[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko, o czym z takim wysiłkiem próbowała zapo-mnieć, wróciło w jednej chwili.- Oficer z Pułku Dragonów.- Fordyce popuścił cugli i zaprzęg przyspieszył.Siwekwydłużył krok, żeby utrzymać się na wysokości powozu.- To major Carlow - powiedziała Julia bez zastanowienia.- Carlow? Pani go zna? - spytał ostro zwykle uprzejmy pan Fordyce.- Uratował mnie przed napastującym mnie w parku mężczyzną - wyjaśniła Julia.-Potem przedstawił mnie lady Geraldine, w ten sposób ją poznałam.- Roześmiała się zprzymusem.- Wiem, że to rozpustnik, ale w tamtej chwili z radością przyjęłabym pomocnawet Bonapartego.- Bonaparte stanowiłby zapewne mniejsze zagrożenie dla pani reputacji - stwierdziłnapuszonym tonem pan Fordyce.- Moja reputacja mogłaby ucierpieć, gdybym spacerowała po parku z majoremCarlowem - odparła sztywno.- Dołożył wszelkich starań, aby zmniejszyć do minimumryzyko, że jacyś świętoszkowie wyciągną niewłaściwe wnioski - palnęła Julia, zanim so-bie uświadomiła, że pan Fordyce mógł uznać jej słowa za przytyk pod swoim adresem.Przecież miał rację: Hal rzeczywiście był bardzo niebezpiecznym mężczyzną.- Niezamężna dama nie może być nazbyt ostrożna - orzekł pan Fordyce.- Zadajęsobie pytanie, dlaczego on postanowił jechać akurat obok tego powozu? - Odwrócił się iznacząco popatrzył na Hala.- Przemknęło mi przez myśl, żeby go wyzwać.- Nie! Proszę tego nie robić! - Przerażona Julia złapała go za rękę.- Zrezygnowałem, żeby pani nazwisko nie było łączone z żadnym skandalem.Na-turalnie więcej nie będzie pani miała z nim do czynienia.- Co takiego?! Pan nie ma prawa mi dyktować, z kim mogę, a z kim nie mogę sięspotykać, panie Fordyce.RLT- Mam prawo, chyba że pani tylko ze mną igrała, panno Tresilian.Niełatwo było wieść spór, powożąc zaprzęgiem pędzącym przez noc, a pan Fordy-ce znalazł się w takiej właśnie sytuacji.Siwy wierzchowiec wyprzedził ich nagle, prze-mknął pomiędzy ich zaprzęgiem a tyłem pojazdu Mastersów i podjechał do powozu odstrony Julii.- Co, u licha! - wrzasnął Fordyce.- Potrzebuje pani ochrony, panno Tresilian? - spytał od niechcenia Hal Carlow.-Widzę, że jest pani zdenerwowana.Nagle Julia poczuła, że ma serdecznie dosyć całego męskiego rodu.Zdenerwowa-na? Gdyby nie on, byłaby spokojna jak woda w stawie.Mało brakowało, a rzuciłaby muto prosto w twarz.Zaskoczyła ją siła własnego gniewu.- Nic mi nie jest, majorze Carlow.Dziękuję za troskę.Czy byłby pan łaskaw odje-chać?Skłonił się i pogalopował naprzód, nie oglądając się za siebie.- Jak on śmiał pytać, czy nic pani nie grozi w moim towarzystwie? - odezwał sięCharles Fordyce, kładąc nacisk na słowo moim".- Ten cholerny drań uznał, że należypanią chronić przede mną?!- Panie Fordyce! - Julia złapała za lejce, bo powóz zachybotał się niebezpiecznie.-Proszę pilnować koni, zamiast robić mi wykłady i grzmieć na majora Carlowa.- Oczywiście - wycedził przez zaciśnięte zęby.- Proszę o wybaczenie, że panią nu-dziłem.- Nie ma za co - odparła sztywno Julia.Przynajmniej wiem, jaki to paskudny zazdrośnik, pomyślała.Lepiej, że dowiedzia-łam się o tym teraz niż po ślubie.Jak wytłumaczy mamie i lady Geraldine, że rezygnuje zjednego z kandydatów na męża? Reszta drogi upłynęła obojgu w milczeniu.RLTRozdział piątyHal obudził się i leżał bez ruchu, próbując zrozumieć, dlaczego dręczy go kac, sko-ro wczoraj nie był na przyjęciu.Miał na sobie koszulę, spodnie i jeden but.W ustach czułsuchość, kręciło mu się w głowie.Usiadł, z trudem zmuszając żołądek do powrotu nawłaściwe miejsce, spojrzał na leżące na podłodze butelki i wszystko zrozumiał.Pił sam.Trącił nogą czarną butelkę, która potoczyła się po podłodze i z szarpiącym nerwy brzę-kiem uderzyła w następne.Brandy oraz bordeaux.- Co, do diabła? - zwrócił się z pytaniem do pustego pokoju, gdy jego wzrok spo-czął na tarczy zegara: dziesiąta.Uprzytomnił sobie, że na szczęście tego dnia pełni służbę po południu.Wstał i za-taczając się, podszedł do sznura dzwonka.Myślenie było piekielnie uciążliwe i nie szłomu najlepiej.Dlaczego całował i pieścił Julię? Co go naszło? Istniała tylko jedna odpo-wiedz: pożądanie.Potem zobaczył Julię w powozie z tym wymuskanym sekretarzem Ell-swortha, więc jechał obok, żeby mieć na nią oko.Zauważył, że była zdenerwowana.Za-pytał, czy nie potrzebuje pomocy, bo nikt nie ma prawa narażać Julii na stres.Oczywi-ście poza nim samym.Coś poszło nie tak.Niczego więcej nie pamiętał.- Proszę pana?! - zawołał razno kelner, z rozmachem otwierając drzwi.- Cicho! - wrzasnął na niego Hal i natychmiast zniżył głos niemal do szeptu.- Ka-wy czarnej, mocnej.Grzanki suche.Czy kapitan Grey jest w swoim pokoju? - Służącylękliwie kiwnął głową.- Poproś go, żeby tu przyszedł.Tylko cicho!- Ból głowy? - zapytał kapitan Will Grey, gdy po kilku minutach zjawił się w po-koju majora Carlowa.Zbliżył się do niego, omijając walające się po podłodze ubrania i butelki.- Można tak powiedzieć.- Hal siedział na brzegu łóżka i czekał, aż pokój przesta-nie wokół niego wirować.- Myślałem, że masz tak mocną głowę jak nikt.- Grey uśmiechnął się szeroko.-Dobrze wiedzieć, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem.- Mam mocną głowę, ale w tej chwili piekielnie obolałą.Will, czy ja wczorajszejnocy kogoś wyzwałem?RLT- Na pojedynek? Nie.- Całe szczęście.- Własna powściągliwość zdumiała Hala.Dopiero kiedy wlał w siebie trzy filiżanki kawy, zmusił się do zjedzenia dwóch bu-łek i wsadził głowę pod zimną wodę, przypomniał sobie, że Julia kazała mu odjechać.Zażądała tego gniewnym tonem.Wykonał polecenie, bo choć miał ogromną ochotę nastarcie z towarzyszącym jej Fordyce'em, to jeszcze bardziej pragnął zyskać jej przeba-czenie.- Przyszła poczta - oznajmił Will Grey i nalał sobie kawy z drugiego zamówionegoprzez Hala dzbanka.Rzucił plik listów na stół, po czym zaczął je przeglądać.- A to od kogo? - zainteresował się Hal.- Nie znam tego charakteru pisma.- Otwórz - poradził Grey i złamał pieczęć na jednym ze swoich listów.Drobinkiwosku posypały się na stół.W powietrzu rozszedł się silny zapach perfum, na co żołądekHala zareagował gwałtownym buntem.- A, boska Susannah.Hal otworzył adresowany do niego list i spojrzał na czarny, nakreślony zamaszy-stym charakterem pisma podpis.Twój uniżony sługa, Mildenhall.Zaskoczyło go, żeMonty, wicehrabia Mildenhall, do niego napisał.Lubili się, służyli w jednej jednostce,potem Monty wystąpił z armii i w lutym Hal był gościem na jego ślubie z Midge Heb-den, ale nie utrzymywali regularnej korespondencji.Pomimo bólu głowy Hal uśmiechnął się na wspomnienie najdziwniejszego ślubu,w jakim kiedykolwiek uczestniczył.Pan młody ciągnął opierającą się pannę młodą przedołtarz kościoła St George przy Hanover Square i domagał się, by pastor udzielił im ślubu.Duchowny protestował, twierdził, że panna młoda ewidentnie nie chce zawrzeć związkumałżeńskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Wszystko, o czym z takim wysiłkiem próbowała zapo-mnieć, wróciło w jednej chwili.- Oficer z Pułku Dragonów.- Fordyce popuścił cugli i zaprzęg przyspieszył.Siwekwydłużył krok, żeby utrzymać się na wysokości powozu.- To major Carlow - powiedziała Julia bez zastanowienia.- Carlow? Pani go zna? - spytał ostro zwykle uprzejmy pan Fordyce.- Uratował mnie przed napastującym mnie w parku mężczyzną - wyjaśniła Julia.-Potem przedstawił mnie lady Geraldine, w ten sposób ją poznałam.- Roześmiała się zprzymusem.- Wiem, że to rozpustnik, ale w tamtej chwili z radością przyjęłabym pomocnawet Bonapartego.- Bonaparte stanowiłby zapewne mniejsze zagrożenie dla pani reputacji - stwierdziłnapuszonym tonem pan Fordyce.- Moja reputacja mogłaby ucierpieć, gdybym spacerowała po parku z majoremCarlowem - odparła sztywno.- Dołożył wszelkich starań, aby zmniejszyć do minimumryzyko, że jacyś świętoszkowie wyciągną niewłaściwe wnioski - palnęła Julia, zanim so-bie uświadomiła, że pan Fordyce mógł uznać jej słowa za przytyk pod swoim adresem.Przecież miał rację: Hal rzeczywiście był bardzo niebezpiecznym mężczyzną.- Niezamężna dama nie może być nazbyt ostrożna - orzekł pan Fordyce.- Zadajęsobie pytanie, dlaczego on postanowił jechać akurat obok tego powozu? - Odwrócił się iznacząco popatrzył na Hala.- Przemknęło mi przez myśl, żeby go wyzwać.- Nie! Proszę tego nie robić! - Przerażona Julia złapała go za rękę.- Zrezygnowałem, żeby pani nazwisko nie było łączone z żadnym skandalem.Na-turalnie więcej nie będzie pani miała z nim do czynienia.- Co takiego?! Pan nie ma prawa mi dyktować, z kim mogę, a z kim nie mogę sięspotykać, panie Fordyce.RLT- Mam prawo, chyba że pani tylko ze mną igrała, panno Tresilian.Niełatwo było wieść spór, powożąc zaprzęgiem pędzącym przez noc, a pan Fordy-ce znalazł się w takiej właśnie sytuacji.Siwy wierzchowiec wyprzedził ich nagle, prze-mknął pomiędzy ich zaprzęgiem a tyłem pojazdu Mastersów i podjechał do powozu odstrony Julii.- Co, u licha! - wrzasnął Fordyce.- Potrzebuje pani ochrony, panno Tresilian? - spytał od niechcenia Hal Carlow.-Widzę, że jest pani zdenerwowana.Nagle Julia poczuła, że ma serdecznie dosyć całego męskiego rodu.Zdenerwowa-na? Gdyby nie on, byłaby spokojna jak woda w stawie.Mało brakowało, a rzuciłaby muto prosto w twarz.Zaskoczyła ją siła własnego gniewu.- Nic mi nie jest, majorze Carlow.Dziękuję za troskę.Czy byłby pan łaskaw odje-chać?Skłonił się i pogalopował naprzód, nie oglądając się za siebie.- Jak on śmiał pytać, czy nic pani nie grozi w moim towarzystwie? - odezwał sięCharles Fordyce, kładąc nacisk na słowo moim".- Ten cholerny drań uznał, że należypanią chronić przede mną?!- Panie Fordyce! - Julia złapała za lejce, bo powóz zachybotał się niebezpiecznie.-Proszę pilnować koni, zamiast robić mi wykłady i grzmieć na majora Carlowa.- Oczywiście - wycedził przez zaciśnięte zęby.- Proszę o wybaczenie, że panią nu-dziłem.- Nie ma za co - odparła sztywno Julia.Przynajmniej wiem, jaki to paskudny zazdrośnik, pomyślała.Lepiej, że dowiedzia-łam się o tym teraz niż po ślubie.Jak wytłumaczy mamie i lady Geraldine, że rezygnuje zjednego z kandydatów na męża? Reszta drogi upłynęła obojgu w milczeniu.RLTRozdział piątyHal obudził się i leżał bez ruchu, próbując zrozumieć, dlaczego dręczy go kac, sko-ro wczoraj nie był na przyjęciu.Miał na sobie koszulę, spodnie i jeden but.W ustach czułsuchość, kręciło mu się w głowie.Usiadł, z trudem zmuszając żołądek do powrotu nawłaściwe miejsce, spojrzał na leżące na podłodze butelki i wszystko zrozumiał.Pił sam.Trącił nogą czarną butelkę, która potoczyła się po podłodze i z szarpiącym nerwy brzę-kiem uderzyła w następne.Brandy oraz bordeaux.- Co, do diabła? - zwrócił się z pytaniem do pustego pokoju, gdy jego wzrok spo-czął na tarczy zegara: dziesiąta.Uprzytomnił sobie, że na szczęście tego dnia pełni służbę po południu.Wstał i za-taczając się, podszedł do sznura dzwonka.Myślenie było piekielnie uciążliwe i nie szłomu najlepiej.Dlaczego całował i pieścił Julię? Co go naszło? Istniała tylko jedna odpo-wiedz: pożądanie.Potem zobaczył Julię w powozie z tym wymuskanym sekretarzem Ell-swortha, więc jechał obok, żeby mieć na nią oko.Zauważył, że była zdenerwowana.Za-pytał, czy nie potrzebuje pomocy, bo nikt nie ma prawa narażać Julii na stres.Oczywi-ście poza nim samym.Coś poszło nie tak.Niczego więcej nie pamiętał.- Proszę pana?! - zawołał razno kelner, z rozmachem otwierając drzwi.- Cicho! - wrzasnął na niego Hal i natychmiast zniżył głos niemal do szeptu.- Ka-wy czarnej, mocnej.Grzanki suche.Czy kapitan Grey jest w swoim pokoju? - Służącylękliwie kiwnął głową.- Poproś go, żeby tu przyszedł.Tylko cicho!- Ból głowy? - zapytał kapitan Will Grey, gdy po kilku minutach zjawił się w po-koju majora Carlowa.Zbliżył się do niego, omijając walające się po podłodze ubrania i butelki.- Można tak powiedzieć.- Hal siedział na brzegu łóżka i czekał, aż pokój przesta-nie wokół niego wirować.- Myślałem, że masz tak mocną głowę jak nikt.- Grey uśmiechnął się szeroko.-Dobrze wiedzieć, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem.- Mam mocną głowę, ale w tej chwili piekielnie obolałą.Will, czy ja wczorajszejnocy kogoś wyzwałem?RLT- Na pojedynek? Nie.- Całe szczęście.- Własna powściągliwość zdumiała Hala.Dopiero kiedy wlał w siebie trzy filiżanki kawy, zmusił się do zjedzenia dwóch bu-łek i wsadził głowę pod zimną wodę, przypomniał sobie, że Julia kazała mu odjechać.Zażądała tego gniewnym tonem.Wykonał polecenie, bo choć miał ogromną ochotę nastarcie z towarzyszącym jej Fordyce'em, to jeszcze bardziej pragnął zyskać jej przeba-czenie.- Przyszła poczta - oznajmił Will Grey i nalał sobie kawy z drugiego zamówionegoprzez Hala dzbanka.Rzucił plik listów na stół, po czym zaczął je przeglądać.- A to od kogo? - zainteresował się Hal.- Nie znam tego charakteru pisma.- Otwórz - poradził Grey i złamał pieczęć na jednym ze swoich listów.Drobinkiwosku posypały się na stół.W powietrzu rozszedł się silny zapach perfum, na co żołądekHala zareagował gwałtownym buntem.- A, boska Susannah.Hal otworzył adresowany do niego list i spojrzał na czarny, nakreślony zamaszy-stym charakterem pisma podpis.Twój uniżony sługa, Mildenhall.Zaskoczyło go, żeMonty, wicehrabia Mildenhall, do niego napisał.Lubili się, służyli w jednej jednostce,potem Monty wystąpił z armii i w lutym Hal był gościem na jego ślubie z Midge Heb-den, ale nie utrzymywali regularnej korespondencji.Pomimo bólu głowy Hal uśmiechnął się na wspomnienie najdziwniejszego ślubu,w jakim kiedykolwiek uczestniczył.Pan młody ciągnął opierającą się pannę młodą przedołtarz kościoła St George przy Hanover Square i domagał się, by pastor udzielił im ślubu.Duchowny protestował, twierdził, że panna młoda ewidentnie nie chce zawrzeć związkumałżeńskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]