas z podkrążonymi, mokrymiod łez oczami.- Jess, kochanie, zostań.Posłuchaj, co tata i mama będą mówić, a jakprzyjdzie ci coś do głowy, to nam powiesz.Mała skinęło słabo głową i siorbnęła wody.Chyba było jej obojętne, co jejkażemy zrobić.188 Tak, tak stres pourazowy na dobre mości się w jej główce.Zacząłem.Odetchnąłem głęboko i opowiedziałem im o wszystkim: o spotka-niu z Rosy Deighton w dniu przeprowadzki (Christine mówiłem już o tym wcze-śniej, ale uznałem, że właśnie od tego zdarzenia powinienem zacząć, chociażbyprzez wzgląd na Jessicę); o rannej łani w szopie; o Lauren Hunter; o moim śniez Page'em w roli głównej; o Phillipie Deightonie - jak próbował mnie sprowo-kować, jak powiedział mi o śmierci Rosy i jak w końcu zginął z mojej ręki; ospotkaniach ze starą panią Zellis i Samem Huxtable'em; o tym, jak rozmowa zSamem popchnęła mnie do rozmyślań, czy cała moja rodzina nie jest przypad-kiem zamieszana w ten, jak go nazwałem, Wielki Plan.Zrelacjonowałem mojąwizytę w legowisku Izolantów, którzy nazwali mnie  wybawicielem.Opisałemze szczegółami wszystko, do czego mnie zmusili.Kiedy doszedłem do chwili,gdy zakradłem się do samochodu, aby stwierdzić, co właściwie porabia Christi-ne, spojrzałem na zegar.Minęła godzina, odkąd zacząłem swoją niewiarygodnąopowieść.- Okazało się, że miałem rację.Byłaś ich więzniem, tak samo jak ja.Christine zmarszczyła brwi.- Z tą różnicą, że ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mną manipulują.Dopóki nie pojawiłeś się w tamtej piwnicy, byłam święcie przekonana, że regu-larnie jeżdżę do lekarza.Tak to dla mnie wyglądało: ten dom, wszystko.Wmoich oczach to był gabinet lekarski.Nie przejrzałam iluzji.- Kiedy wiedzma odkryła, że jestem w jej domu, też rzuciła na mnie urok -przyznałem.- Nagle upodobniła się do pięknej syreny.Zniewoliła mnie swoimwidokiem.Nie mogłem się poruszać, mówić, nic zrobić.Czułem się, jakbymumarł i poszedł do nieba, gdzie przy perłowych wrotach czeka już na mnie mójanioł stróż.Gdybyś nie dziabnęła jej tym kijem od szczotki, nie siedzielibyśmytu teraz razem.- Nie czułeś, żeby Izolanci mieli podobną moc?- Nie.Może we śnie.- Czyli jest możliwe, że tylko wiedzma to potrafiła?Skinąłem głową.Nagle coś sobie uświadomiłem.- Jak często tam jezdziłaś?- Do domu wiedzmy?- Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl