[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.186 - To mo\esz poczekać jeszcze chwilę.On tu zostanie.Słuchaj.Słyszyszcoś?Baztuk przechylił głowę.A ja przestałem trzepotać skrzydełkami i te\zacząłem nasłuchiwać.Delikatne stukanie.Tak ciche, tak nieśmiałe, \e niewiadomo było, skąd dobiega.- Nic takiego.Po prostu robotnicy hałasują.Albo ludzie znowu zorga-nizowali jakiś marsz.Bo to lubią.Zamknij się, Kserkses.- Baztuk zlek-cewa\ył sprawę.Prę\ąc muskuły, uniósł włócznię.- To nie robotnicy.Za blisko.- Pióra na głowie Kserksesa nastroszyły się.Zdenerwował się.- Zostaw Bartimaeusa i posłuchaj.Chcę wiedzieć, skąd todochodzi.Klnąc, Baztuk odszedł od mojej kolumny.Razem z Kserksesem okrą\ylikomnatę.Czujnie nasłuchiwali, jeden uciszał drugiego.Cały czas słychać byłostukanie, delikatne, nieregularne i trudne do zlokalizowania- Nie wiem - Baztuk końcem włóczni podrapał ścianę.- To mo\e dochodzićz ka\dej strony.Poczekaj.Mo\e on to robi?Spojrzał na mnie złym wzrokiem.- Jestem niewinny, szanowny panie - oznajmiłem.- Baztuk, nie bądz głupi.- Klatka nie pozwala mu u\ywać magii poza kra-tami.To coś innego.Powinniśmy podnieść alarm - powiedział Orlodzioby.- Ale nic się nie stało.Oni nas ukarzą - panikował Byczogłowy.-Przynajmniej pozwól mi zabić Bartimaeusa - błagał.- Nie mogę stracić takiejszansy.- Zdecydowanie powinieneś wezwać pomoc - poradziłem.- Ty sobie napewno z tym nie poradzisz.Mo\e to komik.Albo zdezorientowany dzięcioł.Baztuk na metr buchnął parą.- Tego ju\ za wiele.Bartimaeus! Doczekałeś się! - Przerwał.- Mo\e tojednak jest kornik, zaraz, zaraz.- W solidnym, kamiennym budynku? - Szyderczo uśmiechnął się Kserkses.-Nie sądzę.- A co się z ciebie nagle zrobił taki specjalista?Znowu wybuchła kłótnia.Moi stra\nicy jeszcze raz hardo spojrzeli po sobiei prę\ąc mięśnie, natarli na siebie, doprowadzeni do szału wzajemną głupotą imoimi uwagami.Ale ja wcią\ słyszałem stukot, stuk, stuk.Ju\ dawno znalazłem miejsce, zktórego dobiegał.Był to kamień, wysoko w jednym z murów,187 niezbyt daleko od samotnego okienka.Podsycając sprzeczkę, nie spuszczałemz niego oka i po kilku minutach zauwa\yłem, \e spomiędzy dwóchkamiennych bloków sypią się drobiny pyłu.Chwilę pózniej ujrzałem tammaleńką dziurkę, która naraz gwałtownie się poszerzyła.Wydobyło się z niejjeszcze więcej pyłu i drobnych kamieni, wypchniętych przez coś małego,ostrego i czarnegoKserkses i Baztuk okrą\ali pokój, wymierzając sobie kuksańce i piszcząc jakdziewczyny.Zdenerwowałem się, kiedy przystanęli akurat obok tejtajemniczej dziury.Jeszcze chwila, a zauwa\ą opadający spiralnie pył - trzebapostawić wszystko na jedną kartę.- Hej, piasko\ercy! - wrzasnąłem.- Księ\yc świeci nad trupami waszychdruhów! Szakale wloką ich odcięte głowy i dają swym szczeniakom dozabawy!*Tak, jak się spodziewałem, Baztuk natychmiast puścił pióra Kserksesa, aKserkses zostawił w spokoju nos Baztuka.Obaj powoli odwrócili się do mnie,w ich oczach zalśniła \ądza mordu.Dobra, dobra.Wyliczyłem, \e upłyniejakieś trzydzieści sekund, zanim pojawi się to, co właśnie przełazi przezdziurę.Je\eli się spózni, zginę - jak nie z rąk Baztuka i Kserksesa, to zabityprzez klatkę, która zmniejszyła się ju\ do rozmiarów małego grejpfruta.- Baztuk - odezwał się Kserkses uprzejmym tonem.- Pozwolę ci zadaćpierwszy cios.- Kserksesie, to miło z twojej strony - odparł Baztuk.- A ty będziesz mógłposiekać go tak, jak tylko zapragniesz.Obaj poderwali włócznie i ruszyli w moją stronę.Stukot za ich plecaminagle umilkł, a z dziury w ścianie, całkiem ju\ sporej, wyłonił się błyszczącydziób, ostry jak czubek kowadła.Po nim - smoliście czarna, pierzasta głowa ipaciorkowate oko.Gwałtownie się obróciło i bacznie się rozejrzało.Potem, wciszy, przez otwór zaczął przeciskać się ptak w zupełnie nieptasi sposób.* Oczy wiście przekład zubo\ył te słowa.Wygłosiłem je w mowie staro\ytnego Egiptu,którą obaj znali i której nienawidzili.Nawiązałem do czasów, kiedy to wojska faraona dotarły wgłąb Asyrii, siejąc śmierć i zniszczenie.W rozmowie z d\innami bardzo niegrzecznie jestwspominać wojny między ludzmi (wtedy zawsze musimy stanąć po którejś ze stron).Aprzypominać utukku o wojnach, które przegrali, jest i niegrzecznie, i bardzo nierozsądnie.188 Wielki, czarny kruk wstrząsnął skrzydłami i skoczył na krawędz kamienia.Kiedy z dziury wysunęły się ju\ pióra ogona, pojawił się w niej kolejny dziób.Tymczasem utukku dotarli do mojej kolumny.Baztuk uniósł ramię.Chrząknąłem.- Mo\e spojrzycie za siebie?- Nie ze mną te numery, Bartimaeus! - krzyknął Baztuk.Pchnął ramię doprzodu i włócznia rozpoczęła lot.Jakiś czarny kształt przeciął jej drogę, złapałdrzewce w dziób i poleciał w górę, wyrywając broń z ręki utukku.ZaskoczonyBaztuk zaskowyczał i obrócił się.Obrócił się te\ Kserkses.Kruk przysiadł na pustej kolumnie, zręcznie trzymając włócznię w dziobie.Baztuk niepewnie ruszył w jego stronę.Kruk powoli zgniótł dziobem stalowy trzonek.Włócznia rozszczepiła się napołowy.Obie upadły na ziemię.Baztuk zamarł.Z dziury wyfrunął kolejny kruk i zasiadł na sąsiedniej kolumnie.Oba ptakitrwały w ciszy, wpatrując się w utukku oczyma o nieruchomych powiekach.Baztuk popatrzył na kompana.- Eee.Kserkses?.Orlodzioby ostrzegawczo mlasnął językiem.- Baztuk, podnieś alarm - powiedział.- A ja je załatwię.Z podkurczonymi nogami skoczył wysoko w górę.Rozpostarł wielkie, białeskrzydła, wydając przy tym taki dzwięk, jakby pękał materiał.Za-łopotał nimiraz i drugi.Wznosił się coraz wy\ej, a\ pod sufit.Pióra wygięły się, a potemwyprę\yły.Obrócił się i zanurkował głową w dół, w ręce trzymał wyciągniętąwłócznię.Spadał z szybkością błyskawicy.Ku spokojnie czekającemu krukowi.W oczach Kserksesa zobaczyłem niedowierzanie.Teraz był ju\ niemal tu\nad krukiem, a ptak wcią\ ani drgnął.Utukku nagle się przestraszył, szarpnąłskrzydłami do tyłu i rozpaczliwie starał się przechylić, unikając zderzenia.Kruk szeroko otworzył dziób.Kserkses krzyknął.Kłąb i wir, kłap-kłap i zaraz potem odgłos przełykania.Na kamienie wokółkolumny z wolna opadło kilka trzepocących piór.Kruk cały czas siedziałspokojnie, spoglądając sennymi oczyma.Kserkses znikł.189 Baztuk rzucił się ku ścianie, w której powinien otworzyć się portal.Grzebałw sakiewce zawieszonej u pasa.Drugi kruk leniwie przeskakiwał z jednejkolumny na drugą - w końcu wyprowadził go z równowagi.Utukku zokrzykiem udręki cisnął włócznią.Przeleciała obok ptaka i po rękojeść utkwiław kamiennym słupie.Kruk ze współczuciem potrząsnął głową i rozpostarłskrzydła.Baztuk gwałtownie otworzył sakiewkę, wyjął niewielki brązowygwizdek i przyło\ył go do warg.Znów się zakotłowało, znów powstał skłębiony wir.Baztuk okazał sięszybki.Schylił łeb, dzgnął rogami - i nagle wpadł w rozedrganą otchłań.Niezostał po nim \aden ślad.Kruk niezgrabnie przysiadł na ziemi, ze skrzydłasączyła mu się zielona krew.Uwięziony w kuli skarabeusz podskakiwał radośnie- Dobra robota! - zawołałem, starając się, by mój głos nie brzmiałpiskliwie.- Nie wiem, kim jesteście, ale jeśli o mnie chodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl