[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był nabuzowany ich potyczką jak typowy Gracz, obstawiającywysoko wygraną swojego faworyta.Zdawało się, że w uśmiechu, którym ich bez przerwyobdarzał, kryła się jakaś tajemnica - pełna bezbrzeżnej wyższości wiedza wspólnejZWIADOMOZCI ślepych-ślepych ludzi.Najwyrazniej przyszedł tu po to, by kogoś uratować,i nie wątpił, że tak się stanie.No i jak to w operze mydlanej zwykle bywa, nagle Parker odniósł wrażeniepozytywne, że ma do czynienia z dobrze zaprogramowanym i dobrze symulującym robotem,który udaje ślepego człowieka! Ale na więcej spostrzeżeń nie miał czasu, gdyż napastnikwłaśnie usiłował trafić go w twarz śmiałym i ryzykownym kopnięciem z wyskoku.Ale był tojego błąd.Pewnie liczył na to, że Parker się zagapił na ślepca albo na coś innego, bo wyglądałna nieprzygotowanego na zaskakujący atak.W każdym razie Parker zasłonił się lewymprzedramieniem i kontrując oplótł palcami nogę w kostce przeciwnika, po czym szarpnięciemoderwał go od ziemi.Tamten lądował plecami w dół, podpierając się rękami amortyzująco, ajuż podczas spadania półobrotem uwolnił nogę z uchwytu Parkera.I zaraz po zetknięciu się zchodnikiem wstał płynnym ruchem sportowca ćwiczącego jakieś akrobacje.Na co Parkerznowu się uśmiechnął pełną satysfakcji gębą:  Nie podoba się coś?- Inwencja nade wszystko! - wykrzyknął ślepiec z jakiegoś powodu i pogwizdywałdalej.Dlaczego łańcuch przyczynowo-skutkowy tak trudno czasem rozszyfrować? - stropiłsię Parker pod wpływem okrzyku ślepca.Czarny z punktu wznowił atak z miną desperata - jak gdyby czas jego występu miałsię ku końcowi albo jakby zrobiło mu się trochę wstyd, że tak niewiele zdziałał.Z jegoruchów wynikało, że chce wyprowadzić kolejne kopnięcie w twarz, ale nadzwyczajnieskuteczne, bo wpierw zamarkowane półkopem tak, aby Parker się cofnął o krok w obronnejpostawie, którą poprawka markującego kopnięcia miała ominąć łukiem w dół i w lewo kupodbródkowi.Jednakże Parker miał już dość tej  skakaniny - dążąc do zwarcia, gdziemógłby zadać serię miażdżących ciosów.Zamiast cofnąć się o krok w uniku przedkopnięciem markującym, wyszedł mu naprzeciw, przyjmując go z premedytacją na policzek(nie okazało się to zbyt nierozsądne), który uległ tylko chwilowemu paraliżowi (nie mógł sięjuż tak głupio uśmiechać), gdy przeniósł cały ciężar ciała na prawą nogę i zrobił wymach dolewego sierpowego - niecelnego.Niestety, dresiarz wycofując się wystrzelił jeszcze jednym szybkim kopniakiem z lewej nogi, czubkiem buta trafiając w jądra Parkera - najwyrazniejuznał, że skoro udało się już raz, może jajca to była słaba strona białasa.- Nie dać się ponieść emocjom! - znowu wyskandował ślepiec i powrócił dogwizdania.Ból, który eksplodował w jego cojones, nie zdążył pohamować ciosów zadawanychnieprzyjacielowi w zwarciu, kiedy Parker zaprawił go w splot słoneczny jednym z lewychsierpowych, co kompletnie pozbawiło młodego bandziora tchu, po czym poprawił kolejnymprawym hakiem w jego lewą skroń tak silnie, jak mocno potrafił w tym zaciekłym momencieuderzyć.Trafiony przeciwnik poleciał w bok chwiejąc się jak zamroczony.Ostatecznie Parkerważył ponad sto dziesięć stalowych kilogramów, co samo przez się dawało mu ciężką siłęuderzenia.W konsekwencji nie zważając na ból w pachwinie podążył za wrogiem.Z doskokurąbnął go w szczękę lewym hakiem z całą mocą, jaka w nim została, nieco przyduszonabólem w kroczu.Miał zamiar kontynuować młóckę do skutku, ale znokautowany agresorsłaniał się już na nogach, jakby był całkiem załatwiony i to Parkera powstrzymało.Zwłaszczaże z ust pokonanego wydobywały się jakieś zagadkowe westchnięcia czy jęki, które brzmiałyjakoś tak:  Taa eem niie caa.- Boże wszechmogący - wymamrotał ślepiec, jak gdyby zszokowało to, co usłyszał isobie wyobraził na dodatek.Stał zaledwie o trzy metry za zataczającym sięAfroamerykaninem, wzruszając ramionami jakby rozmyślnie przeinaczał sens tych sylab,które jeszcze dodawał tamten.Na tym etapie Gry ślepiec był już gotów na wszystko.Zodchyloną do tyłu głową i napiętą szyją przez dłuższą chwilę mierzył także Parkera  ślepymwzrokiem.Skupiony w czujnym nasłuchu rozchylił usta, które stały się ciemną dziurą.Białkaoczu wydawały się nienaturalnie wielkie.Zdawało się, że oczodoły przybrały kształtprostokątów okularowych.- To tak się dzisiaj rzeczy mają - podsumował sytuację, kładącnacisk na ostatnim słowie, kiedy przegrany w końcu ucichł.Zlepiec był człowiekiem w średnim wieku, dość wysokim, szczupłym, lekkoprzygarbionym i długowłosym.Ubrany w stary, brudny płaszcz uszyty z wełnianegomateriału, utkanego w jasnoszaro-brązową jodełkę - wyglądał w taki upał, jak przebieglezakamuflowany strach na ludzi złych z jakiejś skomplikowanej gry komputerowej.I o to muszło.Choć na razie nie uśmiechało mu się dopuszczać nikogo do swoich tajemnic, wiedziałjednak, że i tak prędzej czy pózniej zostaną ujawnione lub odkryte.bo po to przecież istniejąwszelkie tajemnice wspólnej ZWIADOMOZCI.Natomiast Parker podejrzewał z jednej strony, że pokonany napastnik w zamroczeniuzaczął go nieporadnie czy niezbornie przeklinać, ale z drugiej strony mógł chcieć mu przekazać coś istotnego - jakieś ostrzeżenie lub wskazówkę na przykład.Albo.jedynieudawał tak przebiegle, by go nagle zaskoczyć skuteczniej niż do tej pory.Z trzeciej zaśstrony: bandzior i ślepiec mogli być w zmowie, zważywszy na wszystkie okoliczności tejpotyczki.W każdym razie ból w podbrzuszu zmusił Parkera do opuszczenia pięści.Nie byłosensu łamać czarnemu szczęki ot tak, dla zabawy.Zamiast tego, na wszelki wypadek, zadałmu nagły podwójny cios kantami dłoni po obu stronach szyi.Drań klapnął na chodnik jaksflaczała kukła.Parker zaś, wróciwszy do swojej starej skóry zwykłego obywatela, ruszyłpoprzez tłumek zbiegowiska, oblizując krew z obtartych kłykci i z powodu bólu jąder telepiącsię jak wielka kaczka.Tylko ślepiec ani drgnął.Zewnętrznie był spokojny jak posąg, jakkolwiek ogarnęła gojuż taka pasja czynu, taka chęć profanacji bohaterstwa, że aż się przestraszył, iż cośniespodziewanego wejdzie mu w paradę i w następnej chwili zniweczy szansę na jego udziałw Grze.To się zle skończy, pomyślał, po prostu dlatego, że taka jest istota wszelkich ludzkichpoczynań: nigdy nie ma w nich Dobra bez Zła.Ani chybi umyślnie czytelnik-gracz miałbłądzić w domysłach, żeby zrozumieć, jak złożone są stosunki międzyludzkie w tej Grze, i jakobłędnie trudno będzie je rozwikłać.Trawestujące powiązania nigdy nie są proste, główniedlatego, że wszyscy kłamią, choć trochę, ale zawsze, byle wybielić czarne domysły.W  ciszy , która już była nie do zniesienia, chociaż dopiero się wytwarzała w jegogłowie: znikające echo potyczki, przebrzmiewające w nim tajemnicze sylaby i jego własnesłowa utworzyły  coś , po co sięgnął w swoim niezgłębionym umyśle, jednak  to umknęłoprzed nim do podświadomości.W tym momencie po raz pierwszy w %7łyciu odczuł sperogrozętego wirtualnego świata, który go otaczał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl