[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na porębie jeszcze pół biedy, piła i siekiera oprócz siły wielkiej wprawynie wymagają.Ale już tratwę na wielkiej rzece zmontować, a potem nią retmanić, tonaprawdę nie lada sztuka.I kto wie, jak by w Borowince z tegorocznym spławem było, gdybyznowu nie dziadek Mitricz.Zmierć żony i syna wyraznie go załamały.Co prawda tratwępomógł na rzece powiązać, ale iść na spław, retmanić kategorycznie odmówił.Bezradne babyręce załamywały.- A to uparty dziadyga! - złorzeczyła porywcza Daria.- Chyba chce, żebyśmy się natym spławie potopiły.Niechby palcem na tratwie nie kiwnął, byle tylko nam poretmanił.Idziemy do niego, Uliana, jak trzeba, to padniemy przed starym na kolana.Poszły i jakoś Mitricza uprosiły.Uliana kompletowała załogę.Wańka ze Staszkiemnachodzili Ulianę, żeby ich na spław zabrała.- A dacie wy tam radę?- Daliśmy radę na porębie? A u Stieszy kto na promie przez zeszłe lato pływał? Rzekii roboty się nie boimy.Nie znasz nas czy co?- Znać to znam.No dobra, ale pod warunkiem, że Mitricz się zgodzi.W pogodny czerwcowy ranek odepchnęli się długimi bosakami od brzegu i popłynęli:dziadek Mitricz, Uliana, Daria, Nastka, Wańka ze Staszkiem, no i dziadkowa wierna psinaMańka, ma się rozumieć.Płynęli, dopóki dnia, na noc przybijali do brzegu.Sporo czasuschodziło na wyszukiwanie przystani, umocowywanie tratwy linami do drzew nadbrzeżnych,żeby jej w nocy nurt nie zabrał i nie pokręcił.Rozpalili ognisko, jakąś rybę próbowali złowić,kobiety warzyły coś do jedzenia, i spać.Spali, gdzie kto wolał, w szałasie, na tratwie alboprzy ognisku.Dobrze, jeśli była sucha pogoda, gorzej, kiedy deszczem pokropiło.Ija, jak każda tajgowa rzeka, jest z natury nieżeglowna i zdradliwa.Na szczęściedziadek Mitricz radził sobie w każdej sytuacji.Wiedział, gdzie tratwa może osiąść namieliznie i jak uporać się z kamienistym wodospadem.Szczęśliwie minęli Arszan, zostawiliza sobą Ikej.I dopiero za tą miejscowością, tam, gdzie Ija zlewa się z jej prawobrzeżnymmocnym dopływem, wpadli w najcięższe tarapaty.Zderzające się wodne cieki i wiry niby wdiabelskim młynie miotały tratwą od brzegu do brzegu.Zalewająca tratwę woda zmyła szałas,zabrała sporo z ich ubogiego dobytku.Najważniejsze, że się wtedy nie potopili.Choć gdybynie ich retman, dziadek Mitricz, to kto wie.A tak to nawet Mańka, przezornie przywiązana do tratwy, dzielnie tę flisacką przygodę przetrwała.Przed wojną tratwy z Borowinki spławiano daleko.Najpierw Iją do Angary, Angarądo Jeniseju i dalej Jenisejem aż do portu w Lesosybirsku.Ich tratwa miała dopłynąć tylko dotartaku w Tułunie.I dopłynęła.Przymocowali tratwę na przystani i Uliana zajęła sięprzekazywaniem spławionego drewna tartakowi.- A nigdzie mi się nie rozłazcie, bo niedługo wracamy.Macie tu kartki do stołówki naobiad, a co dalej, to się zobaczy, jak wrócę.Teraz idę okazji na powrót do Borowinki szukać.Tułun to spore miasteczko na trasie kolei transsyberyjskiej.Tak się złożyło, żeStaszkowi Tułun nie pierwszyzna.Ale nie za dobrze go wspominał.Tutaj, dwie zimy temu,konia z beczkowozem w przerębli na Iji utopił i sam omal pod lodem nie utonął.To przeztego nieszczęsnego konia ojciec musiał przed milicją z Tułunu w głąb tajgi uciekać i wBorowince się zaszyć.Co było, minęło, tym bardziej że ojciec na wojnie.Staszka aż korciło,żeby po Tułunie połazić i choć na chwilkę wpaść na dworzec kolejowy.Ciągnęła go ta kolejjak magnes.Mieszkając w Tułunie, prawie codziennie biegał na stację ot tak, byle tylko tampobyć.Pobyć, popatrzeć na tłum podróżnych, powciągać w nozdrza czadzący dym zparowozów, które z charakterystycznym rykiem mijały stacyjne perony i mknęły na zachód.Na zachód, na zachód! A przecież gdzieś tam na zachodzie jest Polska! To nic, że z Tułunu otysiące kilometrów.Staszkowi zdawało się czasem, że wystarczy tylko ucho do dudniącejszyny przyłożyć, żeby tę wytęsknioną Polskę usłyszeć.I marzyło mu się, wyobrażało, jak toon kiedyś zabierze małego Tadka, wsiądą do pociągu zmierzającego na zachód i pojadą doPolski!Niestety, tym razem ani połazić po Tułunie, ani wpaść na stację mu się nie udało.Musiał się zadowolić nasłuchiwaniem dolatujących aż na przystań porykiwań stacyjnychparowozów.Wracali śpiesznie, bo Uliana złapała okazję jak rzadko - pustą ciężarówkę jadącądo Arszanu.Mieli szczęście, bo gdyby przyszło im taki szmat drogi pieszo przemierzyć, tochyba ze dwa tygodnie by im zeszło.Ale już z Arszanu do Borowinki nie mieli co najakąkolwiek okazję liczyć; tajga, wiosenne roztopy i bezdroża.Rada w radę postanowili wdalszej drodze trzymać się brzegów Iji.Może to i dalej, bo rzeka swoimi meandramiwędrówkę wydłuża, ale za to do samej Borowinki ich doprowadzi.Do tego jeszcze jakąśrybką pożywi, bo i z prowiantem było dość krucho.Już prawie tydzień przez tajgę wędrowali.Wlekli się wolno, użerając się z chmaramimuszek i komarów.A głównie dlatego, że dziadek Mitricz coraz wyrazniej trudów pieszejwędrówki nie wytrzymywał.Owego dnia z tego właśnie powodu zatrzymali się na nocwcześniej niż zwykle.Wlokący się z nogi na nogę Mitricz ciężko przysiadł i oparty o sosnę odpoczywał z przymkniętymi powiekami.Nieodstępująca go Mańka legła u jego stóp zpyskiem na przednich łapach i też zadrzemała.Chłopcy rozpalili ogień, umocowali nad nimokopcony kociołek.Zmartwione baby naradzały się po cichu, czym by tu dziadka pokarmić,żeby sił mu przybyło.Wybór miały niewielki.Uradziły, że gęstą jaglaną kaszę omaszczą muolejem, pożywną herbatą z malinowych łodyg go napoją.Nastka nawet kawałek cukru, którydla dzieciaków jako gościniec chowała, dla dziadka odżałowała.Daria, jak to Daria - zMitriczem nie tylko posprzeczać się, ale i pożartować umiała; trąciła drzemiącego w ramię.- No jak tam, Mitricz, odpoczywasz? Tylko nie zaśnij mi tu, bo zaraz tłuścieńkąkaszką cię pokarmimy.Czujesz, jak pachnie?- Słaby, Daria, całkiem słaby w nogach się zrobiłem.Nie wiem, jak ja się do domudowlokę.Same kłopoty tylko ze mną macie.- Nie opowiadaj mi tu takich rzeczy.Kłopoty, słaby.Ty jeszcze niejednego młodegoprzeskoczysz.Co byśmy bez ciebie na spławie zwojowali? Zaraz cieplutkiej kaszy ciprzyniosę, posilisz się, przez noc odpoczniesz, a rano będziesz jak nowo narodzony.A doBorowinki już niedaleko.- Kiedy ja, córciu, nijakiego apetytu nie czuję.A na kaszę to już patrzeć nie mogę.Jedzcie tam sobie, a o mnie się nie kłopoczcie.Niegłodnym.Tylko o Mańce nie zapomnijcie.- A może uchy ci ugotujemy? Chłopcy o rybę migiem się postarają.Zjesz, dziadku,uchy?- Same kłopoty ze mną macie.Ale tak, po prawdzie.to gorącej uchy parę łyżek możebym spróbował.- Słyszycie, chłopcy?Słyszeli.Nie bardzo im się chciało, ale dla dziadka Mitricza - proszę bardzo.Mieliswoje sposoby na ryby.Wystarczyło przejść brzegiem, popatrzeć, gdzie toń, i wygrzebaćrobaka.A po chwili żarłoczne okonie topiły spławik raz za razem.Była więc tego wieczorupachnąca dymem ucha, której dla wszystkich z dolewką starczyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl