[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I to chyba jak najszybciej.— Tak, ojcze.Tak.Chcę tego.Idąc na plebanię, by zjeść spóźnione śniadanie, ojciec Kelly odwrócił się i przyjrzał klęczącemu chłopcu, pilnie odprawiającemu pokutę.Nie zdawał sobie sprawy, jak długo tak stał, czekając na znak, na potwierdzenie, że zrobiłwłaściwą rzecz.Opanowało go przeczucie, że Eugene O'Brien ma szczególne powołanie.Była w nim jakaś skupiona pasja, która pewnego dnia znajdzie swoje ujście i zostanie spożytkowana ku większej chwale Boga.Takie przekonanie przepełniało ojca Tomasza Kelly'ego, kiedy się żegnał, odmawiał krótką modlitwę i wychodził z ciemnego, tajemniczego wnętrza kościoła Św.Szymona.XIDante był zaskoczony tym, jak mało go obeszła śmierć Waltera Stachiewa.WidziałBena i Charleya rzucających się brudnymi kulkami śniegu i Willie'ego, stojącego trochę dalej.Wszyscy spoglądali na Sto Osiemdziesiątą Pierwszą Ulicę, wszyscy czekali na niego, aż przyjdzie i powie im, jak się sprawy mają.Poszedł w stronę trójkątnego placyku okolonego ławkami, jednym bokiem przylegającego do Anthony Avenue, drugim do Sto Osiemdziesiątej Pierwszej, a trzecim do Grand Concourse.Skopał śnieg z ławki, a potem usiadł na jej oparciu, kładąc nogi na drewnianym siedzeniu.Chłopcy czekali przyglądając mu się.Uświadomił sobie, że nikt nawet nie wspomniał o tym, co się wydarzyło wczoraj, gdy już rozeszli się do domów.Zadał pytanie wprost.— Willie, twój ojciec zrobił to, o czym mówią?Willie Paycek wyprostował się, wypchnął pierś do przodu i uniósł głowę.Potaknąłi uśmiechnął się ironicznie.— Ta, zrobił to.Tuż pod nosem glin, głupie ścierwo.Charley i Ben spojrzeli najpierw na siebie, potem na Dantego.— A dokładnie co on zrobił, Willie?— No wiesz.Tak jak pisali w rannych gazetach.Stoi nad Stachem, wali go łopatą w łeb i drze się jak opętany: „Umieraj, pierdolcu, mówiłem, że cię zatłukę." A gliny wyskakują z auta i widzą, jak rozwala łeb Stacha.I on mówi glinom tak:„Widzicie, mówiłem mu, zasrańcowi, że to zrobię i zrobiłem."Willie wykonał coś w rodzaju kroku tanecznego, przeskakując z jednej nogi na drugą, zapewne po to, by mniej mu marzły stopy, ale w jego zachowaniu było coś beztroskiego, niemalże radosnego.Odwrócił się, popatrzył na chłopców i wzruszyłramionami.No to co? Co do diabła? Coś w postawie Bena Herskela powstrzymało go od dalszych wygłupów.112Ben, o wiele wyższy i potężniejszy niż pozostali chłopcy, bez czapki, z gęstymi włosami rozwianymi przez wiatr, zachowywał dystans, uprzejmy brak zainteresowania kogoś świadomego tego, co się dzieje, ale nie poruszonego tym.Nie związanego ze sprawą.Gapił się na Willie'ego, jakby był on jakimś dziwacznym, obcym, nieznanym stworem.Willie odetchnął głęboko i wciągnął Bena w sprawę.— Hej, Benny, a wy, Żydzi, macie jakąś spowiedź albo co? Ben wetknął dłonie głębiej w kieszenie swoich sztruksowychspodni i nie odpowiedział.Willie zwrócił się do Dantego.— Cholera, może ten koleś pomyśli, że powinien puścić farbę.Może on uważa, że powinien zacząć sypać nazwiskami albo co.Ja tam nic nie wiem o Żydach.Ben zachował milczenie i czekał.— Willie, mamy wszyscy po prostu o tym zapomnieć.Nas tam nie było — rzekłDante.Rozejrzał się po nich, a oni skinęli głowami.Ben wypchnął policzek czubkiem języka i wzruszył ramionami: niby gdzie?— Ta, a co z braciszkiem 0'Briena? Raju, toż to przyszły ksiądz był z nami.Charley wyciągnął ręce z kieszeni.Palcami czerwonymi i sztywnymi od mrozu chwycił Willie'ego za kołnierz.— Mój brat nie ma z tobą nic wspólnego.Ani z tym wszystkim.— Odwrócił się do Dantego.— Wrócił do seminarium.Wyjechał dziś po południu.— Czy ktoś chce coś powiedzieć? Willie, to twojego ojca aresztowano.Chcesz coś powiedzieć? Teraz jest na to czas.— Lekceważący uśmiech Willie'ego wyglądałtrochę przerażająco.— Dobra, to by było na tyle.Dla nas sprawa jest zamknięta.Zgoda?Wyciągnął dłoń, a pozostali chłopcy położyli na niej, jedna na drugiej, swoje dłonie.Ben szybko cofnął rękę i zwrócił się do Willie'ego.— Jeszcze jedna sprawa, Paycek.Jeśli chodzi o ciebie, to wszystko nie ma dla mnie żadnego znaczenia.Dla mnie byłeś zawsze gównem, takim jak Stachiew i jak twój stary.Więc trzymaj się ode mnie z daleka.Nie znam cię i nie chcę cię znać.Odwrócił się gwałtownie i odszedł w stronę baru swojego ojca.Willie patrzył za nim z twarzą wykrzywioną złością.— Pieprzeni Żydzi, wszyscy są tacy sami — wysyczał.113— Tak? — zainteresował się Dante.— To może pójdziesz i powiesz to Benowi? No idź, Willie.Willie kopnął bryłkę lodu.Nie musiał widzieć spojrzenia, jakie wymienili chłopcy.Wiedział, że dla niego nic się nie zmieniło.Nie istnieje niezwykła przyjaźń zapoczątkowana tej nocy.— Muszę iść.Mam robotę — rzucił i odszedł nawet na nich nie spoglądając.Danny i Charley ruszyli w kierunku Grand Concourse, obserwując samochody przejeżdżające główną arterią Bronxu.Wreszcie Dante zaczął rozmowę.— No i co myślisz, Charley?— Rany, nie wiem.— To znaczy, jak się czujesz po tym, co się stało? Po tym, co zrobiliśmy?Charley czekał.Chciał, żeby przyjaciel powiedział to pierwszy.— Wiesz co jest dla mnie najdziwniejsze w tym wszystkim? — rzekł w końcu Dante.— Nie ta sprawa z ojcem Willie'ego.Chodzi mi o to, no wiesz, że nic nie czuję.Serio, nie czuję kompletnie nic po tym, co zrobiliśmy.Charley ze świstem wypuścił powietrze z płuc.Poczuł, że wzdłuż kręgosłupa ścieka mu strużka potu, zimna i lepka.— Rety, Danny, to samo ze mną.To znaczy, po tym co zrobiliśmy, no wiesz, czy nie powinniśmy czuć się źle albo jakoś inaczej?— Winni, tak? — Danny wzruszył ramionami.— Nie wiem, co powinniśmy czuć.Wiem tylko, co ja czuję.A raczej czego nie czuję.Ja, do cholery, po prostu niczego nie czuję.Charley skinął głową z wyraźną ulgą.— Myślałem, że może ze mną coś jest nie tak.Wiesz, to był kawał sukinsyna, ten Stachiew.Od lat zaczepiał dzieciaki.Kurczę, mój najstarszy brat, John, przyjechał z wizytą z Brooklynu w zeszłym roku, zobaczył po drugiej stronie ulicy Stacha i spytał mnie: „Czy ten facet zaczepiał cię kiedyś?".A ja na to:„O co ci chodzi?", a John odpowiedział: „Po prostu uważaj na niego, to świnia".Chyba wszyscy o nim wiedzieli.— To był śmieć.I wiesz co? Stary Willie'ego też taki jest.— No więc, co myślisz?Danny ześlizgnął się z oparcia, postawił swoje ciężkie buty na mokrym śniegu i usiadł na pokrytej lodem ławce.Potarł peł-114ne, czerwone usta dłonią w skórzanej rękawiczce i spytał z namysłem:— A co z Genem?— Gene poszedł do ojca Kelly'ego wczoraj rano.Rozmawiali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl