[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowu odwróciła się i biegła tak szybko, jak tylko niosły ją nogi, zdziwiona tąserdecznością i tym, iż ani trochę nie dba o to, że jest zwariowana.A przecież był u nich wdomu, wiedział, skąd pochodzi, znał jej rodzinę.Pomimo wszystko chciał się z niązaprzyjaźnić.Następnego dnia wróciła w to samo miejsce, ale schowała się tak, żeby nie mógł jejzobaczyć.Patrzyła, jak nadchodzi, idąc przez to samo wzgórze ze strzelbą w jednej ręce i gru-bym workiem z materiału w drugiej.Usiadł pod drzewem, położył strzelbę na kolanach itorbę na biodrze.Do tyłu zsunął zakurzony kapelusz, wydobył z kieszeni fajkę zrobioną zkaczana kukurydzy, napełnił ją z torebki z zawiązanym wokół sznurkiem i zapalił zapałką.Pomyślała, że nigdy w życiu nie widziała tak zadowolonego człowieka.Wypalił całą fajkę, jego nogi w ciężkich butach były cały czas skrzyżowane, a jednaręka oparta o brzuch.Kiedy wytrząsnął niedopalony tytoń z fajki i dokładnie rozgniótł gobutem, wpadła w panikę.Za chwilę odejdzie!Wyszła z kryjówki i stała nieruchomo, czekając, aż ją zauważy.Gdy tak się stało, jegotwarz rozjaśnił uśmiech.- A więc witaj!- Witaj i ty!- Ładny dzień, prawda?Każdy dzień wydawał jej się równie ładny.Zmrużyła oczy i spojrzała na niebo, apóźniej zamilkła.- Przyniosłem ci coś - powiedział, wstając.- Coś dla mnie? - Patrzyła podejrzliwie.Tam skąd pochodziła, nikt nie robił nikomużadnych przyjemności.- Dla twoich ptaszków.- Pochylił się i podniósł z ziemi duży worek związanysznurkiem.Patrzyła na ten worek oniemiała.- Jak idą ci badania?- Och, wspaniale.Po prostu wspaniale.- W zeszłym roku uczyłaś się o ptaszkach w szkole.Dlaczego to robisz w tym roku?- Dla przyjemności.Lubię ptaki.- Ja także.- Postawił worek przy jej stopach.- A w której jesteś klasie?- Siódmej.- Lubisz chodzić do szkoły?- Nie tak bardzo jak w zeszłym roku.Wtedy mieliśmy lekcje z panną Natwick.- Mnie też uczyła.Jednak nie przejmowałem się zbytnio szkołą.Zerwałem z nią, gdyskończyłem ósmą klasę.Zająłem się wtedy rozwożeniem lodu.Pomagam też tacie wgospodarstwie.- Wskazał głową.- Ja i on mieszkamy tam w górze przy ulicy Rock Creek.Spojrzała we wskazanym kierunku, lecz wzrok jej szybko padł na worek na poszyciuleśnym.- Co w nim jest?- Ziarno.- Nieśmiałe grubodzioby chyba lubią ziarno.Może dzięki temu uda jej siępodejść do nich bliżej.Powinna podziękować, ale nigdy nie nauczyła się, jak to się robi.Zamiast tego ofiarowała mu coś innego, odrobinkę swej cennej wiedzy na temat ptaków.- Wilgi to moje ulubione ptaki.Jednak nie jedzą ziarna.Tylko robaczki i winogrona.Za to grubodziobom ziarno prawdopodobnie przypadnie do gustu.Skinął i zobaczyła, że ta odpowiedź starczyła mu za całe podziękowanie i tego właśniepotrzebował.Zadawał jej więcej pytań o szkole i powiedziała mu, że czasami uczy się o pta-kach z książek w bibliotece.Czasami przynosi te książki do lasu.Kiedyś, innym razem,przyszła tu tylko z tabliczką i kredkami.Rysowała wtedy ptaszki, a później zabrała do bi-blioteki szkice, aby poznać ich nazwy.Wówczas przerwał i powiedział, że zrobi z dyni karmniki dla ptaków.- Z dyni?- Ptaki je uwielbiają.Jeśli tylko wywierci się dla nich otwór, wchodzą do środka.- Jak duża powinna być ta dziura?- To zależy od wielkości ptaka.I od dyni.Wyciągnął zegarek i powiedział:- Zbliża się czwarta.Lepiej już idź.Doszła tylko do pobliskiego wzgórza i padła na kolana, od - wiązując sznurekdrżącymi palcami.Zajrzała do worka i serce zabiło jej szybciej.Zanurzyła ręce w suchychzłotych ziarnach i przesypywała je przez palce.Jej ożywienie było czymś zupełnie nowym.Nigdy wcześniej nie czekała na nic.Następnego dnia nie pojawił się tam.Ale obok krzakówsumaka, gdzie spotkali się wcześniej dwa razy, zostawił trzy bryłowate zielone i żółtekarmniki z dyni, w każdym wywiercona była dziura innej wielkości i każdy zaopatrzony byłw drucik do zawieszenia.Podarunek.Dał jej jeszcze jeden prezent!Minął już prawie sezon łowiecki, zanim zobaczyła go znowu - w ostatnim dniu.Szedłwolnym krokiem przez wzgórze ze swoją strzelbą, a ona stała, czekając - płaska nieatrakcyjnadziewczyna, której oczy wydawały się ciemniejsze niż w rzeczywistości na bladej piegowatejbuzi.Nie uśmiechnęła się ani razu ani nie zadrżał jej głos, gdy zapytała wprost:- Chcesz zobaczyć, gdzie powiesiłam dynie? - Nigdy w życiu Elly w nikim niepokładała takiego zaufania.Później często się spotykali.Czuła się swobodnie w jego towarzystwie, ponieważ znałlas i jego mieszkańców tak dobrze jak ona i zawsze kiedy szli - zachowywał pełen szacunkudystans, trzymał ręce w tylnych kieszeniach, lekko pochylony.Pokazała mu wilgi i grubodzioby oraz trznadle.Razem obserwowali ptaki, którenadleciały, aby zamieszkać w trzech prążkowanych dyniach - dwie rodziny wróbelków, a nawiosnę modraszka.Po upływie miesięcy przyniosła garść ziarna i pokazała mu, jak nawołujeptaki oraz zwabia je, aby jadły z ręki.Skończyła już czternaście lat, a później pewnego dnia przyszła na spotkanie zponurym wyrazem twarzy.Siedzieli na złamanym pniu drzewa, przyglądając się dziupli,gdzie miał gniazdo opos.- Nie mogę się już z tobą dłużej spotykać, Glendonie.- A to dlaczego?- Ponieważ jestem chora.Prawdopodobnie umrę.- Umrzesz? Co się stało? - Zaniepokojony zwrócił się w jej stronę.- Nie wiem, ale jest bardzo źle.- No cóż.czy zabrali cię do lekarza?- Nie muszą tego robić.Już krwawię - co on może na to poradzić?- Krwawisz?Skinęła głową zrezygnowana, miała zaciśnięte usta, a wzrok utkwiła w dziupli oposa.Ukradkiem zerknął na jej sukienkę, gdzie żołędzie urosły i miały już wielkośćjabłuszek.- Mówiłaś o tym matce?Potrząsnęła głową.- To nic by nie dało, bo jest szalona.Nie zdaje sobie nawet sprawy, że z nią jestem.- A twoja babcia?- Boję się jej o tym powiedzieć.- Dlaczego?- Dlatego.- Elly spuściła oczy.- Ale dlaczego?Wzruszyła ramionami zawstydzona, przeczuwając niejasno, że ma to coś wspólnego ztym, iż jest dzieckiem grzechu.- Krwawisz w kobiecych miejscach? - spytał.Skinęła głową i zarumieniła się.- Niepowiedzieli ci, prawda?- A co mieli powiedzieć? - Rzuciła mu jeszcze jedno przelotne spojrzenie.- Zdarza się to wszystkim kobietom.A jeśli nie, wtedy nie mogą mieć dzieci.Odwróciła głowę, a on patrzył na słońce przezierające przez stary dąb.- Powinni byli cię uprzedzić, wiedziałabyś wtedy, czego się spodziewać.Teraz idź dodomu i powiedz o tym babci, a ona powie ci, co zrobić.Jednak Eleonora nie zrobiła tego.Uwierzyła Glendonowi, że to coś naturalnego.Kiedy zdarzało się to w regularnych odstępach, zaczęła śledzić długość między jednym adrugim okresem, aby się przygotować.Kiedy miała piętnaście lat, zapytała go, co oznacza określenie „dziecko grzechu”.- Dlaczego pytasz?- Ponieważ właśnie nim jestem.Mówią mi o tym cały czas.- Mówią ci! - Zmarszczył twarz, podniósł patyk, połamał go na cztery części iwyrzucił.- To nic nie znaczy - powiedział ze złością.- To coś złego, prawda?- Jak to możliwe? Przecież nie jesteś zła, jak sądzisz?- Nie słucham się ich i uciekam ze szkoły.- Ale to nie znaczy, że jesteś dzieckiem grzechu.- A więc co o tym decyduje? - Kiedy zachowywał milczenie, zwróciła się do niego: -Jesteś moim przyjacielem, Glendonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl