[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tej chwili, chcąc nie chcąc ci, którzy wyruszyli w tę podró\, będą zaczynemnowego w obu kulturach, będą gruntem pod ziarno diomedańskiego internacjonalizmu.Ale ztego niech się Liga cieszy, ja nie będę.Wace wzruszył ramionami. Po odlocie posłańców  zakończył  mogliśmy tylko wlezć dołó\ek i czekać.Po pierwszych kilku dniach nie było ju\ tak zle.Apetyt z czasem niknie.Zdusił papierosa z grymasem na twarzy.Po tak długiej abstynencji zakręciło mu się w głowie. Kiedy zobaczę innych?  za\ądał informacji. Jestem ju\ tak silny, \e się nudzę.Chcętowarzystwa, do cholery. Właściwie, proszę pana  rzekł Benegal  zdaje się, \e pan van Rijn mówił coś&  wkorytarzu zadudniło grzmiące:  Piekło i szatani!  & \e pana dziś odwiedzi. Więc uciekaj stąd  rzekł ironicznie Eryk. Jesteś za młody, \eby tego słuchać.My, braciakrwi, którzyśmy razem stawiali czoła śmierci, zaprzysięgli towarzysze i tak dalej, i tak dalej,spotykamy się oto ponownie.Uniósł się z łó\ka, gdy chłopiec wymknął się tylnymi drzwiami.Van Rijn wtoczył się przezdrzwi frontowe.Jego jowiszowa sylwetka nieco oklapła, miał tylko jeden podbródek i wspierał się na lasce zezłotą główką.Lecz włosy miał ponownie utrefione w lśniące, czarne loki, wąsy i bródkęponownie wywoskowane w szpice, koronkowa koszulka i kamizelka ze złotogłowiu upaprane ju\były tabaką, a nogi przypominające włochate pnie drzew, sterczały spod batikowego sarongu.Naka\dej dłoni nosił całą kopalnię brylantów, a z szyi zwieszał mu się srebrny naszyjnik orozmiarach łańcucha kotwicznego.Zamachał ręką, w której trzymał wonne cygaro iczterowarstwową kanapkę, i ryknął przyjaznie. No, jesteś ju\ na nogach! Równy chłop! Wyzdrowieć mo\na tylko wtedy, gdy przestanie sięsączyć tę pomyjowatą zupkę i zgadzać się na to z pokorą, jak ka\e ten zwariowany weterynarz. Spurpurowiał z oburzenia. Czy choć jedna myśl przecisnęła się przez ten piach, jaki zebrałsię w jego szarych komórkach, ile kosztuje mnie ka\da godzina, którą muszę tu spędzać? Jaki łupwpadnie mi w ręce, jeśli dostanę się do domu nim te zdradzieckie szakale z konkurencjizwąchają, \e Nicholas van Rijn jest mimo wszystko \ywy i zdrowy? Dopiero co kładłemin\ynierowi stacji w ten spróchniały grzyb, który nosi zamiast głowy, \e jeśli mój statek niebędzie gotów do startu jutro w południe, to uwieszę go na zewnątrz pancerza i dam rozkaz doodlotu.Ty sam te\ wracasz z nami na Ziemię, nie?Eryk Wace nie odpowiedział od razu.Za kupcem w pokoju pojawiła się Sandra.Jechała jeszcze w wózku inwalidzkim, taka blada i wychudzona, \e serce mu pękało.Włosy jejrozkładały się na poduszce jak blada mrozna chmurka i wydawało się, \e w dotyku te\ będązimne.Lecz oczy jej były \ywe, olbrzymie, jak nieskończona zielona głębia najłagodniejszychmórz na Ziemi.Uśmiechnęła się do niego. Pani&  szepnął. Och, ona te\ leci  rzekł van Rijn wybierając jabłko z koszyka owoców stojącego obok łó\kaEryka. Kontynuujemy naszą przerwaną wycieczkę; mo\e na pokładzie nie będzie tylu zabaw irozrywek&  spojrzał na nią po\ądliwie jednym oczkiem.  Te zostawimy sobie na pózniej, na Ziemię, gdy wydobrzejesz, co? Jeśli pani moja ma siły do podró\y&  jąkał się Wace.Przysiadł na łó\ku, bowiem kolanasię pod nim ugięły. O, tak  odrzekła cicho. Muszę tylko przestrzegać przepisanej diety i du\o odpoczywać. To najgorsze, co mo\esz zrobić  mruknął van Rijn, kończąc jabłko i sięgając popomarańczę. Nie ma warunków  zaprotestował Eryk. Straciliśmy tylu słu\ących w katastrofieplanetolotu.Miałaby tylko& Jedną pokojówkę?  Zmiech Sandry zabrzmiał blado, lecz brzmiało w nim szczererozbawienie. Mam teraz zapomnieć o tym, co zrobiliśmy i przez co przeszliśmy razem, i mamznowu traktować ciebie, Eryku z poprawnością i dystansem? Byłoby to głupie, szczególnie potym, jak razem wspinaliśmy się na ten szczyt koło Salmenbroku, prawda?Serce Eryka zabiło mocniej.Nicholas van Rijn obierał pomarańczę rzucając skórki na ziemię.Nawet z wielkiego nieszczęścia  zauwa\ył  dobry Pan Bóg mo\e zesłać nam du\y zysk, jeślitaka jest Jego wola.Nie mogę znać osobiście wszystkich ludzi dla mnie pracujących, więcobiecujący młodzi pracownicy jak ty, czasami marnują się na mało wa\nych placówkach jak tatutaj.Zabiorę ciebie na Ziemię i znajdę ci pracę płatną odpowiednio do twoich zdolności.Skoro ona zapamiętała pewien chłodny ranek pod górą Oborch, pomyślał Eryk Wace, ja sam,gwoli własnego męstwa, mogę pamiętać inne, mniej przyjemne rzeczy i głośno o nichpowiedzieć.Odpowiedni czas ju\ nadszedł.Wcią\ był zbyt słaby, aby powstać  dygotał trochę  lecz pochwycił spojrzenie van Rijna iprzemówił z gniewem. To oczywiście dla pana najłatwiejszy sposób, by odzyskać poczucie swej godności.Kupić je!Przekupić mnie ciepłą posadką, abym zapomniał, jak Sandra siedziała z pędzlem w ciasnejkomórce, a\ padała z wyczerpania; i jak oddała nam swą ostatnią \ywność& jak ja samwypruwałem z siebie \yły i nerwy by uwolnić nas uwięzionych w tym kraju i wygrać wojnę&Niech pan nie przerywa.Wiem, \e pan te\ miał w tym pewien udział.Walczył pan podczas bitwymorskiej, ale nie miał pan wyboru, nie było gdzie się ukryć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl
  • ") ?>