[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krew odpłynęła z głowy Eleanor.- Co masz na myśli?- Tak jakbyś nie wiedziała! Jakiś zabłąkany wóz z beczkami piwa zjawia sięna wprost kancelarii adwokata zaraz potem, jak pan Knight zmienia testa-ment na twoją korzyść.Sądzisz, że nikt nie uzna tego za dziwne?- Knight nie żyje? - pisnęła Horatia.- Matko! - krzyknęła Beth.Eleanor zawirowało w głowie.Remington nie żyje.Nie żyje? Przecież jeszcze tej nocy się z nią kochał.Widziała się z nim rano,kiedy pocałował ją na do widzenia.Ten pełen życia mężczyzna nie mógł byćmartwy.Nie mógł. Lady Shapster postanowiła się po prostu na niej zemścić.Nie mogło byćinaczej.- Kłamiesz.- Kłamię? - Lady Shapster zaśmiała się przeciągle.- To słowo w twoich ustachnaprawdę brzmi dziwnie.Nie mogłaś zaczekać? Tak bardzo go nie-nawidziłaś, że nie chciałaś, by cię przeleciał ostatni raz?Eleanor nie rozumiała, jak to się stało.Przed chwilą omal nie zemdlała.Ateraz czuła, że pali ją dłoń i patrzyła na ślad, jaki zostawiły jej palce na policzkulady Shapster.Horatia wstrzymała oddech.Lady Shapster popatrzyła na Eleanor takim wzrokiem, jakby widziała ją poraz pierwszy w życiu.Lizzie, która wyrwała się swojej pani, skoczyła na spódnicę lady Shapster,szarpnęła za fałdę i zaczęła ciągnąć piękną, jasną bawełnę, wyrywając ją zpaska.Lady Shapster ocknęła się z odrętwienia.- Eleanor! - pisnęła tym samym okropnym głosem, jakiego używała zaczasów, gdy doprowadzała ją do łez.Eleanor nie wydawała się jednak przestraszona.- Jeśli się dowiem, że kłamiesz, gorzko tego pożałujesz.A wolę, żebyśkłamała - powiedziała, podchodząc do lady Shapster.Zaraz potem odwróciłasię na pięcie i zostawiła za sobą tę okropną scenę.Prawie biegła.Lizzie dreptała tuż za nią, za wszelką cenę próbując dotrzymać jej kroku.Beth wlokła się z tyłu, opłakując śmierć swego pana i żałosny stan stóp.To nieprawda.To kłamstwo.To nieprawda!Eleanor w kółko powtarzała sobie te słowa, jakby w ten sposób mogłazaczarować los.Remington nie mógł umrzeć.Zanim go spotkała, świat byłpusty, Eleanor nie miała w nim miejsca dla siebie.A teraz odnalazła miłość i szczęście w osobie jednego mężczyzny.Bóg nie mógł być aż tak okrutny, by ichrozdzielić, zanim jeszcze zdążyła mu powiedzieć, co czuje.Dobiegła do drogi i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś powozu albolektyki.Chyba cudem nadjechał spory powóz z dwoma służącymi stojącymi nastopniach.Stangret uchylił kapelusza.- Może gdzieś panią zabrać?Otworzyła drzwi i wsadziła Lizzie do środka.- Natychmiast na Berkeley Square.- Wsunęła się do ciemnego wnętrza zzasłoniętymi oknami, usadowiła na siedzeniu i czekała, by dogoniła ją Beth.Wtedy jednocześnie wydarzyły się cztery rzeczy.Drzwi zatrzasnęły się ipowóz gwałtownie ruszył.Pies warknął, głośno, groznie.I Eleanor zrozumiała,że nie jest sama.- Na twoim miejscu pilnowałbym tego zwierzaka.Nie chcę poplamić mojejaksamitnej tapicerki jego krwią.- Wysoki, chudy mężczyzna wstaroświeckim stroju uśmiechnął się do niej lekceważąco.- Masz żenującąsłabość do kundli, prawda?Popatrzyła na wprost.- Lord Fanthorpe?Lizzie warczała coraz głośniej i Eleanor chwyciła ją za obrożę.- Co pan tu robi?- Twój mąż żyje, moja droga - powiedział lord Fanthorpe.- Ale ja dopilnuję,żeby umarł.Eleanor w jednej chwili zrozumiała wszystko.Zrozumiała i krew zastygła jejw żyłach.Zerknęła w kierunku drzwi.Laska Fanthorpe'a uderzyła w siedzenietak mocno, że Eleanor odskoczyła, by uniknąć ciosu.- Zadałem sobie wiele trudu, by cię pojmać, i tak łatwo cię nie wypuszczę.Lizzie nie przestawała warczeć pod dłonią Eleanor.- Remington żyje? - Jak najbardziej, ale skończę z nim z wielką przyjemnością.Eleanor chwyciła mocniej psa za obrożę.Dłoń lepiła się jej od potu.- To pan.zabił lady Priscillę.- Wstrzymała oddech, modląc się, byzaprzeczył.- Dokładnie z tego samego powodu, dla którego zabiję ciebie.- Zabije mnie pan? - Zwilżyła wargi językiem.Powóz wyjeżdżał z Londynu,zmierzał wyraznie poza miasto.- Dlaczego?- Podobnie jak lady Priscilla nie masz poczucia przyzwoitości.Priscilla sypiałaz prostakiem.- Zatarł ręce.- Tamtej nocy zastałem ich w ogrodzie.Mogłemwszcząć alarm i rozdzielić ją z Marchantem.Ojciec Priscilli zmusiłby ją napewno do małżeństwa ze mną.Ale ja jej już nie chciałem.Czyżby Fanthorpe majaczył? Postradał zmysły z powodu utraty narzeczonej?- Nie mógł jej pan zabić.Nie miał pan na ubraniu śladów krwi.Machnął tylko lekceważąco chusteczką.- Zabrałem ze sobą służących.Zleciłem egzekucję, a oni wykonali bardzodobrze swoją pracę.Przypomniała sobie mężczyzn uwieszonych po bokach powozu i przełknęłaślinę.- Bardzo dobrze.Wszyscy, którzy widzieli miejsce zbrodni twierdzili, że ladyPriscilla bardzo cierpiała.Musiałem jej dać nauczkę.Dobrą nauczkę.Zdradziła nas.Wszystkich arystokratów.Podobnie jak ty.-Uniósł wąskipodbródek, wydął usta w pogardliwym grymasie.- Tej nocy, kiedy cięspotkałem, próbowałem cię ocalić.- Ocalić mnie? - Nagle sobie przypomniała.- Ach tak, napadłeś na mój powóz.- Dałem swoim ludziom jasne wskazówki: mieli zabić Knighta i zostawićciebie w spokoju.Ale Knight posługuje się tą swoją laską jak prawdziwyszatan.- Tak.A potem próbowałeś znowu w dzień mojego ślubu. - Racja! Zwykle nie jestem aż tak nieskuteczny, ale.- Zarumienił się.-Brakuje mi pieniędzy, a najlepsi płatni zabójcy sporo kosztują.Lizzie siedziała na ławce obok Eleanor i patrzyła na Fanthorpe'a zmrużonymioczami.Eleanor zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że pies wiedział odpoczątku, z kim ma do czynienia, a ona nie.- W jaki sposób Remington ma mnie znalezć?- To bystry młody człowiek.Jak każdy Marchant.- Fanthorpe wychylił się doprzodu.- Widzisz, wiem, kim jest naprawdę twój mąż.Strużka potu pociekła jej po plecach.- Jego ojciec miał ciemne włosy, jasnoniebieskie oczy, był postawny ipiegowaty.- Lord Fanthorpe wzruszył ramionami.- Knight myślał, że niezauważę podobieństwa?- Dlaczego miałby w ogóle o tym myśleć? Nie wiedział, że to pan jestmordercą.Lord Fanthorpe uśmiechnął się z wyraznym zadowoleniem.- Co za ironia losu! Tak, nawet mi się to podoba.Twój Remington w końcuprzybędzie na miejsce, znajdzie twoje ciało i będzie nad nim rozpaczał.Aleja tym razem nie zachowam się jak głupiec.Nie zaufam wymiarowisprawiedliwości.Jego też zabiję.- Własnymi rękoma?Ten starzec nie miał przecież szans, by pokonać Remingtona.Lord Fanthorpewestchnął głęboko.- Wiem, że nie masz własnego tytułu, ale należysz do jednej z najlepszychrodzin.Chyba wiesz, że żaden prawdziwy arystokrata nie brudzi sobie rąktakimi sprawami.Pogłaskała Lizzie.Ten człowiek każe ją zabić.Nie wierzyła, by to mogła być prawda.Remington na pewno ją znajdzie. Problem jednak stanowił pies [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl