[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mari uprzedziła mnie, że takbędzie, więc mam aparat w pogotowiu.Dwie godziny i pięćdziesiąt zdjęć pózniej jestemwykończona.Na czworaka szukałam w piwnicy odpowiedniejrustykalnej lampy do francuskiego chateau Madonny,wspinałam się na drabinę, by zdejmować lustra do domkuPierce'a Brosnana w Aspen i biegałam do pobliskich delikatesów, by kupować kawy dla Mari iorganiczne detoksujące soki dla Blaize'a.Zupełniezapomniałam, że Guy ma się tu ze mną spotkać, dopóki niezadzwonił dzwoneczek przy drzwiach, gdy mój kolega odpsich spacerów wszedł do sklepu.- Mari, kochanie, ile się należy? - zapytał projektant,wymachując swoją American Express.- Guy! Wejdz i poznaj Blaize'a - mówię bez tchu, strzepująckurz z sukienki.Widzę, jak Guy rozgląda się ze zgrozą posklepie, po stołach i półkach pełnych chwiejących się cennychprzedmiotów proszących się o wypadek.Projektant kupiłcztery latarnie, dwie podstawy lamp, jedno lustro i żyrandol zwystawy.- Na pewno Mari może mi dać niewielką premię -szepczę doGuya, gdy wychodzimy ze sklepu.Poszukiwania garnituru na ślub jego siostry zaczynamy naFulham Road.Rachel wychodzi za mąż za dwa tygodnie iprzykazała bratu, żeby wyglądał tradycyjnie, więc zabieram godo ulubionego sklepu Eda, prowadzonego przez eleganckiegołysiejącego mężczyznę o imieniu Adrian.Ed zawszeporównywał głowę Adriana z błyszczącą białą bilą.Sklepikjest mały, przytulny, a sprzedaje się w nim pięknie skrojonegarnitury, koszule i jedwabne krawaty czy nawet bokserki ispinki do mankietów od znanych projektantów.Co roku kupujętu tacie takie same kaszmirowe, kasztanowe skarpetki naGwiazdkę.Może w tym roku kupię mu jakieś w innym kolorze.- Gilly, wejdz - Adrian wita mnie, jakbym była dawnoniewidzianym przyjacielem, po czym przygląda się temu nowemu towarzyszącemu mi mężczyznie, który takróżni się od Eda.Potem pyta, czy potrzebujmy jego pomocy, więc proszę, bywybrał dla Guya strój odpowiedni na wesele siostry.- Ty, mój przyjacielu, wybierasz się na bal - mówi Adrian doGuya z olśniewającym uśmiechem, błyskając złotym zębem.Adrian przykłada do piersi Guya kolejne koszule w różnychkolorach, a ja dobrze się bawię, mówiąc, co do mojegotowarzysza pasuje, a co nie.Guy znosi to w milczeniu z minąjakby był na torturach.Gdy poluję wśród wieszaków, Adrian dotyka mojegoramienia.- Było mi bardzo przykro, gdy usłyszałem o Edwardzie -mówi.- Dziękuję.- Odwzajemniam się gestem pełnym sympatii.-Jak się dowiedziałeś?- Wieści szybko się rozchodzą.Naprawdę, Gilly, co za świnia.Nie był ciebie wart - dodaje i szepcze: - Podoba mi się twójnowy facet.Brawo, dziewczyno.- Oj, Adrian to tylko przyjaciel - odszeptuję.- Wszyscy tak mówią!- Widujesz go czasem? - pytam, nie mogąc się powstrzymać.- Uhm.- Zaciska usta.- Był tu niedawno, ale powiedzmy, żepo tym, co ci zrobił, skarbie, jestem na niego bardzorozgniewany!Decyduję się na intensywnie niebieską koszulę i na koniecpodaję Guyowi jedwabny krawat w kropki. Patrzy na mnie, jakbym chciała go nakarmić potrawką zkaraluchów.- No chodz, to nie będzie bolało - zapewniam, podnosząckołnierzyk jego koszuli.- Dlaczego tak bardzo nie lubiszubierać się elegancko? Co zamierzasz założyć na własny ślub?- Nie wiem.Nie chcemy robić z tego wielkiego halo.- A to niespodzianka.- Uśmiecham się i zwierzam Guyowi, żekażdy ma coś, co wywołuje u niego dyskomfort.Ja mamawersję do namiotów i rajstop.W namiotach kręci mi się wgłowie, a przez rajstopy swędzi mnie skóra.- Nienawidziłamtych grubych, wełnianych, które musiałam nosić w szkole.W końcu Guy się rozluznia i mówi mi, że jestemzawodowcem w kwestii wiązania krawatów.- Pomagałam je wiązać mojemu bratu, Nickowi.Jest takniezdarny, że zawsze robił supeł.- Robię krok w tył i patrzę naGuya, moje dzieło sztuki.Potem rzucam okiem na jegowełnianą czapkę.Chłopak odsuwa się.- To jak założyć adidasy do sukni ślubnej! - mówię,podchodząc do niego.- Nie, Gilly.- Zdejmuj.Flora mi podziękuje.Zmieje się, ale jedną ręką przytrzymuje czapkę.-Nie.- Mogę pomóc? - pyta zdezorientowany Adrian.Krzyżujęramiona na piersi i patrzę groznie naGuya.- Nie chce zdjąć czapki. Adrian przygląda się Guyowi z jedną ręką na biodrze.- Myślę, że lepiej byś wyglądał bez niej - zgadza się ze mną.- Moja czapka i ja to jedno.To nie podlega negocjacjom.- Dobra, to ja sobie idę.- Odwracam się i ukradkiemuśmiecham się do Adriana.- Gilly! - woła Guy.Oglądam się.Jest coś boleśnie bezbronnego w widoku Guya bez czapki.- Nie miałem jeszcze czasu ich ufarbować - mówi, wskazującna siwiznę po bokach.Jego ciemne włosy są rozczochrane isterczą na wszystkie strony; jakby długo spacerował brzegiemmorza przy szalejącej nawałnicy.Speszony przeczesuje jeręką.Strzepuję nitkę z jego ramienia i odwracam jego twarz w mojąstronę, po raz pierwszy zauważając kolor jego oczu.Sąniebieskie, nie tak intensywne jak Jacka, tylko w łagodnymodcieniu.- Lepiej - komentuje Adrian.- Znacznie lepiej.- Wyglądasz świetnie - mówię mu.- Spotkał cię wielki zaszczyt, wiesz? Nie zdejmuję czapki dlabyle kogo - mówi Guy.Gdy trzymamy już swoje torby z zakupami (kupiłam buty dokostki, jakich zawsze pragnęłam - dzięki ci, lokatorze Jacku),Guy mówi mi, że teraz moja kolej; zrobi, co będę chciała. - Dobrze.- Zastanawiam się.Patrzę na zegarek, zbliża sięczwarta.- Zabierzmy psy i pójdziemy się z kimś spotkać.- Z kim?- Zobaczysz.Prowadzę Guya do kościoła Zwiętego Marka, dużego iimponującego budynku na skraju Regent's Park.- Przychodziliśmy tu w niedziele - mówię mu.- Megannazywała go swoim kościołem, bo widziała go z okna sypialni.- Pokazuję mały witraż w południowym transepcie.Jestwspółczesny i na środku ma małpkę.- Należy do Megan.- Jest piękny.- Pisałam dla niej opowiadania pod tytułem Mickey MagicznaMałpka.Mickey zabierał Megan w różne miejsca w jej snach.Ubierał ją jak księżniczkę, zabierał do pałaców i na przyjęcia,latał z nią na magicznym dywanie do różnych odległychmiejsc, na przykład do Egiptu czy Indii.- przerywam.-Dlatego Mickey tu jest, na tym witrażu.Tam, gdzie powinienbyć.- Mogę? - Guy bierze świecę i ją zapala.- Cześć, Megan -mówi ściszonym tonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl