[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Odkąd wyjechałaś z Nowego Jorku, zyskałaś nową moc - jesteś prawdziwąSiostrą.Nadeszła pora, kochanie, żebyś zajęła należne ci miejsce.Będę czekać na dalszy ciągtej historii.Biorę ją w ramiona i ogarnia mnie zdumienie, że jest aż tak drobna i krucha.Przez chwilęnie mogę znalezć słów, ponieważ przez moje serce szybko przepływają rozmaite silneemocje.Odsuwam się i staram uspokoić, spoglądając ciotce w oczy.- Dziękuję ci, ciociu.Jeszcze raz mnie ściska, nim odejdę.- Bądz dzielna, dziecko, bo wiem, że potrafisz.Wsiadam do powozu, a Edmund wdrapuje się na siedzenie woznicy.Sadowię się koło Soni, a Luisa zajęła miejsce naprzeciwko.Wystawiam głowę przez okienko i patrzę w stronękozła.- Ruszajmy; Edmundzie!Edmund jest człowiekiem czynu, więc nie dziwi mnie, że nie odpowiada, tylko popuszczacugle.Powóz zaczyna się toczyć i tak, w zupełnej ciszy, ruszamy w drogę.* * *Przez pewien czas jedziemy wzdłuż Tamizy.Siedząc w mrocznym wnętrzu, prawie nierozmawiamy.Z zainteresowaniem patrzymy na łodzie na rzece, na inne mijające nas powozy,na przechodzących ludzi, ale potem ruch stopniowo ustaje.Po chwili nie pozostaje nic dooglądania poza wodą z jednej strony i równiną z drugiej.Za nią rozciągają się wzgórza.Kołysanie pojazdu i spokojna okolica działają na nas usypiająco.Oparta o aksamitnyzagłówek, zapadam w przerywaną drzemkę, a pózniej w głęboki sen.Budzę się zaniepokojona nagłym hamowaniem, otwieram oczy.Spałam z głową naramieniu Soni.Szare cienie, które wcześniej pełzały tylko po kątach naszego powozu, terazwydłużyły się, pociemniały, jakby ożyły; jakby czegoś od nas chciały.Staram się otrząsnąć ztych myśli, zwłaszcza że z zewnątrz dobiegają podniesione głosy.Unoszę głowę i widzę, że Luisa jest tak przytomna, jakbyśmy dopiero odjechały zMilthorpe Manor.Przygląda się mnie i Soni z uczuciem, które mimowolnie odbieram jakozłość.- O co chodzi? - pytam.- Nie mam pojęcia - Luisa wzrusza ramionami odwraca wzrok.Nie pytałam jednak o hałasy na zewnątrz, tylko o jej dziwne zachowanie.Wzdycham imyślę, że jest rozdrażniona, bo jechała z Londynu w zasadzie tylko w swoim towarzystwie.- Sprawdzę.- Odsuwam zasłonkę i dostrzegam Edmunda, który stoi przy kępie drzewnieco oddalonej od powozu.Rozmawia z trzema mężczyznami, którzy składają mu pełenszacunku ukłon, jakoś niepasujący do ich prostych twarzy i ubioru.Jednocześnie wskazujągłowami jakieś miejsce, do którego mój wzrok nie dociera.Kiedy ich spojrzenia powracają doEdmunda, on podaje im rękę na pożegnanie.Mężczyzni odchodzą i tracę ich z oczu.Opieram się o zagłówek, zasłonka opada na szybę.Ustaliliśmy, że podczas podróży naAltus nie będziemy się afiszować ze względu na bezpieczeństwo moje oraz Soni i Luisy,dwóch Kluczy.Na zewnątrz słychać oddalający się, monotonny tętent końskich kopyt.Po chwili ciszyEdmund otwiera drzwiczki powozu.Wychodzę na słońce i bez zdziwienia zauważam pięć innych koni oraz pakunki z zapasami.Jednak zaskakuje mnie fakt, że do stadka dołączononasze wierzchowce z Whitney Grove.- Sargent! - podbiegam do karego, na którym odbyłam tyle przejażdżek.Obejmuję go zaszyję i całuję miękką grzywę, podczas gdy koń wtula chrapy w moje włosy.Ze śmiechemzwracam się do Edmunda: - Jak ci się udało ściągnąć go tutaj?- Panna Sorrensen opowiadała mi o waszym.domku za miastem - wzrusza ramionami.-Stwierdziła, że łatwiej byłoby jechać na znajomym koniu.Rzucam pełne wdzięczności spojrzenie w stronę Soni, która, szczęśliwa, głaszczeswojego wierzchowca.Tymczasem Edmund ściąga torbę z dachu powozu.- Musimy jak najszybciej oddalić się stąd.Nierozsądnie byłoby długo stać na drodze.-Wręcza mi pakunek.- Przypuszczam jednak, że wcześniej wolałyby się panienki przebrać.* * *Niełatwo jest namówić Luisę, żeby założyła bryczesy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl