[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nastąpiły zwykle grzeczności i prośba o nocleg, której nie mógł odmówić napozór uczynny, a w duszy bardzo zasmucony, z przerwania mu spokojnościdomowej Ksiądz Pleban.Nawykły do samotności, jakiej użycza stan duchowny,do tej gnuśności nieczynnego życia, nieprzyzwyczajony do utrzymywaniarozmowy i zachowania się bez nudy w towarzystwie dwóch, lepiejwychowanych osób, przewielebny uszedł korzystając z żywej przyjaciółrozmowy, do zwykłej swojej kompanii  kucharki i organistego.  Poczciwy mój Antoni! rzekł Walery, czyżem zasłużył na przyjazń, którą takdobitnie mi okazujesz? Przyjazń nie patrzy na zasługi, ale na serce  odpowiedział przybyły, awszystko, co ci czynię jest dla mnie obowiązkiem. Nadto jesteś dobry; ja teraz wiele potrzebować będę od ciebie: pomocy wsądzie przeciw stryjowi, który zwłóczy oddanie mego majątku, pieniędzy nawet,bo ostatni weksel wracając z podróży mojej w Wiedniu rozmieniłem, i nakoniec, dodał ściskając go za rękę  twego wstawienia się i znaczenia uadwokatów i sędziów, bo bez tego na sądnym dniu chyba, rozstrzygnięto bymoją sprawę. A cóż sobie myśli ten Wagleer, że nie chce ci oddać należytości, przecież,ten majątek niezaprzeczenie do ciebie tylko samego należy, przecież on byłtylko dotychczas jego rządzcą, po śmierci twoich rodziców, przecież masz jużod dawna prawo nim zarządzać. Przeklęty szachraj! odpowiedział Walery ruszając ramionami, ja nie wiem,co mu się w głowie ubzdrzyło, zwodzi mnie jak dziecko, zwleka, odsyła nakoniec z mojej własnej majętności do tego księdza, który jest jego bratem,zapewne dla tej przyczyny, żebym nie mógł nadto blisko śledzić jego czynności. Do czasu dzban wodę nosi, skończy się prędko jego panowanie; ale czyznasz ty dobrze stan swego majątku, żeby cię, oddając go, nie oszukał? Jakże mam znać, kiedy już lat cztery, jak w domu nie byłem, a w tym czasiemoi rodzice umarli, i jemu tymczasowo oddali w rządy moje dziedzictwo! W piękne się też łapki dostało! rzekł z miną pożałowania Antoni, i nim drugiz odpowiedzią pośpieszył, otworzyły się drzwi z piskiem, ukazał się gospodarzpołyskujący od ognia, przy którym siedział, za nim organista ze świecąspoczywającą na lewym boku w przestronnym lichtarzu, i chłopiec w obdartejkapocie na wyrost zrobionej, niosąc talerze cynowe, widelce i inne do wieczerzyprzygotowania.Podniesiono, od czasu dziekańskiej wizyty nietykaną, klapę stołu, nakryto obrusświąteczny  i dano jedzenie.Spodziewam się, że czytelnicy wymagać odemnie nie będą, opisu skromnej wieczerzy składającej się z kaszy ze szwedami izrazów zawijanych, nie ciekawym jest także dla nikogo, apetyt gości igospodarza, który przy podanej okoliczności nie zapomniał o sobie i swoimżołądku, a co do dalszych szczegółów tyczących się historii Pana Walerego, tełatwo było z rozmowy dwóch przyjaciół wyrozumieć.III.I DESZCZ SI CZASEM PRZYDA.Półmisków nie mam bogatych;Zliw a kasztanów kosmatych,Włożę przed osobę twoję,A przy tem wszystkę chęć moję,Orzechy, jabłka, jagody, I lipienie z bystrej wody,Melon słodki, grono wina,Leśne rydze i malinaGruszki, brzoskwinie, ogrodne.Mleko świeże, piwo chłodne,I co jedno wieś uboga rodzi,Tem czcić będę usta twoje.And.Zbylitowski.Poem.Wieśniak 1600.Kto odbywał podróże małe czy wielkie, po ojczyznie, lub za granicą  wiedobrze jakiej przyjemności się doznaje, jadąc w pogodę, z przyjacielem, i pomiejscach zajmujących położeniem przyrodzonem, lub historycznemwspomnieniem.Nieme jakieś zadowolnienie, radość wewnętrzna i spokojnośćduszę przejmuje.Jadąc bez celu spokojniej używamy przyrodzonych i liczniezgromadzonych piękności, które każdy kraj w swoim rodzaju posiada.Zachwycają wędrownika skały Szkocji, alpejskie góry i gaje Włoch i Francjipołudniowej, czemużby nasze pola, lasy wyniosłe i puszcze zająć nas niemogły?Zimny jesienny ranek obudził naszych przyjaciół i przypomniał potrzebęwyjazdu; nim tedy Pleban, świątobliwym zwyczajem śpiący do południa, miałsię czas obudzić, lekki powóz Antoniego był na drodze do Lublina.Tą razą piaszczyste okolice plebanii, niewiele dostarczały piękności; wokołodrogi wznosiły się zaspy piasku pokryte gdzieniegdzie krzakami czerniejącymijałowcu, lub jeżyną, grunt kamienisty budził co chwila usypiającego woznicę itak jednostajnie, bez żadnego wypadku dojechano do popasu.Karczemkanędzna, pełna wieśniaków i żydów nadto była ciasna, aby mogła w sobie dwóchpodróżnych pomieścić, popasano tedy na dworze, gdyż piękny chociaż wietrznydzień jesienny, dozwalał użyć tej przyjemności. Za karczmą w niewielkiemoddaleniu był młyn zepsuty i mostek, pod którym woda szumem przepływała,lekko tylko milczące opryskując koło. Poza stawem rosły stare wierzby, a woddaleniu wśród olszyny i grabów bielił się dom mieszkalny z zielonymiokiennicami i bramą olbrzymiej wielkości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl