[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A, wtrąciła żywo i porywczo Lubomirska - czymże handlujesz? kamieniami, klejnotami?nieprawdaż?Witke się rozśmiał.Bynajmniej - począł wesoło - na tym się ja wcale nie znam.To mówiąc, chociaż podkomorzyna go usiłowała zatrzymać i jeszcze miała na ustach natrętnepytania, Witke skłonił się kasztelanowej, potem pięknej nieznajomej i wyniósł się co żywo,obawiając się wygadać mimo woli.Zaledwie się drzwi za nim zamknęły, a Towiańska miała począć rozmowę z podkomorzyną,gdy oczekujący w przedpokoju Mrużak wszedł prowadząc za sobą kolegę Padniewczyka.Oba mieli twarze posępne i uroczyste.Jaśnie wielmożna pani - odezwał się, nisko kłaniając, Mrużak - nie chciałem przy tymjegomości sporu wszczynać.Prawdą a Bogiem, kamienie dnia dzisiejszego były drogocennei piękne, ale pierwsze, które on tu w tej samej przywoził oprawie, na oszukaństwo, tak miBoże dopomóż, wprawione zostały.Padniewczyk mi poświadczy, że na oprawie nawet znaćświeżą dłubaninę, gdy je wyjmowano i zakładano.Nie moja rzecz sądzić, co to miało znaczyć - dodał - alem ja stary wyga, ja na tym zębyzjadłem, ja do szacowania klejnotów koronnych byłem wzywany, gdy je w zastaw dawano, jasię nie mogłem omylić i zbłaznionym być nie chcę.Głos mu drżał, tak wziął do serca przypisywaną sobie omyłkę.Kasztelanowa ruszyła tylkoramionami, gdy Padniewczyk, pomrukując, potwierdził zapewnienie towarzysza.Wierzę, wierzę - dodała - bądz waćpan spokojny, chcieli mnie oszukać, ale się nie udało, będęostrożną.Ale że to są bądz co bądz królewskie sługi, lepiej o tym zamilczeć.Miała słuszność pani kasztelanowa, ale zaleciwszy milczenie Mrużakowi, sama go nie umiałautrzymać.Wiedziała o tej przygodzie piękna podkomorzyna Lubomirska, nie była onatajemnicą dla synowej, dla prymasa, dla znaczniejszej części jego dworu, nikomu niezalecano, aby nie rozpowiadał, co posłyszał, wieść więc o fałszywych klejnotach rozeszła siępo kraju i rozmaite wywołała sądy.Towiańska się nie bardzo sromała tego, że wymagała porękawicznego, które było wobyczajach, i nikt się nie taił, kto go wymagał, daleko mocniej to ją obchodziło, że mogła byćzawiedzioną i oszukaną.Witke w przekonaniu, że naprawił popełniony błąd, wrócił trochę spokojniejszy doWarszawy.Rozdział IX.Aż do nowego roku 1695 na pozór się mało zmieniło położenie; potajemnie toczyły sięukłady z główniejszymi przywódcami rokoszu. Zapewniano, że prymas nawet został pozyskany i że piękna podkomorzyna Lubomirska, niewiadomo jakim sposobem wmieszała się w to przejednanie i grała w nim pewną rolę, pomimomęża i podobno jego wiedzy.To pewna, że głośno przy każdej zręczności wyrażała się z najżywszym uwielbieniem opięknym, o miłym, o niezrównanie uprzejmym dla kobiet królu Auguście.Nie ulegałowątpliwości, że widywać go musiała, była nim zachwyconą, ale wzdychała do tej chwili, gdyotwarcie i jawnie będzie mogła zabrać z nim bliższą znajomość.Usposobienie to pięknejUrszulki tak było na rękę i prymasowi, i Towiańskiej, że nie tylko jej nie powstrzymywali wtych zapałach, ale zdawali się podburzać i rachowali na czarodziejkę, aby wpływ, jakipozyskać miała, na korzyść swoje obrócić.Wielce zazdrosny młody Lubomirski nie wiedziałani o tych zabiegach żony, ani o jej uwielbieniu dla króla.Tymczasem pozyskawszy sobie łagodnością i wielce zręcznym pobłażaniem Sobieskich,biskupa Załuskiego, Lubomirskiego też z rodziną jego, przygotowawszy pojednanie dwóch naLitwie walczących stronnictw; Sapiehów i szlachty, król August już się nie wahałprzedsięwziąć podróży do stolicy.Na skargi i żale przeciwko nadużyciom wojsk saskich, których wyprowadzenia z krajunatarczywie się domagano, król zręcznie bardzo odpowiedział rozkazem przenoszącym ich doPrus, skąd nie tak łatwo krzyki dochodzić mogły i szlachty mało- i wielkopolskiej nieobchodziły już tak mocno.Cały liczny i wystawny swój dwór, wszystkie okazałości jego, stroje i błyskotki Augustprzewoził do stolicy, w której Mazurom chciał się pokazać równie świetnie, jak w KrakowieMałopolanom.Zawczasu się upewniono, że dowodzący na zamku w Warszawie zda go bezoporu saskiej gwardii, która królowi towarzyszyła.Cały ten dosyć powolny pochód od jednej do drugiej stolicy był jakby tryumfem dla Sasa,który teraz mógł sobie pochlebiać, iż tak dobrze począwszy, dalej już żadnych groznych doprzełamania nie znajdzie trudności.Po drodze nie było prawie popasu ani noclegu, na którym by gromady szlachty z urzędnikamina czele nie witały Augusta krzykami i nie składały mu hołdów.Nie badając przeszłości, nieposzukując za nią pomsty, król wszystkich, bez różnicy ich dawnych stosunków w obozachprzeciwnych, przyjmował z uprzejmością nadzwyczajną, z twarzą jasną i otwartym stołem apełnymi szklanicami.Na każdym noclegu wyprawiano ucztę dla gości, a August ze swymiprzybocznymi zasiadał do niej, biesiadując niemal do chwili, w której do dalszej podróżysposobić się było potrzeba.Na wygodniejszych stacjach, po miasteczkach zatrzymywano sięcałymi dniami.Szlachta zachwycała się nowym panem, który ją tak uprzejmie poił, przyjmował i ciąglewesół uśmiechami uszczęśliwiał.Rozmówić się z nim wprawdzie mało kto mógł oprócz tych,co po francusku umieli, ale oblicze jego mówiło, że się czuł szczęśliwym i wszystkich okołosiebie chciał widzieć szczęśliwymi.Najwspanialszą z tych biesiad po drodze była wyprawiona w Radomiu, w klasztorze księżybernardynów, w wigilię Trzech Króli, gdzie August zastał nie tylko gromady szlachty, alewiele osób znaczniejszych, o których pozyskanie mu chodziło.Przybycie ich i połączenie sięz orszakiem pańskim miało znaczenie wielkie.Rokosz stracił siły i rację bytu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl