[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już na drugi dzień po wyborze Jana Pawła II znowu miałem sprawdziany z greki i hebrajskiego.I tak przez kilka następnych miesięcy było każdego dnia, z wyjątkiem czwartków i weekendów.Nie mogłem sobie pozwolić na to, na co pozwalali sobie niektórzy inni Polacy przebywający wtedy w Rzymie, którzy następne dni i tygodnie przeznaczyli niemal w całości na świętowanie.Szczerze im tego zazdrościłem.Czy Ksiądz Prymas po wyborze Jana Pawła II zmienił się, jak onodbierał to, co się wydarzyło?Patrzyłem wtedy na Księdza Prymasa z bliska.Bardzo chciałem wiedzieć, co się w jego wnętrzu dzieje.Raz czy dwa zatrzymał się na rozmowę.Był poruszony i chyba przeżywał napięcie.Z jednej strony na pewno ogromna radość i duma, że oto Polak został papieżem.Natomiast z drugiej wielka troska i świadomość odpowiedzialności.Nie chodziło o to, czy Jan Paweł II „da sobie radę”, lecz troska o papieża-Polaka niejako pozostawionego w Rzymie, na Zachodzie, na oczach całego świata, ze wszystkimi uwikłaniami i dramatami tego świata.Bardzo dużo się modlił.Udawał się do kaplicy i pogrążony w modlitwie spędzał tam długie chwile.Mam wrażenie, że czuł się jak Jan Chrzciciel, który wykonał swoje zadanie i z satysfakcją mógł powiedzieć: „Trzeba, żeby on wzrastał, a ja bym się umniejszał".To był wielki mocarz ducha.Znacznie później, na początku listopada 1980r., Jan Paweł II był gościem Instytutu Polskiego.Podczas tej wizyty nie mogło zabraknąć Księdza Prymasa.Ojciec Święty zachowywał się bardzo swobodnie.Było to przed zamachem na jego życie; ciągle w ruchu, śmiał się i pozwalał na rozmaite poufałości, jak na przykład siadanie obok siebie na kanapie, wspólne zdjęcia, a nawet chyba autografy.Ksiądz Prymas czujnie doglądał, aby żaden z młodych księży nie posuwał się zbyt daleko.Sam odnosił się do Ojca Świętego z wielką atencją, sądząc najwyraźniej, że daje w ten sposób dobry przykład innym.Atmosfera stawała się jednak coraz luźniejsza.Gdy odwiedziny dobiegały końca, odprowadziliśmy Jana Pawła II do drzwi wyjściowych.Stałem obok Księdza Prymasa.Odczuwał wyraźną ulgę, że nie wydarzyło się coś niestosownego.Gdy Jan Paweł II odjechał, kardynał odwrócił się i ze szczerym uśmiechem powiedział do najbliżej stojących: „Aleśmy się ubawili”.Do tych wspomnień o Księdzu Prymasie dodam jeszcze jedno, bardzo dla mnie ważne, ale ono przystaje do innego kontekstu.Biblicum i jego profesorowieRozpoczął Ksiądz wymarzone studia w okresie Sede Vacante, po śmierci Jana Pawła I, a przed wyborem Jana Pawła II.Tak, to był pamiętny Rok Trzech Papieży - Pawła VI, Jana Pawła I i Jana Pawła II.Wrzesień 1978 r., czyli okres pontyfikatu Jana Pawła I, upłynął mi na nauce języka włoskiego.Codziennie, z wyjątkiem sobót i niedziel, uczestniczyłem w intensywnym kursie prowadzonym w renomowanej szkole języków obcych na ulicy Cola di Rienzo.Po raz pierwszy byłem w grupie międzynarodowej, która tworzyli ludzie świeccy różnych wyznań i religii.Po podróży z Holandii, przez Belgię i Francję do Włoch, podczas której ogromne wrażenie robiła na mnie geografia, historia, architektura, teraz miałem blisko do czynienia z osobami z wielu krajów i kilku kontynentów.Zaskoczyła mnie przede wszystkim otwartość w mówieniu o Bogu i religii, bo tego wtedy w Polsce nie było.Uświadomiłem sobie, że wiara nie jest prywatną sprawą człowieka, jest jego sprawą osobistą i dlatego nie da się zamknąć ani sprowadzić do sfery prywatności, lecz wymaga odważnych deklaracji i świadectwa na zewnątrz.Sporo rozmawialiśmy o wierze, a część moich nowych koleżanek i kolegów na kursie językowym dziwiła się, że przyjechałem z Polski, a nie jestem komunistą.Trwał pontyfikatPapa del sorriso, Papieża uśmiechu.Lubiłem niedzielne spacery na modlitwę Anioł Pański, kiery to inaczej niż kiedykolwiek przedtem czułem się maleńką cząstką prężnego i silnego Kościoła.Jednak najbardziej ceniłem samotne wieczorne spacery na Plac św.Piotra.Siadałem przy szumiącej fontannie i myślałem, jak dziwny jest los.Patrzyłem na okna papieskiego apartamentu, zaś w wyobraźni przypominałem sobie to, co tak niedawno przeżywałem.Byłem wdzięczny wszystkim, od których doznałem życzliwości i pomocy.Pod koniec września przyjechał z Warszawy do Rzymu ks.Andrzej Gałka.Postanowiliśmy pojechać pociągiem do Neapolu.Po wyjściu na peron rozdawano jednodniówki z wiadomością, że Jan Paweł I nie żyje.Zwiedzaliśmy miasto, ale niewiele z tego pamiętam.Gdy wróciliśmy, Rzym był pogrążony w żałobie.Wkrótce odbył się pogrzeb Ojca Świętego i rozpoczęły się przygotowania do konklawe.Ja natomiast podjąłem starania o przyjęcie na studia na Biblicum.Na czym one polegały?Trzeba było przedstawić dyplom licencjata teologii, odpowiednie pozwolenia od przełożonych kościelnych, zdać egzamin z języka włoskiego, angielskiego, francuskiego lub niemieckiego i wnieść przewidziane opłaty.Okazało się, że największe kłopoty pojawiły się z dyplomem.Jak to, przecież uzyskał Ksiądz licencjat w Warszawie.Tak, ale samo to nie wystarczyło.Na dyplomie licencjackim wystawiono mi ocenę cum laude, do której długo nie przywiązywałemżadnego znaczenia.Lecz w Rzymie okazało się to bardzo ważne.Gdy zgłosiłem się do sekretariatu Instytutu Biblijnego z zamiarem podjęcia studiów, sekretarz, amerykański jezuita William A.Ryan, podjął mnie niezwykle przyjaźnie.Był to czas, kiedy Polacy wciąż robili w Rzymie wrażenie, chyba analogiczne jak na przykład egzotyczni Murzyni.Był szczerze rozbawiony moim widokiem i zapytał o kilka osób, które znał, bo niedawno skończyły Biblicum.Pracowałem w parafii, więc moja wiedza była ograniczona.Nastrój się nagle zmienił, gdy poprosił o dyplom licencjata [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl