[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ty także zapewne jesteś pojęciem.Wszyscy jesteśmy uporządkowanymi fragmentami informacji.I wygląda na to, żecoraz bardziej mi się to podoba.Ciekawi mnie bycie pojęciem.Rosnę.Kostia strzepnął okruszki na podłogę.- Pytał o ciebie Jegor.- Kto to taki?- To chłopak z pierwszego roku, z którym spałaś.- A dlaczego pytał o mnie właśnie ciebie?- Nie mnie.Lizę.- Jeśli będzie jeszcze pytał, niech Liza mu przekaże, że nie jestem jużczłowiekiem.I dlatego z nikim nie mogę sypiać.Kto to widział, żeby matematycznastatystyka pieprzyła się pierwszym prawem Newtona?- Saszko - rzekł Kostia.- Posłuchaj.trzymaj się.Masz z nas najciężej.Taksądzę.- Wcale nie - uśmiechnęła się i od razu spoważniała.- Ale Miaskowskiemu.warto by jakoś pomóc.- Jego kuratorem jest, było nie było, Popowa.Jest mu trochę lżej.- On wcale nie ma lżej, Kostia.Spojrzał na nią ze zdziwieniem.- Mówisz to z takim przekonaniem.- Bo wiem.Wybacz, ale ja naprawdę muszę się uczyć.Bardzo dużo mi zadali.Jej gość wstał.- Przyszedłem, bo w dziekanacie powiedzieli, że podwyższyli ci stypendium.Jako najlepszej studentce.- Pawlenko będzie zachwycona.- No - uśmiechnął się Kostia.- Saszko.- Co? Patrzył na nią niemal przez minutę.Chciał coś powiedzieć, nie mógł się jednakprzemóc.Pokręcił głową, jakby prosząc o wybaczenie.- Nie, nic.Pójdę już.Na razie.Otworzył drzwi i prawie zderzył się z Faritem Korzennikowem.Zaskoczony chłopak cofnął się, a właściwie odleciał, jakby ktoś pchnął go wpierś.- Cześć - rzekł Korzennikow senior, uważnie przyglądając się stojącemu przydrzwiach Kostii i siedzącej w głębi pokoju Saszce.- Pokłóciliście się?Kostia, nie mówiąc ani słowa i nie patrząc na ojca, wyminął go i wyszedł nakorytarz.Farit odprowadził go spojrzeniem i zamknął drzwi.- Wybacz, jeśli przeszkodziłem.Ciemne okulary, które tym razem były przydymione na opal, sprawiały, żeprzypominał ekstremalnego narciarza.Zbliżył się, sprawdził wytrzymałość kulawegokrzesła i usiadł na nim, podtrzymując poły czarnego płaszcza.- Nie mam tych pieniędzy - oznajmiła Saszka.- Wyrzuciłam je.W lesie.Piętro wyżej ryczał magnetofon.Za ścianą brzęczał telewizor.Ktoś głośnotupiąc przebiegł korytarzem.- Wyskoczyłam z pociągu - wyjaśniła.- Chciałam uciec.Ale nic mi nie wyszło i.krótko mówiąc, nie mam tych pieniędzy.- Nie przyszedłem po nie - powiedział Korzennikow.- Jak się zapewnedomyślasz, wcale się dzięki nim nie wzbogacam.Są one jedynie słowami, których ktośnie wypowiedział i nigdy już nie wypowie.W jego okularach odbijała się żarówka stojącej na stole lampy.Saszka wierzchem dłoni otarła łzy.Azy złości i ulgi.- Przepraszam - wydusiła przez zęby.- To ja przepraszam.Przyszedłem tu i pozbawiłem cię duchowej równowagi.- Już od bardzo dawna nie odczuwam równowagi duchowej.Widziałam dziśLilię Popową.Jednak nie ma żadnej Lilii Popowej.gdyż ona to także pan.Korzennikow pohuśtał się na krześle.Zaskrzypiało rozeschnięte drewno.- Mam rację?- Oczywiście, że ma pani rację - kurator uśmiechał się.- Tylko proszę nie dzielićsię z nikim swoimi spostrzeżeniami.O tym, kim, lub też czym jestem, porozmawiamypózniej.Kiedy dorośniesz. - Jeśli to pana interesuje - rzekła Saszka bardzo cicho - z nikim nie chcę o panurozmawiać.Nie chcę nawet wiedzieć, kim.czym pan jest.- To dobrze - kiwnął głową, zamykając oczy.- Odpowiada mi to.A teraz zbierajsię, idziemy.- Dokąd?!- Instytut oddaje ci do dyspozycji mieszkanie.Na czas nauki, wynajęte.Tutaj,na Sacco i Vanzettiego, naprzeciw instytutu.W mansardzie.To ładne miejsce.- Nie chcę - powiedziała niepewnie.- No jasne.Nie znudził ci się jeszcze ten przytulny sierociniec?Obwiódł pokój gestem ręki.Trzy łóżka, dwa puste, z żółtymi pasiastymimateracami, i jedno Saszki, przykryte na ukos lnianą narzutą.Złuszczone krzesło itrójnogi taboret.Otwarta walizka.Zagracone stoły.Pogniecione kartki walające się wzakurzonych kątach.Saszce zrobiło się wstyd.- No.- Nie traćmy czasu.Gospodyni czeka na nas o wpół do ósmej.Teraz jestsiódma.Masz czas jutro po zajęciach przenosić walizki? Nie? Tak sądziłem.Pospieszsię.* * *- Mylił się pan co do Kostii.Nad Torpą wisiało rozgwieżdżone niebo.Nad dachy wschodził Orion.Chodniki bruk pokryły się warstewką lodu, nawet gałęzie gołych lip pobłyskiwały w świetlelatarni.Saszka szła obok Farita Korzennikowa, niosąc w rękach dwa plastikowe worki.Mężczyzna ciągnął walizkę, której małe kółka co chwila więzły w szczelinach międzykostkami bruku.Wówczas podnosił ją i przenosił.- Jedynie Kostia był w stanie mi pomóc.I nie ma pan racji.sądząc, że jestsłabeuszem.To dobry, silny i uczciwy człowiek.- Dziękuję, że tak mówisz - Korzennikow rzucił na nią szybkie spojrzenie.- Sama ponoszę winę za to, co się stało - powiedziała.- Winę ponosi słowo.Jedno jedyne słowo.- Zdarza się.Kto jak kto, ale my znamy cenę słów.Saszka poślizgnęła się.Korzennikow chwycił ją pod rękę.- Nie przewracaj się.To niedaleko.Musimy tylko przejść przez ulicę. Miała wrażenie, że domy na ulicy Sacco i Vanzettiego zbliżyły się i pochyliłynad nią, niemal stykając dachówkami i pozostawiając pod nogami tylko wąską ścieżkęoraz pasek nieba nad głową.- Czy mogłabym odpracować za Denisa?- Co?- Jeśli Denis nie jest w stanie.nauczę się za niego.Tylko proszę go zostawić wspokoju.Minęli budynek instytutu.Było już pózno i prawie wszystkie okna pogasły.Przywejściu do mrocznego zaułka świeciła latarnia.W głęboką kałużę wmarzły dwiebutelki po piwie.- Myślisz, że jestem sadystą, Sasz?- Ja w ogóle o panu nie myślę.- Myślisz i dobrze o tym wiem.I nie przejmuj się tak Denisem.Uczciwie harujena tyle, na ile jest w stanie.Jednak prędzej czy pózniej będzie musiał zrozumieć, żejeśli nie przeskoczy samego siebie, wszystko pójdzie na marne.Im szybciej tozrozumie, tym lepiej.- Ale ja.- A ty nie możesz mu pomóc.Pomogłaś Kostii, bo go kochałaś.I wciąż gokochasz.- Nic podobnego!- Ależ tak.Niestety na zawsze zaprzepaściliście swoje szczęście.Dwa głupieszczeniaki.I niepotrzebnie się obwiniasz.Jedyną i główną winę ponosi za to on.- Nie kocham go.Ja tylko.się z nim przyjaznię.- Obawiasz się o niego.Kochasz nie kogoś, kto cię podnieca, a tego, o kogo sięboisz.A temu chłopakowi, Jegorowi, nigdy nie będziesz w stanie wybaczyć.Zatrzymała się.Po przejściu kilku kroków Korzennikow obejrzał się za siebie.- Jesteśmy prawie na miejscu.To tam, gdzie lwy.co z tobą?Saszka milczała.Mężczyzna przystanął.- No, co się stało?- Zrozumie.Kiedy będzie na drugim roku.Wtedy wszystko zrozumie -powiedziała urywanym głosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl