[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Po trzech morderstwach, do jakich już doszło tego lata, po co ktośmiałby pozorować kolejne? - Nie wypowiedział głośno innego pytania,które właśnie zaczęło go niepokoić: dlaczego złoto ukryte w tym kopcuwciąż było na miejscu, mimo że górnicy od lat rozbierali kopce? - Jakdługo obozowaliście tutaj? - zapytał zamiast tego Hostene'a.- Tydzień.Abigail fotografowała stare naskalne inskrypcje, żebyprzetłumaczyć je w kraju.- Stare inskrypcje?Hostene poprowadził ich po trawiastym stoku w górę, do kolejnejskały, oddalonej nieco od obozowiska.Minąwszy ją, pokazał imnaturalną, wyrzezbioną przez wiatr formację sterczącą nad małą półkąskalną.Miała powyginany, zwężający się ku górze kształt, z niemalkulistym, przypominającym głowę wierzchołkiem, owalnym środkiemi dwoma wybrzuszeniami, które przy odrobinie wyobrazni mogłyuchodzić za skrzyżowane nogi.Lokesh wydał okrzyk zachwytu.Byłoto coś, co Tybetańczycy nazywali samoistnie powstałym bóstwem,naturalna formacja skalna przypominająca wyglądem święty posąg.Brzuch postaci oraz płytę, na której stała, zdobiły święte symbole oraz kilka linijek mantr.Poniżej biegł pas zatartych już malowanych pąków lotosu, jakiwidywało się często na ołtarzach.Szyję otaczały pasma jaczegowłosia, pokryte gdzieniegdzie skorupą porostów - wszystko, copozostało z zawieszonego przed wielu laty naszyjnika.- Bogini Tara - powiedział Hostene.- Abigail mówiła, ze te słowa sąmodlitwą do Tary w jej zielonej formie.Znalazła kilka starychwizerunków Zielonej Tary na stokachLokesh z czcią położył na ramionach bogini kilka drobnychkwiatków, które rosły nieopodal, po czym powiódł palcami poinskrypcjach.Do niedawna były pokryte porostami.- To wy usunęliście porosty? - zapytał Hostene a.Indianin skinąłgłową.- Wykałaczkami.I zgłębnikami dentystycznymi.Shan rozejrzał się dookoła.Na suchej, pyhstej ziemi pod Hkałą znaćbyło zagłębienia, ślady po statywie.-Jakiego jeszcze sprzętuużywała? - zapytał Hostene a.- Aparatu fotograficznego, kamery wideo, laptopa z ładowarkąsłoneczną.- Mówiąc to, Hostene ożywił się nagle, jak gdyby właśnieprzypomniał sobie o czymś.Zrobił krokpod górę.- Cały ten sprzęt był w waszym obozie tamtej nocy.-zawołał Shan do jego pleców.Jedyną odpowiedzią Indianina był szybki gest, którym dawał imznak, by szli za nim.Niespełna minutę pozmej stali u wylotu płytkiejgroty.- Obawiała się burz - wyjaśnił.- Chciała miec pewność, że nic niezamoknie, gdyż tu były to rzeczy nie do zastąpienia.Sprzęt, o którym wspominał, leżał tak jak wtedy, gdy ich gromadkazostawiła go w wieczór poprzedzający morderstwa Srebrna kamerawideo spoczywała pozornie nietknięt a na płaskim kamieniu.I ona, iaparat fotograficzny znajdowały się w przezroczystych plastikowychworkach.Komputer schowany był w niebieskim pokrowcu z nylonu, ana ziemi stał niebieski nylonowy plecak.Wartość tych przedmiotówmusiała być o wiele większa niż sprzętu biwakowego kradzionego zobozowiska.Shan obejrzał się za siebie na Lokesha, który zatrzymał się u wylotu pieczary ze wzrokiem utkwionym w samoistniepowstałej Tarze.Wszedł w cienie, gdy Hostene otworzył plecak, byprzejrzeć jego zawartość, i wyciągnął z niego plastikową kosmetyczkę,potem małą niebieską teczkę, wreszcie parę dżinsów.- Ubrania na zmianę - oświadczył.Wygrzebał ze środka miękkikapelusz z szerokim rondem i włożył go na głowę.Gdy pochylił się, byzarzucić sobie pasek plecaka na ramię, Yangke powstrzymał go,nakładając pakunek na własne plecy.Hostene sprawiał wrażenie, jakgdyby zamierzał protestować, gdy nagle jego wzrok padł na ziemię zamłodym Tybetańczykiem.- Plecak Abby!  wykrzyknął.- Nie ma go.Ani jej aparatucyfrowego.Rzucił się do wyjścia, jak gdyby spodziewał się dostrzec w przelocieswoją siostrzenicę.Gdy Shan dołączył do nich, Lokesh stał zprzekrzywioną głową, słuchając czegoś, co brzmiało jak grzmot.Niebojednak było bezchmurne.Grzmot przeszedł w ciche, warczącedudnienie.Shan wyszedł na zewnątrz i niepewnie zerknął na stok ponad nimi.Serce skoczyło mu do gardła.- Lawina! - krzyknął i złapał Hostene'a za ramię.Jeśli nie zdołająuciec przed toczącymi się w ich stronę tonami skały, czeka ich pewnaśmierć.Popchnął Indianina w stronę małego wąwozu trzydzieści metrówdalej i wrócił pędem po Lokesha, mijając się z uciekającym Yangkem.Wokół nich w powietrzu latały już małe kamienie.Dotarł do Lokesha,chwycił go jedną ręką za koszulę i niemal siłą pociągnął go dowąwozu.Byli już niemal pod osłoną żlebu, gdy Shan się przewrócił i puściłLokesha.Na wpół doczołgał się, na wpół doturlał do wąwozu,uświadamiając sobie, że o włos uniknął śmierci.Ale Lokesh zatrzymał się kilka metrów od kryjówki i stał z rękąwyciągniętą w stronę starej Tary, jak gdyby wzywał ją w bezpiecznemiejsce.Chwilę pózniej odłamek skały roztrzaskał głowę bogini.Mniejszy kamień wbił się w otwartą dłoń Lokesha, inny trafił go wramię, a chwilę pózniej trzeci, wielkości melona, uderzył go w bark,zwalając z nóg.Skały roztrzaskiwały się o inne, wypełniając powietrze wokół nich ostrymiodłamkami.Shan rzucił się w stronę Lokesha.Mały głaz musnął go wudo, powalając na ziemię.Ostatnią rzeczą, jaką widział, był jego staryprzyjaciel, nieprzytomny, grzebany żywcem pod kamieniami. ROZDZIAA 5Koszmar docierał do niego w krótkich przebłyskach, przynoszączgrozę, jakiej nie zaznał od czasu pierwszych dni w obozie pracy.Brzuch Lokesha był zalany krwią.Znajoma, poznaczona starczymiplamami dłoń spoczywała bez życia sześć metrów od Shana, przebitaodłamkiem skały.Jedno ramię było wykręcone i odrzucone w tył podnienaturalnym kątem.Zbryzgane krwią kamienie leżały tam, gdziepowinny znajdować się nogi.Zwiat Shana oblekał się w czerwień.Tak właśnie wszechświat jawiłsię konającym, okryty woalem krwi.- Nie! - Coś drgnęło nagle w duszy Shana i z ukłuciem bólupodzwignął się w górę.- Lokesh! - krzyknął, ocierając skroń rękawem,gdy uświadomił sobie, że krwawy woal spływa z jego własnego czoła.Yangke i Hostene zabrali się już do odgarniania skał.Zdejmująckamienie, odgrzebali głowę Lokesha i zanieśli go do swegoschronienia.Stary Tybetańczyk zakaszlał.Zamrugał i otworzył oczy, zdawało sięjednak, że nie widzi.- Tara! - wychrypiał błagalnie.- Ratujcie boginię! Yangke podłożyłmu kamień pod głowę, by unieść jąwyżej, Hostene tymczasem zaczął szperać w swym plecaku.Wyciągnął koszulę i zaczął rozdzierać ją na bandaże.Następniewydobył małą metalową flaszkę.Shan ujął zranioną dłoń Lokesha, rozchylając zgięte palce i tuląc jąw swojej dłoni, nim Yangke szybkim ruchem wyrwał odłamek skały.Hostene natychmiast polał ranę odrobiną płynu z flaszki.Przez długą,bolesną chwilę siedzieli, pozwalając, by krew sączyła się na dłoń, poczym Yangke zaczął owijać ją prowizorycznymi bandażami.Shan widział, jak Lokesh był bity przez więziennych straż- ników, jak siekł go grad w górach, widział go z nogą poharataną poupadku ze stromego rumowiska, jednak nigdy dotąd nie widziałstraszliwej udręki, jaką teraz znać było w jego oczach.Tuląc zranionądłoń przyjaciela, czuł się odrętwiały.Taki sam paraliż ogarniał go, gdyprzed czterdziestu laty trzymał za rękę swego umierającego ojca,pobitego na śmierć przez czerwonogwardzistów.Twarde słowa, jakiepadły między nimi w stajni, powracały do niego jak echo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl