[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, więc pamiętasz, że Japonia jest na drugim końcu płyty eurazjatyckiej.- No, tak.- Czyli jeśli coś się stanie na jednym końcu płyty, coś się pewnie stanie i na drugim.W Europie: w Grecji, Turcji, we Włoszech, tutaj.Na przykład trzęsienie ziemi.No i ten gaz.I przecież już były wstrząsy.- A ogień?Tik Nelsona przejmuje kontrolę nad jego całą twarzą.Chłopak z trudem przełyka ślinę.- Po trzęsieniach ziemi wybuchają pożary.Przerwane rury z gazem.Albo odelektryczności.W 1906 w San Francisco po trzęsieniu ziemi paliło się przez trzy dni.Więcej ludzispłonęło, niż skończyło pod gruzami.Wciąż stoimy w przedpokoju, ale zaczynają mi drżeć nogi.Fatalna kombinacja -dziewięć pięter schodów i koniec świata.- Nelson, możemy gdzieś klapnąć?Chcę przejść koło niego, znalezć salon albo kuchnię.Ale on mnie blokuje.- Kurde, co jest?- Nie możesz wejść.Mama jest w kuchni i moi bracia są w domu.- Nie wolno ci zapraszać znajomych?- Nie.Nie ciebie.Nie chcę, żeby cię widzieli.I tak mam dość kłopotów.- Jakich kłopotów?- Wyśledzili mnie.Dotarli przez parasieć.Wiedzą, że to ja.Przychodzili tu różni tacy.Antyterroryści, opieka społeczna, urząd imigracyjny.- Co?!- Wszyscy tu byli, większość jednocześnie.Zwalili się na mieszkanie jak szarańcza.Przesłuchiwali mamę i tatę.Mama była przerażona.- Są tu na czarno? Twoi rodzice? - Pewnie, że nie, ale przyjechali dwadzieścia lat temu, przed dowodami, przedczymkolwiek, więc wszystkie dokumenty są nieaktualne.Niczego nie zrobili.- Czyli są w porządku? Nic się nie stało? Przeszukali was, i tyle.- Nie są w porządku.I ja też nie.Zabrali mi laptopa.I ostrzegli mnie.- Ale przecież nie zrobiłeś niczego nielegalnego.- Nie? Konspiracja w celu szerzenia strachu.- Co?- Jest w ustawie o terroryzmie z 2018.Konspiracja w celu szerzenia strachu.Adam, mogąmnie zamknąć.Nawet na dziesięć lat.Niewiele mu brakuje, to widać.Bardzo niewiele.I ja mu to zrobiłem.- Nelson - mówię.- Okropnie cię przepraszam.Nie miałem pojęcia.- Ja też nie.Nie wiedziałem, w co się pakuję.- Nie powinienem był cię prosić.Spadam.Zostawię cię w spokoju.Tylko.W końcu na mnie patrzy i znowu widzę jego numer.112027.Ten pieprzony numer.Chłopak nie zasługuje na cholerny styczeń!- Tylko co?- Tylko obiecaj mi, że się stąd wyniesiesz.- Nie mogę się ruszyć bez rodziny.- To ich też zabierz.- To nie jest proste.- Zrób to, Nelson.Zrób, i koniec. - Zrobię.Wyciągnę ich.Odwracam się.- Adam - odzywa się.- Po co przyszedłeś?- Chciałem cię o coś prosić.- O co?Prośba o ekrany odpada.Zrobił już dość.- Nic.Nieważne.- Coś musiało być.- Tak, ale to już nieważne.- Adam, powiedz.Już i tak mam kłopoty.Jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby się zemścić natych draniach.- Nelson!- Adam, to dranie.Przestraszyli mamę.To świństwo.To niemoralne.- Myślałem.Myślałem, że może dałoby się coś zrobić z ekranami informacji publicznej.Włamać się, czy coś.Uśmiecha się szeroko.- Jasne.Pewnie, że można.- Ale nie bez komputera.- Adam, komputery są wszędzie.- Nie musisz.Zrobiłeś już dosyć.Teraz zajmij się sobą.Sobą i swoją rodziną.- Nie muszę, ale bardzo chcę.Adam, oni pozwolą, żeby zginęły tysiące ludzi.To nie jest wporządku.- Uważaj na siebie, stary.Zaciskam pięść i wyciągam w jego stronę.Patrzy na nią przez kilka sekund, po czymodchrząkuje i podnosi rękę.Robimy żółwika.Zastanawiam się, czy robił to kiedykolwiek.Zastanawiam się, czy jeszcze będzie miał okazję.- Trzymaj się, Nelson.Słyszę, jak zamyka za mną drzwi.Modlitwy to raczej nie mój styl, ale biegnąc korytarzem,wysyłam krótką modlitwę na podwórko i w górę, do szarego nieba.Pozwól mu uciec.Niech mu sięnic nie stanie. I może tak będzie, bo owszem, Nelson jest spokojny i raczej gigamózgowiec, ale myślę, żema jaja jak Chuck Norris.SaraJestem tylko o kilka minut od domu Adama, kiedy mnie zgarniają.Tempo jest szokujące - w jednej chwili pcham wózek po chodniku, w drugiej koło mniezatrzymuje się samochód i zostaję załadowana na tylne siedzenie, podczas gdy ktoś wyciąga Mię zwózka i wpinają do dziecięcego 2067 fotelika obok mnie.Potem jacyś ludzie siadają po obustronach, drzwi się zatrzaskują, zostają zablokowane i ruszamy.Wózek i nasze torby zostają naulicy.- Co wy, do cholery, robicie?! Kim, kurwa, jesteście?! Wielki facet koło mnie wyciągaportfel i pokazuje legitymację.- Opieka społeczna, Wydział do Spraw Dzieci.Viv jest z policji.Widział SprawRodzinnych.- A dlaczego, kurde, łapiecie mnie na ulicy?! Co to za pieprzony kraj?!Wtrąca się kobieta po drugiej stronie Mii.- Musieliśmy, bo uciekasz przed nami.Nie było cię przy Giles Street.Nikt tam nie wiedział,dokąd poszłaś.- Możecie znalezć czipa Mii.Już to wcześniej zrobiliście.Całe to przedstawienie byłoniepotrzebne.- Było, jak najbardziej.Twoi współlokatorzy zostali oskarżeni o posiadanie narkotykówklasy A z zamiarem odsprzedaży.Poprzedniej nocy przebywałaś w domu wdowy po jednym znajbardziej znanych sprawców napadów z bronią w ręku z zachodniego Londynu i jej prawnuka,aktualnie zawieszonego w szkole za brutalny atak i przesłuchiwanego w ramach śledztwa omorderstwo.I kto wie, dokąd się teraz wybierasz.Fakt, kiedy ująć sprawę w ten sposób, nie wygląda to najlepiej.- Dokąd nas wieziecie?- Na posterunek policji przy Paddington Green, gdzie zostaniesz przesłuchana w związku zdziałaniami prowadzonymi, przy Giles Street.Louise zostanie przekazana opiekunom zastępczym.Już są gotowi.- Zabierzecie mi ją?! Jak to?! Nie! Nie ma mowy! Pojadę na posterunek.Odpowiem nawszystkie pytania, nie mam nic do ukrycia.Ale nie pozwolę wam zabrać mojego dziecka!- To nie zależy od ciebie, Sally.Mamy nakaz sądowy.Twoje dziecko musi się znalezć wbezpiecznym, stabilnym środowisku.- Ciągle ją karmię - mówię.Zapada cisza, a ja myślę:  Udało się.Teraz nie mogą mi jej zabrać.Potem kobietaodpowiada:- Zadbamy, żeby była nakarmiona i żeby było jej dobrze.To bardzo doświadczeniopiekunowie.I nagle do mnie dociera - jakbym tego już nie wiedziała - jak zimny, okrutny jest świat i zjakimi zimnymi, okrutnymi ludzmi mam do czynienia.Myślisz, że można uciec, ale nie można.Myślisz, że możesz mieć jakąś kontrolę nad swoim życiem, ale nie możesz.W końcu cię dopadną.Samochód jedzie szybko.Jestem otoczona, nie dosięgnę drzwi.Nie przychodzi mi do głowyżaden sposób ucieczki.Mogę tu tylko tkwić i dać się zawiezć w miejsce, gdzie zabiorą mi dziecko.Zjeżdżamy z głównej ulicy i podjazdem dostajemy się na podziemny parking.Trzymam Mię za rączkę.Część mnie nadal nie może uwierzyć, że naprawdę to zrobią.Ale robią.Zostajemy wyładowane z samochodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl