[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kucnął przy niej.Poczuła naplecach dotyk jego dłoni; potem, jak się zorientowała, omiótł wzrokiemokolicę.- W pobliżu nie ma nikogo.- Jeremy spojrzał znów na nią, zdumionytym, co się wydarzyło, jak również własną, bardzo emocjonalną reakcją.-Co się stało?Obejrzał się akurat w porę, żeby zobaczyć, jak Eliza zbacza z drogi, anastępnie wypada z siodła.Teraz pochylił się, próbując zajrzeć jej wtwarz.- Jesteś ranna?- Nie - padła przytłumiona odpowiedź.Eliza nadal chowała głowęmiędzy kolanami.Zlustrował konia, wydawało się jednak, że zarówno z samymzwierzęciem, jak i z siodłem wszystko jest w porządku.Eliza wzięła głęboki wdech i z przeciągłym westchnieniem wypuściłapowietrze.- Przepraszam.- Spojrzała Jeremy'emu w oczy.- Powinnam była cipowiedzieć: nie jeżdżę zbyt dobrze.Zamrugał.- Przecież jesteś z Cynsterów - palnął, nim zdołał się powstrzymać.- Wierz mi, nikt nie wie o tym lepiej ode mnie - powiedziała, zwężającoczy.- Tak czy owak, pomimo obsesji reszty rodziny na punkcie koni, janieszczególnie za nimi przepadam.Gdyby to zależało ode mnie, niezdecydowałabym się jechać wierzchem, na wsi nigdy tego nie robię.Naturalnie, potrafię dosiąść konia i zapanować nad nim, kiedy idzie stępaulicami albo leniwie kłusuje w parku.Ale.- Wykonała bezradny gest.-To granice moich hippicznych umiejętności.Galop to już nie dla mnie.Widząc, jak jego wspaniały plan właśnie wali się w gruzy, Jeremy usiadłna trawie obok Elizy.Wsparł ramiona na kolanach i zapatrzył się naprzeciwległy skraj drogi.- Trzeba mi było powiedzieć.- Próbowałam, w stajni.- Nie, wcześniej, kiedy omawialiśmy plan u Cobby'ego.- Sądziłam, że wynajmiesz kolejną kariolkę.Ani razu nie wspomniałeś ojeździe wierzchem.Sięgnął myślami wstecz, po czym się skrzywił.- Przepraszam, masz rację.Nie powiedziałem ci.Założyłem po prostu.Eliza skubała palcami trawę między nimi.- Nie.To moja wina.Powinnam była wyjaśnić wszystko przy stajniach,ale wydawało mi się, że to przebranie i jazda po męsku zdziałają cuda.Pomyślałam, że dam sobie radę, nie chciałam burzyć twojego planu.Przede wszystkim nie chciała, aby poznał jej słabość - niedostatek, któryprzeważnie udawało jej się zamaskować albo całkowicie zataić.Z trudemzaczerpnęła tchu.- Nie chciałam, żebyś się dowiedział, że jestem kobietą tak słabą ibezradną, iż nie potrafię nawet zapanować nad koniem.- Mnóstwo kobiet, mężczyzn zresztą również, nie radzi sobie z silnymikońmi.Po prostu miałaś pecha, że urodziłaś się w rodzinie takichkoniarzy.- Mówił spokojnie, niczym profesor przekazujący słuchaczomznane fakty.- Brak wielkich umiejętności jeździeckich nie przynosi ciujmy, nie pomniejsza też twoich innych, bez wątpienia rozległychzdolności.Poruszyła się.- Ale w ten sposób zniweczyłam twój plan, czyż nie?- Nie zniweczyłaś, wymusiłaś jedynie pewne zmiany.Z którychnajwiększą, jak uzmysłowił sobie Jeremy,było to, że przypuszczalnie nie uda im się dotrzeć do Wolverstone wciągu jednego dnia, nawet gdyby podróżowali jeszcze długo pozapadnięciu zmroku.chyba że znajdą inny, szybki środek transportu.Znaciskiem na „szybki".- Chodź.- Wstał, chwycił Elizę za ręce i pociągnął do pionu.Przezchwilę zaglądał jej w twarz, a potem uśmiechnął się pokrzepiająco.-Jeszcze nic straconego.Pojedziemy wolnym kłusem, a w najbliższymmiasteczku postąpimy zgodnie z twoją wcześniejszą sugestią, czyliwynajmiemy kariolkę.Będziemy musieli gnać na złama-nie karku, ale mimo to powinniśmy dotrzeć do Wolver-stone dziświeczorem.Z uwagą patrzyła mu w oczy, lustrowała jego twarz, aż wreszcieuśmiechnęła się nieśmiało.- W porządku.I dziękuję - dodała, kiedy puścił jej ręce.- Za co? - spytał skonfundowany.- Za zrozumienie.Nic nie odpowiedział, a jedynie przytrzymał dla niej konia, dopóki nieusadowiła się w siodle, a potem dosiadł swojego kasztana i zrównał się zElizą.- Najbliższa miejscowość to Slateford.Powinniśmy dotrzeć tam w miaręszybko.Przytaknęła i ruszyli niespiesznym kłusem.***- Tralali, tralala! Wokół szkockie pustkowia! - Hugo zakończył pieśńżywiołowym wymachem peruką.Szeroko uśmiechnięty Cobby skinieniem głowy wskazał dachywidoczne między niskimi wzgórzami w oddali.- To musi być Dalkeith.- A jakże, a jakże.- Hugo wskazał znak, który właśnie mignął z boku.-Jeszcze mila.- Mamy wyśmienity cz.Och! - Cobby wypuścił z rąk lejce, kiedyCzarny Jasper raptem źle stąpnął, a potem zwolnił, utykając.- Do licha!Przyglądali się bacznie koniowi, każdy po swojej stronie.- Kamień wbił mu się w kopyto - orzekł Hugo.Zatrzymali ekwipaż, wysiedli i obejrzeli rzeczone kopyto.Istotnieodkryli kamień.Wydobyli go za pomocą kozika, ale natychmiast stało sięjasne, że Jasper oszczędza tę nogę.- Po kroćset do diabła! - rzucił Hugo.- Trzeba uważać na to kopyto.Cobby także zaklął, a później poklepał Jaspera.- To ulubiony koń Jera.Nie wybaczy nam, jeśli przez nas stanie mu siękrzywda.Westchnąwszy, Hugo popatrzył ku dachom w oddali.- Wobec tego musimy iść pieszo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl