[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwnie wyglądały nanagraniu ludzkie głowy.Winter zadzwonił do prokuratora, żeby poprosić o nakazprzeszukania.Dzięki pomocy Roffego Bengtssona zidentyfikowali numerytych sześciu szafek.Otworzyli walizki.Doczepiono do nich gustowne etykiety z imieniemi nazwiskiem.W kilku przypadkach znajdowały się w środku.Szybko zidentyfikowali właścicielki.Żadna nie była Paulą Ney.Winter wyszedł z biura Bengtssona, ukrytego za wielomarzędami szafek.Patrząc na nie, miało się wrażenie, że całyświat ma coś do przechowania.Jakby całe miasto byłow podróży.W domu dobrze, ale wszędzie najlepiej.Gdyby tylkomogli teraz stanąć przed takim wyborem.Winter wiedział, żewielu ludzi – więcej, niż można by sobie wyobrażać – eksmitujesię z domów.Przenoszą swoje rzeczy na Centralny.Mieszcząsię w kilku plastikowych pojemnikach albo w walizce.Usłyszał za sobą Bengtssona.– Ile tu jest szafek?– Trzysta dziewięćdziesiąt cztery – odparł Bengtsson,rozglądając się, jakby jeszcze raz je przeliczał.– A ile pomieści walizkę tej wielkości?Bengtsson się roześmiał.Po sali rozeszło się echo jegośmiechu.Kobieta, która stała dziesięć metrów dalej, odwróciłasię i spojrzała na nich surowo.– Chyba wiesz, że istnieje rekord świata, jeśli chodzi o liczbęosób, jaką może pomieścić garbus – powiedział Bengtsson,śledząc wzrokiem opuszczającą salę kobietę.Szła szybko, jakbypoczuła się znieważona.– Z czasów garbusów oczywiście.Starego modelu.– Bengtsson rozłożył ręce.– Tak jest i tutaj.Niesamowite, ile gówna ludzie potrafią wcisnąć do szafki.Codziennie próbują pobić rekord świata.Winter skinął głową.Jakby na potwierdzenie słów Bengtssonado sali weszła rodzina ze skrzyniami.Pewnie przywieźli jespecjalnym samochodem dostawczym albo samolotemtransportowym.Stanęli na środku błyszczącej podłogi.Mężczyzna zaczął szukać wolnych szafek.Bengtsson znów się roześmiał.Mężczyzna spojrzał na niegoi odpowiedział uśmiechem.Pochodził z Indii.Potem odwróciłsię w stronę szafki.– Ten musi wynająć ze trzydzieści szafek, a potem pociąćwalizki na pięć części – powiedział Bengtsson.– Możew środku jest silnik.Niektórzy obcokrajowcy próbująprzewozić samochody w częściach.– Chciałbym, żebyś otworzył te dolne – poprosił Winter,obserwując mężczyznę.Mężczyzna rozłożył ręce i wrócił do rodziny.Ringmar kupił kanapkę z krewetkami.Wyglądała tak, jakbyspędziła tydzień w szafce do przechowywania bagażu.Winternie omieszkał mu tego powiedzieć, zanim Ringmar zdążył gopowitać.– Dlaczego akurat tydzień? – zapytał, ścierając z ust majonez.– Wtedy kończy się czas przechowywania – odparł Winter.–Są tam liczniki, odliczają siedem dni.Kiedy czas minie i niktnie zabierze rzeczy, Bengtsson otwiera szafkę i sprawdza, cow niej jest.Ringmar spojrzał na swoją kanapkę.– I co? Znalazł tam coś takiego?Siedzieli w kawiarni na Centralnym.Bengtsson zadzwonił popomoc.Chodziło o otwarcie szafki.Wciąż mieli zezwolenie naprzeszukanie.– Gdzie on jest? – spytał Ringmar.Położył kanapkę natalerzu, przykrył ją serwetką i rozejrzał się.– Żartowałem, Bertil – powiedział Winter, spoglądając natalerz.– Przepraszam.Kanapka wygląda wspaniale.Takświeżo.Nie musisz jej ukrywać.– To możesz dokończyć – odparł Ringmar i podsunąłWinterowi talerzyk.– Nie jestem akurat głodny.– A ja byłem – powiedział Ringmar.– Oderwałeś mnie odlunchu na mieście.– Wybacz, Bertil.Chodzi o coś, co usłyszałem od Bengtssona.– Teraz zwalasz winę na niego? Ale jego tu nie ma.– Ringmarsię rozejrzał.– Gdzie on jest?– Przyjdzie za chwilę.Ale powiedział, że dość często otwierająszafki z powodu zapachu zepsutego jedzenia czy jak to nazwać.Ringmar wstał.Wziął talerz z połową kanapki i odniósł dookienka.– Zapraszam na coś innego – powiedział Winter, kiedy wrócił.– Nie tutaj.– Jest gorzej, niż się wydaje – zaczął Winter.– To resztkijedzenia ze spiżarni.Kiedy ludzie zostają wyrzuceni na bruk,zabierają ze sobą to co mogą i zamykają tutaj.Kilka zdjęć, kilkaozdób, trochę ciuchów i jedzenie.Przechowalnia staje się ichpokojem gościnnym i kuchnią w jednym.– Pokój numer trzysta – powiedział Ringmar.– Albo numerdziesięć.– Za chwilę sami się przekonamy, jak to wygląda.Winter spytał Bengtssona, czy kiedyś, w związku z podobnąsprawą, sprawdzał wszystkie szafki.Prawie, odpowiedziałBengtsson.Raz wtedy, gdy smród był tak okropny, że niemalwypłoszył z Centralnego wszystkie żywe istoty.Okazało się, żew szafce było jedzenie z lodówki jakiegoś wyeksmitowanegobiedaka.Właściciel nigdy się nie zjawił.Może skoczył podpociąg.To się zdarza dość często.Tory są przecież tuż obok.– Co robią z rzeczami, po które ludzie nie wracają? – spytałRingmar, wypijając resztę latte.Nie mieli normalnej kawy.–I nie chodzi mi o zgniły ser.– Przechowują przez kilka miesięcy – odpowiedział Winter.–Pod warunkiem że mają miejsce.Jeśli nikt się nie zgłosi,oddają Armii Zbawienia.A oni rozdają część rzeczy ubogim.– Można zatem powiedzieć, że są w obiegu – zauważyłRingmar.Wiedział, że wielu klientów Bengtssona to bezdomni.Wielu umierało z kluczykiem w kieszeni.Albo znikało w innysposób.Ktoś wybierał pociąg.– Opróżnia dziesięć, piętnaście szafek dziennie – powiedziałWinter.– Właśnie idzie.Halders nie mógł znaleźć w mieszkaniu Pauli żadnejpocztówki.Nawet takiej sprzed dziesięciu lat.Sprzed żadnychlat.Albo nie było nikogo, kto by o niej pamiętał, nawet jednejosoby, która by swoją pamięć o niej wyraziła przynajmniejpocztówką, albo dowody zostały usunięte z mieszkania razemze zdjęciami.Walizka, pomyślał, walizka.Paula już nie wyjedzie, ale walizkamusi gdzieś być.Nie sądzę, żeby była pusta.Ktoś ją zatrzymałz jakiegoś szczególnego powodu.Pomalowana prawa ręka.Co to za chory, gówniany pomysł?Nigdy się z takim czymś nie spotkałem.Przecież nie chodziłoo naznaczenie jej.To nie miał być znak rozpoznawczy.I tak jązidentyfikowaliśmy.Czy w walizce jest zdjęcie ręki? Dlaczegosię nad tym zastanawiam? Czy ta utrwalona biała ręka jestteraz gdzieś w drodze? Do czego ten skurwiel jej potrzebował?Malarz rąk? Chryste.Podszedł do okna i wyjrzał.Te myśli.Coza robota.Zawracanie sobie głowy pomalowanymi martwymirękami.Trupami.A mógł być fizykiem jądrowym, didżejem,trenerem hokeistów.Mógł patrzeć na zachód słońca, niezastanawiając się, z jakim cholerstwem będzie miał doczynienia następnego dnia.Słońce znów schodziło w dół, ku horyzontowi, za chwilę miałozniknąć.W przyszłym roku pod koniec października wybiorąsię z Anetą i dziećmi na Cypr.Już postanowili.W październikui przez część listopada nadal jest tam ciepło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl