[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Magdalena powoli się zbliżyła i patrzyła na jedyne w swoim rodzajuurządzenie, które stało przed nim.Z okularami przesuniętymi na czubekgłowy, Petersen patrzył z przymkniętym prawym okiem w rodzaj lunety,której ostry koniec był skierowany na małą miseczkę.Leżała w nim garśćroztłuczonego białego bursztynu.Magdalena odchrząknęła.Gdy to nicnie dało, popukała go w ramię.- Szanowna pani Grohnert.- Zerwał się tak pospiesznie, że omal nieprzewrócił dziwnego urządzenia.W ostatnim momencie je przytrzymał.Ostrożnie przesunął z powrotem w pion grubą miedzianą rurę,umocowaną na żelaznym zawieszeniu.- Musicie to sobie obejrzeć, szanowna pani.- Zapraszająco wskazał nadziwne urządzenie.- Doskonały wynalazek.Nazywa się mikroskop.Widoczne są dzięki niemu nawet najmniejsze cząstki.Rewelacyjny, poprostu rewelacyjny! Zdziwicie się tym, co odkryjecie.Ciekawość Magdaleny obudziła się.Naśladując Petersena,przymknęła prawe oko i mocno przycisnęła lewe do rury.- Nie do wiary! - wyrwało jej się.Przy czym najpierw niewiele mogłarozpoznać.Przychodziło jej z trudem uporządkowanie tych kamyków ikropek w całość, nie mówiąc już o odkryciu w tym jakiegś sensu.- To posunie wiedzę wielkimi krokami naprzód - zachwycał sięPetersen.- Już pierwsi donoszą, że za pomocą tego urządzenia zbadalinajmniejsze żyjątka, których istnienie dotychczas tylko przeczuwano.Inni oglądali rośliny w wielokrotnym powiększeniu.Pewien jezuitanazwiskiem Kircher, używając rury długości palca, na końcu którejprzymocowana była taka soczewka, dokładniej oglądał maleńkie cząstkiludzkiej skóry i składniki krwi.- Bardzo pięknie, ale jak działa to cudo? - Magdalena chciała po niesięgnąć, żeby obejrzeć je sobie ze wszystkich stron.Petersenbłyskawicznie chwycił jej dłoń. - Nie! To bardzo delikatny przyrząd.Wyobrazcie sobie rodzaj małejlunety.Działa podobnie jak teleskop.Holenderski szlifierz szkiełoptycznych nazwiskiem Janssen miał to już wynalezć przed prawiesześćdziesięciu laty.Jego krajan, wynalazca Drebbel, kilka dekad pózniejzdecydowanie go ulepszył.Być może to udoskonalenie zastosowanejtechniki wynika z odkrycia wielce szacownego Keplera.Kazałem sobiesprowadzić ten egzemplarz od zaprzyjaznionego uczonego z Florencji.Czy wasz małżonek nie wybiera się wkrótce do Italii, szanowna pani? -Petersen uśmiechał się szelmowsko.- On zawsze jest otwarty na nowinki.Być może handel takimi urządzeniami byłby czymś odpowiednim dlaniego.Myślę, że wielu aptekarzom by się to podobało, medykom pewnienie mniej.Dzięki temu można oglądać w wielokrotnym powiększeniuwszystko: rośliny, żuki, owady, kamienie.Poza tym sprowadzam kilkapism, które informują o takich nowinkach.Chętnie posłużę waszemumałżonkowi radą.- Dziękuję, to bardzo miłe.Magdalena przez chwilę czuła się przytłoczona.Z drugiej strony,Petersen sprowadził rozmowę od razu na właściwy kierunek.Zapytaławięc prosto z mostu:- Czy ze składnikami mojej cudownej maści właściwie ruszyliściedalej?Jego zapadnięte policzki oblał rumieniec.Odkaszlnął w garść i nachwilę spuścił wzrok, zanim znów skierował na nią jasne oczy.- Ale wiecie, szanowna pani, że obiecałem wam.- Proszę nie brać mi tego za złe, drogi doktorze.- Uspokajającopołożyła małą dłoń na jego dłoni, strasznie zniszczonej od pracy zkwasami, olejami i trującymi substancjami.- Nie robię wam wyrzutów,że dalej potajemnie eksperymentowaliście.Ja sama nie zachowałabym sięinaczej.- Naprawdę? - Patrzył na nią z niedowierzaniem.Przestrach tego uczonego człowieka wzruszył ją, była przecież tylkozwykłą felczerką, która w dodatku od lat nie uprawiała swojegorzemiosła! On natomiast nie tylko studiował na uniwersytecie, lecz takżezdobył sławę sięgającą poza granice miasta, produkując i udoskonalającważne leki. Po cichu wyjaśnił:- Ta maść jest i pozostanie dla mnie zagadką.Zwykle udaje mi się wciągu kilku dni rozszyfrować podobną recepturę.Tym razem jednakmuszę się chyba poddać.- Być może problem nie tkwi w składzie, tylko w wyjątkowymsposobie mieszania - przyszła mu z pomocą.- Ta maść jest bardzo stara.Ma co najmniej pięćdziesiąt lat.Mój mistrz dostał ją już od swojegomistrza.Mimo długiego czasu nie straciła nic ze swojej skuteczności.- Wszystkie moje nadzieje pokładam w tym mikroskopie.- Jeszcze razwskazał prawą ręką na nową aparaturę.- Być może z tym się uda.Wpatrywała się w miedzianą rurę na zaczepie, ale jej myśli były jużprzy miseczce z granulatem z białego bursztynu.- Skąd właściwie sprowadzacie wasz bursztyn?- Od pewnego kupca z Gdańska.Z Kónigsbergiem nie mam, niestety,kontaktów.Tam jest bursztyn znacznie lepszej jakości za równiekorzystną cenę, ale moje tamtejsze kontakty się urwały.Dlaczegopytacie? Wasz mąż myśli o tym, żeby ożywić dobrą starą tradycję domuSteinackerów? To byłoby słuszne.- O jakiej tradycji mówicie? - Zaskoczona, spojrzała na niego.- Nic o tym nie wiedzieliście? Wuj waszego męża zawsze pod-trzymywał ścisłe związki z Kónigsbergiem.To była stara rodzinnatradycja.Mój ojciec, jego ojciec i inni przodkowie zapotrzebowanie nabursztyn pokrywali tylko przez kantor na Fahrgasse.Wraz z przed-wczesną śmiercią jego małżonki ten interes, niestety, zamarł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • clude("menu4/5.php") ?>