[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieć przyjaciela na królew-skim dworze.Elizabeth budziła w niej głęboki podziw i szacunek.Wystarczywspomnieć tylko, jak walczyła o życie nieszczęsnej kobiety, którajej zabrała miejsce u boku niedoszłego męża.Walczyła i wygrała.Klasztor przyjmie ją zawsze, nawet jeśli z księciem połączy jąromans.Może tylko zażądać rekompensaty.Ale to chybanajmniejsze zmartwienie.Wszak niejeden wiedział, że William - zazgodą ojca - nieraz sięgał głęboko do królewskiego skarbca, żebyzapłacić za wyrządzone przez siebie szkody.Dopiero pozabójstwie ściągnął na siebie karę.Tak, tak.Zakonnice dostaną sowitą nagrodę, a odpowiedniasuma uciszy wszelkie domniemane żale Elizabeth z Bredon.Joanna też mogła mieć w tym swój mały udział.Postanowiła działać.Przynajmniej spróbuję, postanowiła.Wewnętrzny głos jej podpowiadał, że książę nie jest winienwszystkich czynów, o które go oskarżano.Musiała jednak tokoniecznie sprawdzić.Na początek uznała, że najlepiej będzie, jeśli ograniczy się doobserwacji.A może, wbrew postanowieniom, nie była zdolna dointrygowania? Może jednak wzdragała się poświęcić niewinnąElizabeth? Skoro sama nie mogła odzyskać niewinności.Zimny, wilgotny wiatr targał poły grubego płaszcza.Elizabeth~ 69 ~RS opatuliła się po szyję, żałując, że tak łatwo dała się namówić nazieloną suknię.Wprawdzie niewiele miała tu do powiedzenia, alena dobrą sprawę co jej szkodziło spytać, czy w kufrach ladyMargery nie znajdą się stroje odpowiednie dla przyszłej zakonnicy.Margery była dużo niższa, ale z dwojga złego Elizabeth wolałaodsłaniać nogi niż piersi.Zwłaszcza że wspomniane nogi -przynajmniej jej zdaniem - były chude i brzydkie.Na dziedzińcu trwał wytężony ruch.Zbrojna eskorta księciaWilliama już siedziała na koniach, a mnisi zbili się w ciasnągromadę.Wszyscy, z wyjątkiem brata Matthew.Młody zakonnikstał z boku z nisko pochyloną głową.Elizabeth dała dwa kroki wjego stronę, ale spostrzegła, że poruszał wargami, zapewneszepcząc modlitwę.Zatrzymała się więc.Nie wiedzieć czemuwidziała w nim obrońcę przed księciem Williamem, chociaż taknaprawdę nikt nie miał dość władzy, żeby ją obronić.Od stronybudynku szła pani Joanna, dumnie wyprostowana, zrozpuszczonym warkoczem.Nie wstydziła się nosić kolorowej su-kni.Widząc ją na dziedzińcu, w jasnym świetle, Elizabeth zadałasobie w duchu pytanie, czy rzeczywiście to był dobry pomysł, abydalej jechały razem.Joanna przyciągała spojrzenia wszystkichmężczyzn z wyjątkiem pobożnego brata Matthew.Elizabeth byłastrapiona, że część tych zachwytów przypadkowo spadnie na jejszczupłe barki.Rozejrzała się, szukając swojego wierzchowca.Nie zamierzałaznowu jechać w jednym siodle z Williamem.Prędzej umrę, niż nagłos przyznam się do zmęczenia, postanowiła sobie.Nie pozwolę,żeby mnie więcej dotykał.Owszem, miał delikatne dłonie, ale jegozachowanie budziło w niej trudny do zniesienia niepokój.A pózniej zjawił się brat Adrian i mało brakowało, żebyElizabeth rozpłakała się ze szczęścia.Zakonnik przyprowadził wózciągnięty przez cztery silne konie.Wóz był toporny i raczejniewygodny, ale dziewczynie wcale to nie przeszkadzało.Cieszyłasię, że ominą ją dalsze katusze na końskim grzbiecie lub w~ 70 ~RS objęciach Williama.Zanim Adrian podjechał bliżej, Joanna stanęła tuż obok nowejprzyjaciółki.- To najgorszy pojazd, jakim jechałam w życiu - powiedziała.-Nic dziwnego, że Thomas ochoczo się go pozbył.Prawdziwamachina tortur.Lepiej chyba dosiąść konia.Elizabeth już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale uprzedziłją brat Adrian.- Jego Wysokość życzy sobie, aby obie panie zajęły miejsca nawozie - powiedział, patrząc w ziemię.- Dlaczego? - zapytała Joanna.- Przecież będziemypodróżowali dużo wolniej.Elizabeth chciała spytać o to samo, ale bała się, że książęzmieni zdanie i rzeczywiście każe przyprowadzić wierzchowce.- Książę William odbywa ciężką pokutę.Widok kobiet stanowiniemałe zagrożenie dla jego nieśmiertelnej duszy - odparł bratAdrian, uparcie przypatrując się swoim stopom.- Lepiej, żebyściejechały za zasłoną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl