[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.360 - Naprawdę? No, nie przypuszczałbym.- W przeddzień swojej śmierci senhor Pombalho mieszkał chwi-lowo w gospodzie U Zieleniarza w Fownhope.Cicha wiejska gospoda,gdzie zajeżdża niewielu opłacalnych gości, zwłaszcza zimą, toteż go-spodarz dobrze zapamiętał senhora Pombalho.I jego towarzyszarównież.Ale oni nie podali mu swoich nazwisk i towarzysz senhoraPombalho się nie zgłosił, więc nie wiemy, kto to jest i gdzie go szukać.Naturalnie chcielibyśmy wiedzieć, pan rozumie.On może by nampowiedział, czy zeznanie pana Caswella w sądzie śledczym było zu-pełnie zgodne z prawdą.- Współczuję panu, inspektorze, ale rzeczywiście nie rozumiem.- Gospodarz Zieleniarza podał nam rysopis niezbyt pomocny, nie-stety.Głównie interesował się senhorem Pombalho.O tym drugimgościu mówił tylko, że to był dobrze ubrany Anglik w średnim wieku.Tak można określić spory procent dorosłej ludności płci męskiej, napewno pan przyzna.Między innymi również i pana, na przykład, nonie?- Tak, ale.- Gospodarz zapamiętał auto tego gościa, chociaż numeru reje-stracyjnego oczywiście nie zanotował.Morris  byczy pysk.Prawienajpospolitszy samochód na jezdni.Nawet ja mam taki.Proszę pana,czy pan prowadzi auto?- Tak.W istocie.- Nie powie pan, że też ma takie? - wykrzyknął Wright z żartobli-wym niedowierzaniem.- Hm.owszem, mam.- Jakiego koloru?- Szafirowe.- No, proszę.- Uśmiechnął się szeroko.- Coś już się wyłania.- Co się wyłania, panie inspektorze?- Zapytam tylko z ciekawości, proszę pana.Dwudziestego drugie-go stycznia gdzie pan był?- Hm.tu w Londynie, chyba.- Natychmiast pożałowałem tegokłamstwa, lękając się, że Wright zażąda udowodnienia.- Oczywiście,musiałbym sprawdzić.w moim terminarzu.- Jasne.- Uśmiechał się jeszcze szerzej.- W trudnej sytuacji nieła-two mieć całkowitą pewność, prawda?Poczułem, że się czerwienię.- Jeśli chodzi o pewność, inspektorze, to mam ją co do jednejkwestii.Nie byłem w Herefordshire.361 - Nie spodziewałem się wyznania, że pan tam był.- Pan sugeruje, że byłem?- Skądże znowu, proszę pana.Nawet by mi się nie śniło.To tyl-ko.no, musimy sprawdzać takie rzeczy.Pan rozumie?- Nie bardzo.Czy będzie pan zadawać te pytania wszystkim, któ-rzy napisali do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w sprawie paniCaswell?- O nie, proszę pana.- Więc dlaczego pan je zadaje mnie?- Tak się składa, że pan ma auto tej samej marki i tego samegokoloru, co auto owego towarzysza senhora Pombalho.- Ale sam pan powiedział, inspektorze, że są setki szafirowychmorrisów  byczy pysk na jezdni.I pan przecież nie wiedział, że jamam takiego morrisa, zanim pan tu przyszedł, prawda?- Utrafił pan.- Swym uśmiechem Wright zaczynał mnie irytować,jak prawdopodobnie zamierzał.- Może powinienem panu wyjaśnić.Otóż dwa dni temu dotarł do Scotland Yardu anonimowy list zaadre-sowany do mnie.Z informacją, że to pan jest tym, który zatrzymał sięz senhorem Pombalho U Zieleniarza w Fownhope.- Ja? Ależ to jest.- Co więcej, napisano, że pan razem z nim włamał się do domuSpod Obłoków nad ranem w środę dwudziestego trzeciego stycznia.Usłyszałem jak moja myśl skanduje: bądz spokojny, to jest pod-stęp.On niczego nie może udowodnić.Może nie wierzy w to, co mó-wisz, ale nie może tego podważyć.- Nieprawda, panie inspektorze.Ja tam nie byłem.- Z tym anonimem, wie pan, jest coś dziwnego.Charakter pismazmieniony oczywiście, ale tak zwykle bywa.Ciekawe natomiast, że tenlist, jak stwierdził nasz grafolog został napisany tą samą ręką, praw-dopodobnie mężczyzny, co anonimy znalezione w pokoju pani Ca-swell, kiedy we wrześniu przeprowadziliśmy rewizję w domu SpodObłoków.Nie ustaliliśmy, kto je pisał, i nie potrzebowaliśmy ustalać;to nie było istotne dla naszego śledztwa.Ale trochę mnie to zastano-wiło, przyznaję.Dziwne, że napisał znowu po takim długim czasie,bardzo dziwne, doprawdy.I chyba jest w pobliżu domowników Ca-swellów, jeśli nie wśród nich.Inaczej skąd by wiedział, co się stało wdomu tamtej nocy?- Ale on nie wie, panie inspektorze.Myli się, bo mnie tam nie by-ło.362 - Tak pan mówi, proszę pana, tak pan mówi.- Patrzył na mnieprzez chwilę bacznie.- Oczywiście moglibyśmy sprawdzić.Mogliby-śmy zapytać U Zieleniarza, czy gospodarz pana rozpoznaje.Mogliby-śmy zbadać pana alibi w tamtym czasie.Moglibyśmy nawet obejrzećpana samochód, poszukać śladów gleby z Hereford.Czerwony pia-skowiec łatwo odróżnić od londyńskiej gliny.Ostatnio było mokro, abłoto się przylepia.Patrzyłem na niego wyzywająco.- Nie mam nic do powiedzenia ponadto, co już powiedziałem.Jego oczy złagodniały.- Chyba jeszcze panu nie mówiłem, że urzędowo sprawa pani Ca-swell i sprawa śmierci jej brata są zamknięte.- Więc dlaczego pan tu jest?- Dlatego, że nie lubię być okłamywany.- Ja nie kłamię.- Ktoś kłamie, proszę pana.I dlatego panią Caswell może powie-szą w przyszłym tygodniu.O ile wiem, pan bardzo chce temu zapo-biec.- Chcę, ale.- Patrząc na uśmiechniętą twarz Wrighta, czułem siębezradny i niepewny.Nic z tego, co bym mógł mu powiedzieć ośmierci Rodriga, nie pomogłoby Consueli.A Victorowi, chociaż byłbyw kłopotliwej sytuacji, na pewno by nie zaszkodziło.Victor i pannaRoebuck po prostu zaprzeczyliby wszystkiemu, co bym powiedział.Najprawdopodobniej wyszłoby na to, że ja kłamię, a nie oni.- Bardzochcę - dokończyłem niezręcznie.Wright wyciągnął z kieszeni notes, wyrwał stronicę, napisał coś naniej ołówkiem i położył tę kartkę na biurku przede mną.- Mój telefon wewnętrzny w Scotland Yardzie, proszę pana.Nu-mer centrali Whitehall dwanaście dwanaście.Ale spodziewam się, żepan wie.To dosyć znany numer.- Po co pan mi to daje, panie inspektorze?- Na wypadek, gdyby pan chciał pilnie się ze mną skontaktować.W czasie od dzisiaj do.dwudziestego pierwszego w tym miesiącu.Potem, nie przypuszczam by pan uznał, że warto.Ale w tym czasie,jeżeli pan rozważy ponownie.- Co rozważę ponownie?- Swoją sytuację, proszę pana.Swoją.wersję wydarzeń.Praw-da.cała prawda.jest chyba jedyną nadzieją pani Caswell.Dlaczegojej brat włamał się do domu Spod Obłoków? Czego tam szukał? Gdy-byśmy wiedzieli, może właśnie to by pomogło.Szansa jest nikła,363 muszę przyznać, ale realna.Byłoby szkoda, gdyby pani Caswell mu-siała umrzeć tylko dlatego, że jej tak zwani przyjaciele zatajają praw-dę.Bardziej niż szkoda, rzeczywiście.hańba, tragedia.Nie zgadzasię pan ze mną, proszę pana? Prawdziwa tragedia.Nie mogłem pozostać na Frederick Place po wyjściu Wrighta.Potrze-bowałem świeżego powietrza - przynajmniej tak świeżego, jakim słu-ży Londyn - żeby wywietrzyć wątpliwości i niezdecydowanie, któreWright we mnie posiał.Więc wymyśliłem spotkanie z księgowymspółki i przez następnych parę godzin spacerowałem po zimnych,błotnistych od topniejącego śniegu ulicach, gdy wszędzie wokołolondyńczycy kotłowali się w pośpiechu, zajęci każdy własnymi spra-wami.Niedobrze było, że Wright mnie podejrzewa, o wiele jednak bar-dziej gnębił mnie fakt, że ów anonimowy osobnik znów pokazał swójzmieniony charakter pisma.Jeżeli - co teraz wydawało się prawdo-podobne - on ma klucz do losu Consueli, trzeba ustalić, kim jest, aletreść ostatniego listu wszelkie przypuszczenia gmatwa.To nie możebyć Victor, któremu przecież zależy na zatajeniu mojej obecności wdomu Spod Obłoków w noc śmierci Rodriga.Ale któż inny mógłbywiedzieć, że tam byłem? Nie widział mnie nikt poza Victorem i pannąRoebuck.Tylko my troje wiemy, co wtedy zaszło.A jednak nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl