[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie, przecież wyszła za George a Cornwallisa-Westa. Jak przypuszczam, jest oszałamiający. Taki, jaki powinien być mężczyzna.Uniósł brew, dotknął kapelusza i odwrócił się, by odejść.Kiedy Florence wróciła, Louisapróbowała odnalezć go w tłumie, ale nie zdołała. Wyobraziłaś go sobie  droczyła się z nią Florence.Potem pojawiał się nieoczekiwanie w najróżniejszych miejscach  a to w deszczu na roguBond Street, kiedy przejeżdżała taksówką, a to w niedzielny poranek przed ich domem.W majuwidziała go na konnej przejażdżce, a potem znowu w stajniach królewskich, skąd brano konie.Pewnego dnia pojawił się znowu w Gamages. Poluje pan na mnie?  zapytała wprost. Bo jeśli tak, to uważam, że to bardzoniegrzeczne z pańskiej strony.Ukłonił się jej, zdejmując kapelusz. Nazywam się Maurice Frederick. Stał obok wystawy, na której rzędami poukładanojasne rękawiczki, pióra i małe zabawne torebki.Wydawał się bardzo swobodny. A pani toLouisa Cavendish.Gapiła się na niego. Chyba pana nie znam. Jestem znajomym pani brata. Mojego brata? Nie wspominał o mnie? Nie. No cóż, nie widuję się z nim za często.Cofnęła się o krok.Zachowywał się bardzo niepokojąco.Sprawiał wrażenie, że znawszystkich w jej rodzinie, ale mogło przecież tak być, skoro znał Harry ego. Muszę iść  oznajmiła. Mógłbym panią odprowadzić? Choćby do drzwi?  zapytał i podał jej ramię.Zapewniam, że nie zhańbię pani w drodze na ulicę.Zarumieniła się.Rzeczywiście zastanawiała się, czy przyjęcie ramienia nieznajomegomężczyzny nie narazi jej na zażenowanie, a odmowa będzie nietaktem.Po chwili wahaniazgodziła się. Jest pan Francuzem?  zapytała. Z Paryża. Mój ojciec obecnie tam przebywa. Doprawdy?  zapytał. Pewnie w związku z sytuacją na Bałkanach.Louisa nie miała pojęcia o sytuacji na Bałkanach, nic więc nie odpowiedziała.Doszli dodrzwi wyjściowych.Włożyła rękawiczki.Maurice obrzucił ją spojrzeniem pełnym aprobaty,a właściwie zbyt pełnym aprobaty. Nie przypuszczam, abym spodobał się pani ojcu. A to dlaczego?Wzruszył ramionami bardzo z francuska. Jestem nikim.Nie mam majątku, rozumie pani.Spróbowała być nowoczesna. Nie sądzę, aby to miało największe znaczenie. Doprawdy?  zastanowił się. Niestety nie mam też wpływów.To przykre.I muszępracować.  Pracuje pan?  zapytała zaintrygowana. Gdzie? Jestem urzędnikiem w ambasadzie francuskiej. Och, to bardzo ciekawe. Tak pani sądzi?  Zaśmiał się z wdziękiem. Będę musiał sobie to zapamiętać.Parę dni pózniej przy śniadaniu wspomniała Harry emu o Maurisie Fredericku.Bratzmarszczył czoło. Nie znam żadnego Maurice a. Ale on ciebie zna. Wątpię  powiedział, przeciągając samogłoski. W każdym razie uważaj na siebie,mała.Gdzie go spotkałaś? W różnych miejscach. Przyjemnych? W innych nie bywam. I on twierdzi, że mnie zna? Sprawia wrażenie, jakby znał nas wszystkich.Pracuje w ambasadzie.Harry uniósł brew. Pracuje? To znaczy należy do korpusu dyplomatycznego? Nie wiem  przyznała Louisa. Nie, nie przypuszczam.Jest Francuzem. Francuzem?  powtórzył Harry.Wstał i rzucił serwetkę na stół. To dla ciebie fatalnie,siostrzyczko.A z jego strony podwójnie nikczemnie.Teraz jednak, kiedy siedziała w palmiarni i obserwowała Maurice a Frederickaprzeciskającego się do niej między stolikami i robiącego na wszystkich fantastyczne wrażenie,Louisa musiała przyznać, że jakikolwiek by Maurice był  a w tej kwestii nie mogła ufać samejsobie  to na pewno nie był, i nigdy nie potrafiłby być, nikczemny.Dotarł wreszcie do jej stolika i usiadł przy nim z uśmiechem. Wygląda pani rozkosznie, siedząc tutaj  rzekł. Zazdroszczą mi wszyscy w tejkawiarni.Zaśmiała się. Mówi pan skandaliczne rzeczy.Podniósł ręce w obronnym geście. To nic skandalicznego, to czysta prawda.Podobał jej się jego bezczelny urok.Przynajmniej nie owijał niczego w bawełnę.Nieukrywał swego podziwu dla niej.Jeśli chodzi o Maurice a, nie było mowy o niezdarności,pomyślała i oblała się rumieńcem wstydu z powodu własnych myśli.Spróbowała zmienić temat. Dość długo pana nie widziałam. Naprawdę? W takim razie przepraszam.Przy barze jest pełno Amerykanów. To nic dziwnego.Uważają się za wynalazców tanga.Maurice uśmiechnął się. Tango pochodzi z Marsylii  rzekł. Narodziło się w miejscach okrytych złą sławą.Uniósł brew, by zaznaczyć, że to, co powie, może być szokujące. W miejscach, gdzie damyprzestają być damami. W miejscach, w których pan bywał? Ja? Ależ skąd, nigdy. Ale Paryż jest szokujący, prawda? Jeśli właściwie patrzeć, to tak.Oparła brodę na dłoni. Tak bardzo chciałabym go zobaczyć.To nudne, że ojciec nigdy mnie tam nie zabiera. A mógłby, wie pan.Ciągle tam jezdzi. Ach, no cóż  mruknął Maurice. Paryż nie jest raczej miastem, które należy poznawaćw towarzystwie ojca.To miasto, do którego jedzie się z kochankiem.I znowu to samo: jego bezpośredniość, ukryta za swobodnym, zuchwałym uśmiechem.Była pewna, że nie powinna odpowiadać, ale nie zdołała się powstrzymać. Cóż, nie mam kochanka, więc po prostu nie mogę tam jechać.Pochylił się nad stolikiem i wyszeptał: Cóż za strata dla Paryża.W tej chwili ku uldze Louisy podano herbatę.Z zachwytem ogarnęła wzrokiem misterniepoukładane ciasteczka i małe kanapeczki. Och, czemu wszystko nie może być równie piękne jak hotel Waldorf w środowepopołudnie?  westchnęła.Tym razem Maurice wybuchnął śmiechem.Spojrzała na niego z urazą. Co takiego powiedziałam? Nic, moja droga  odparł i przycisnął serwetkę do ust.Louisa obruszyła się. Nie rozumiem, co pana tak rozbawiło. Chodzi tylko o to. zaczął i przerwał, dobierając słowa. Biorąc pod uwagęwszystko, co się słyszy o wojnie, rozmowa z panią działa tak odświeżająco.Wzruszyła ramionami. Bo właśnie tak uważam. Podniosła srebrny dzbanek i zaczęła nalewać herbatę. Towszystko takie niepotrzebne.Pani de Ray twierdzi, że nawet premier jest tego zdania.Odstawiła dzbanek. Dlaczego ludzie nie mogą po prostu być dla siebie mili? Czym jest wojna,jeśli się nad tym zastanowić? Jak wszystko, jest pozą mężczyzn.Król również jej nie chce,dlaczego więc ktoś inny miałby jej chcieć? Uważam, że kto jak kto, ale król powinien być jednakdobrze zorientowany.Maurice przyglądał się jej z uwagą.Nie umiała odgadnąć, o czym myśli.Przez ułameksekundy odniosła wrażenie, że jakiś cień przemknął po jego twarzy  jakieś wyrachowanie  alewrażenie szybko minęło.Uśmiechnął się szeroko. Ma pani zupełną rację. Upił łyczek herbaty i spojrzał jej prosto w oczy znad brzegufiliżanki. Na świecie jest mnóstwo przebiegłych ludzi i inni przez nich cierpią. Właśnie  potwierdziła z triumfem i rozejrzała się po barwnym tłumie. W leciewszyscy są tacy szczęśliwi  zauważyła. I wie pan co, według mnie lipiec w Waldorfie mógłbytrwać wiecznie.Wszędzie i zawsze mogłoby być tak jak tutaj, gdyby tylko ludzie choć trochę siępostarali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl