[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorthypodupadła na duchu.To wszystko stawało się realne i o wiele gorsze od najgorszychprzewidywań.Zupa fasolowa była letnia i z dodatkiem piasku, ale z uprzejmości wmusiła wsiebie kilka łyków.Obserwująca ją kobieta nadstawiła ucha, powiedziała:  Już idzie i uciekła.Dorthy odwróciła się i wstała.Półnagi, ze zmierzwionymi włosami, ojciec przytrzymał się jedną ręką framugi, a drugąprzecierał oczy.Miał brudną twarz i czarne jak ziemia stopy.- Cieszę się, że cię widzę, córko - rzekł ochryple.- Miałem nadzieję, że należycie ciępowitam.Musisz mi wybaczyć, że nie przewidziałem, że przyjedziesz tak szybko.Jak widzisz, sąpewne trudności.Niedowierzanie i bezradność zastąpił gniew pomieszany z pogardą.- To wszystko co osiągnąłeś dzięki mojej pracy? Zaskoczony jej bezpośredniością, ojcieczaczął mamrotać coś o suszy, kilku okresach suszy, rozpoczynając długą litanię narzekań nauprzedzenia i kłopoty, choroby bydła i kiepskie zbiory.Był na pół pijany, śmierdział winemryżowym.Nagle wpadł w wojowniczy nastrój.- Wiem, jak to kiepsko wygląda.Na pewno tobie, wracającej stamtąd gdzie byłaś, wydajesię jeszcze gorsze, ale to twój dom, a ty jesteś dla mnie jak chonan, Dorthy-san.Bardziej jak synniż córka, ze względu na zaszczyt, jaki przynosisz rodzinie.To twój iichi, twoje miejsce.Wszyscy musimy ciężko pracować.- Dla mnie to żaden zaszczyt - powiedziała zimno Dorthy.Gardło ściskało jej się zgniewu.- Dla mnie to nie jest iichi.To onbu, ciężar, który dzwigałam, a ty wszystkozmarnowałeś.- Nie wiesz jak to jest.- Ojciec powlókł się do stojącego w kącie pojemnika z wodą,napił się i wytarł mokre dłonie o twarz.- Kiedy umarła okaa-san, miałem złamane serce, córko.Pomacał się po piersi, jakby chciał jej pokazać ten uszkodzony organ.- Ja mam wrażenie, że to ty złamałeś matce serce - powiedziała Dorthy.- Ty i te twojewygórowane żądania i zachcianki.Nawet nie zawiadomiłeś mnie o jej śmierci!- Milcz, córko! - Na chwilę odzyskał dawną stanowczość.- Nie przyjechałaś tukrytykować.To mój dom!Jednak Dorthy nie dała mu się zastraszyć. - Został kupiony za moje pieniądze! Onbu! Zapełniłeś go nierobami, obcymi, którzyspijają nektar mojego dzieciństwa i plują nim.To żaden dom, ojcze.Wyczuła jego zamiary i odskoczyła, gdy niezdarnie usiłował ją uderzyć.Trafił pięścią wścianę i jęknął.Nagle poddał się.- Taki los - wymamrotał.- Taki los.Zamknął oczy i na jego rzęsach zabłysły łzy.- Wybacz mi, córko - dodał słabo.Przez chwilę, tylko przez chwilę, Dorthy ogarnęła fala obrzydzenia i litości, jakby robakwił się w jej brzuchu.- Gdzie moja siostra? - zapytała.- Gdzie jest Hiroko?- Zpi, wszyscy teraz śpimy.Zaczekaj, córko, zaczekaj! - zawołał.Jednak Dorthy już wyszła z kuchni.Pospieszyła długim korytarzem biegnącym przezśrodek domu, otwierając kolejne drzwi.Większość pomieszczeń była brudna i pusta.W jednymsterta mebli sięgała pod sufit, w innym kilkanaście osób spało na porozkładanych materacach, wzaduchu i smrodzie.Drzwi następnego pokoju były uchylone.Dorthy otworzyła je szerzej.Wuj Mishio, ubrany w brudny yukata, spojrzał na nią, błyskając jednym okiem wpółmroku.Leżąca obok niego naga dziewczyna spojrzała na Dorthy, a potem przycisnęła dłoniedo ust.To była Hiroko.Po pierwszym szoku, Dorthy poczuła lodowaty spokój.Kazała siostrze ubrać się,ignorując kulawe, pijackie wyjaśnienia Mishio, a potem odwróciła się i ruszyła korytarzem,ciągnąc za sobą Hiroko.Mishio zaczął wrzeszczeć.Zanim Dorthy i Hiroko dotarły na werandę, wcałym domu zaczął się ruch.- Dokąd idziemy?Wciąż rozespana, Hiroko odgarnęła długie, proste włosy ze skurczonej twarzy, gdyruszyły przez zaśmiecone podwórze.Pies zmierzył je wzrokiem, ale nie odezwał się.- Och, Hiroko!- On trzymał innych mężczyzn z daleka - powiedziała dziewczyna.Za nimi rozległy się krzyki.Dorthy obejrzała się i zobaczyła pół tuzina ludziwybiegających na werandę.Wyczuła ich zamiary, jak nadciągającą burzę.Chwyciła siostrę zachudy przegub i razem wybiegły przez bramę, wpadając w kępę eukaliptusów.Pięć minutpózniej znalazły się na skraju gęstwiny.Słońce zachodziło i każdy krzak wydawał się stać wogniu.W oddali usłyszeli skowyt zapuszczanego silnika. - Będą nas szukać - powiedziała Hiroko, zaciskając sukienkę na piersiach.- Och, Dorthy,nie powinnyśmy uciekać!- Którędy do miasta?Hiroko pokazała jej, a Dorthy skręciła prostopadle do wskazanego kierunku.- Poczekamy do zmroku, a potem odejdziemy.Nie martw się, będę wiedziała, gdyby ktośsię zbliżał.Potrafię się ukryć.- Pamiętam jak znalazłaś tamtego chłopca.Czasem chciałabym być tobą, Dorthy-san.- Chyba obie miałyśmy pecha.Wkrótce dom znikł im z oczu.W oddali słychać było wycie psa i chmura kurzu ciągnęłasię za jadącą drogą ciężarówką.Hiroko zaprowadziła Dorthy do suchego, płytkiego parowu, wktórym schowały się, czekając aż do zmroku.Dorthy, już spokojniejsza, przypomniała sobie, żezostawiła w domu torbę.No cóż, nie było w niej nic niezbędnego.Ta część jej życia skończyłasię.Wszędzie wokół bzyczały, brzęczały i cykały owady.Dorthy bezskutecznie usiłowałasięgnąć dalej swym talentem, żałując, że nie zabrała tabletek aktywatora, podczas gdy Hirokoopowiadała jej historię rancza, o nadziejach ojca, który chciał stworzyć tu ośrodek japońskiej kul-tury, przekreślonych przez obojętność i indolencję włóczęgów oraz obiboków, przeważnieznajomych wuja Mishio, którzy go wykorzystywali.- Po śmierci mamy zrezygnował - powiedziała Hiroko.- Przestał korzystać z maszynrolniczych i zbiory przepadły.Bydło wychudło, a baterie słoneczne nie działają, ale jego nic nieobchodzi.Nie obchodzi go nawet to, że jestem z wujem Mishio.Zaczęła płakać, a Dorthy objęła ją, pocieszając.- Znajdę jakieś miejsce i zamieszkamy razem, mam jeszcze trochę pieniędzy.Och,Hiroko, co za powrót do domu.Gwiazdy migotały łagodnie na gorącym nocnym niebie, kiedy obie ruszyły w kierunkumiasta.Raz Dorthy wyczuła grupę idących ich śladem ludzi, lecz ich poszukiwania byłyhałaśliwe i chaotyczne, więc w ciemnościach łatwo wymknęły się im dzięki jej talentowi.Kiedyszły, opowiedziała Hiroko o Instytucie i o tym, że zamierza studiować astronomię.- To po to, żebyś zrozumiała.Ponieważ musisz zrozumieć.Nie był to głos Hiroko, aniżadnego innego człowieka.Dorthy stanęła jak wryta.Postać obok niej była zbyt wysoka, abymogła być jej siostrą, lecz w mroku nie mogła dostrzec, kto to taki. - Nie obawiaj się - powiedziała postać i wskazała w górę, na zastygłe, świecące obłokimiędzygwiezdnego pyłu, który przesłaniał niebo, na szczelinę z jedyną błyszczącą gwiazdą: takjasną, że rzucała cień za idącymi.- Tą drogą poszliśmy najpierw - powiedziała postać.- Dowewnątrz, szukając gwiazd podobnych do naszej.I przez moment Dorthy miała wrażenie, że spada w to niebo.Dorthy powoli odzyskiwała świadomość.Leżała na legowisku ułożonym z poucinanychpnączy.Nad nią słaby, ledwie widoczny blask przezierał przez pękate pnie drzew o paskowychliściach.Andrews leżał nieco dalej, oddychając równo i powoli, zasłoniwszy twarz ramieniem.Czuła strukturę jego snów: jej talent wciąż był aktywny.Spojrzała na zegarek i odkryła, żeminęła zaledwie godzina.Przepłukała usta łykiem pozbawionej smaku wody z manierki i położyła się, rozmyślająco tym śnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl