[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszę wrócić do stacji kolejki podziemnej naprzeciw luku Marmurowego, żebydojechać do Bush House u.Bez latarki, której światło prowadziło nas wzdłuż trawnika,jest to niełatwa sprawa.Potykam się, znosi mnie to na płotek, I to na skraj chodnika, agdy wreszcie dotarłem do placu - kompletna zguba! - nie wiem, w jakim kierunkuwyruszyć na jezdnię, aby trafić na drugą stronę, bo pole widzenia pod nogami wynosinajwyżej dwa metry, a dokoła w ogóle nic nie widać.No, ale trzeba próbować, więcodnajduję krawężnik i wchodzę na tę czarną, wilgotną asfaltową jezdnię.Ile kroków dzielimnie od rzędu kamienic po drugiej stronie? Sto? Sto dwadzieścia? Może sto pięćdziesiąt?Przy normalnym ruchu kołowym nie ma tu przejścia dla pieszych, a gdyby nawet było, nieliczyłbym, ile kroków trzeba zrobić, żeby je przebyć.Teraz też nie liczę, bo co mi topomoże? Ale ta przeprawa trwa stanowczo za długo.Wreszcie jest krawężnik, a za nim chodnik.Tylko teraz na prawo czy na lewo?Podchodzę do ściany jakiegoś domu, żeby% bliska rozpoznać znajome wejście,wystawę sklepową czy coś w tym rodzaju.Diabła tam! Zciana jak ściana, parapety okienpowyżej mojej głowy i tyle.Wtem przede mną wyrasta niewyrazna ciemna sylwetka, jakczarny upiór czatujący we mgle na ofiarę.Ma nieproporcjonalnie wydłużoną jajowatączaszkę, równie czarną jak cała jego postać, i bladą twarz z czarną szramą od skroni dopodbródka.- Can I help you? What are you looking for?Więc to nie upiór, tylko Bobby, czyli policjant w czarnym wysokim hełmie, z paskiempod brodą.- Szukam wejścia do stacji kolejki podziemnej.- Na Marble Arch?- Na Marble Arch.- Zaraz za rogiem na lewo.Tędy;Aha, nawet nie tak bardzo zdryfowałem w tej mgle.Dziękuję, skręcam na lewo -jest!Teraz już bez kłopotów dobijam najpierw kolejką do właściwej stacji, a następniepieszo do potężnego gmaszyska BBC.McDonald stracił już wszelką nadzieję: ma przygotowane teksty zwykłych wiadomości,którymi zamierzał wypełnić audycję.Zostały zaledwie trzy minuty do jej rozpoczęcia.Biegiem pędzimy do studia, siadam przed mikrofonem, widzę przez szybę, jak mikserzakłada przyniesioną przeze mnie płytę na wirujący dysk adaptera.Jeszcze próba głosu i już zapala się czerwony sygnał. Tu mówi Londyn.Nadajemy noworoczne przemówienie Naczelnego Wodza PolskichSił Zbrojnych i Premiera Rządu Polskiego, generała Władysława Sikorskiego.Tak zakończył się dla mnie wieczór sylwestrowy.A nazajutrz, z samego rana wywiadna lotnisku Northolt z ppor.pil.Henrykiem Pietrżakiem z Dywizjonu 306.Ale ten wywiadtakże dotyczy dnia wczorajszego: nasze skrzydło myśliwskie wystartowało przedzmierzchem na ostatnią w ubiegłym roku wyprawę nad Francję w poszukiwaniunieprzyjaciela.Lecz niebo nad wybrzeżem Artois było puste.Dopiero w drodze powrotnej,nad przylądkiem Griz Nez Dywizjon 306 napotkał formację piętnastu Focke-Wulfów, adowódca pierwszej eskadry tego dywizjonu, por.Gil, natychmiast ją zaatakował i zginął wwalce, zanim inni zdążyli mu przyjść z odsieczą.- Nie widziałem, jak się to stało - powiedział ppor.Pietrzak.- Dopiero po powrocie nalotnisko dowiedziałem się o tym, więc może koledzy.Przerwałem mu:- Proszę, niech pan mówi o sobie, o własnych przeżyciach.Od początku.- No, dobrze.Więc - to był mój czterdziesty drugi sweep.Wcale nie przypuszczałem,że się tak skończy.Uśmiecha się i spogląda na mnie zielonkawymi oczyma spod ciemnych brwizrośniętych nad nasadą nosa, a potem mówi dalej w słowach oszczędnych i prostych, jakzwykle mówią lotnicy - z ukrytą obawą, by to, co ma stanowić relację o walce wpowietrzu, nie wydało się słuchaczowi patetyczne.(Rozumiem tę jego powściągliwość.Wątpię, czy ktokolwiek miałby ochotę zwierzać sięna każde zawołanie ze swoich doznań najbardziej osobistych, a takimi właśnie sąprzeżycia w walce.Mówi się o nich krótko i sucho.Przedstawia się raczej fakty niż myśli.Resztę trzeba znać z własnego doświadczenia, aby słuchając tego sprawozdaniaodtworzyć sobie całość obrazu.)Podporucznik mówi o faktach.Na samym wstępie zastrzega się jeszcze, że to przecieżw ogóle przypadek i właściwie nic nadzwyczajnego:  taki sobie zwyczajny sweep, jakkażdy inny.To mogło się każdemu zdarzyć.- Tyle że ostatniego dnia w roku.Trudno było przewidzieć, że mi się uda.To byłtaki zbieg okoliczności: jak w kiepskiej sztuce teatralnej, z którą autor nie umiał sobieinaczej poradzić.No, ale właśnie tak było naprawdę.Zapalił papierosa i spoglądając na słupek popiołu tworzący się nad obrączką żarumówi prędko, obojętnie, jak o sprawach, o których mówiło się już poprzednio, a któretrzeba jeszcze raz przedstawić, aby już do nich nie wracać.- Niemcy od dawna unikali nas w powietrzu.Czasy codziennych spotkań minęły i chybajuż nie wrócą.Wtedy dywizjon nie miał rezerwy pilotów i te same załogi latały po trzyrazy dziennie, a liczba zestrzeleń z tygodnia na tydzień rosła o kilkanaście maszyn. Dla każdego było dosyć - do wyboru: Messerschmitty, Junkersy, Dorniery, Heinkle - cokto chciał.Ale teraz.Do czterystu jakoś dojechaliśmy wspólnymi siłami wszystkichdywizjonów.Potem było coraz trudniej, a w ostatnich miesiącach Niemiec w powietrzu to byłoprawdziwe święto.No i jak stanęło na czterysta dziewięćdziesiątym dziewiątym - ani rusz!W końcu grudnia straciliśmy nadzieję, a wczoraj, w sylwestra, nikt już na to nie liczył.Wystartowaliśmy, oczywiście, w pełnym pogotowiu, ale bez emocji: rok się kończył zakilka godzin.Minęliśmy Kanał i weszliśmy nad Francję.Pod nami były drobne,postrzępione obłoczki, nad nami czysty błękit.Taki, wie pan, spokojny nastrój, trochęnudny | i senny: silnik warczy równo, zegary leciutko pulsują, dywizjon leci w szyku,automatycznie wyrównując odstępy.I Doszliśmy do końca sektora i wracamy nad GrizNez, żeby stamtąd zakręcić na północny zachód - do domu.I nagłe głos w słuchawkach: Prawo, dół: nieprzyjaciel! - jak prąd elektryczny.Może mi się przywidziało, ale wszystkieSpitfire y drgnęły.Zmiana kierunku jedna, druga, i głos:  Trzy tysiące stóp niżej na prawo,zdaje się Focke-Wulfy! Nie wiem, jak tam inni, mnie serce zaczęło bić mocniej:zobaczyłem ich! Szli rozciągniętymi parami, szerokim łukiem, a my byliśmy w samymsłońcu; nie mogli nas widzieć w górze, nad sobą.Wprawdzie musieliśmy wyjść ze słońca, ito prędko, bo mogli nam uciec, ale nie dostrzegli nas jeszcze.Dowódca mówi: Atakujemy! Pełny gaz, wywrót w prawo i na dół! Byłem na końcu szyku i wybrałemsobie ostatniego z nich, doszedłem go na sto jardów, nacisnąłem spust i wytrzymałem.wdługiej serii aż do trzydziestu, bo dopiero wtedy zrobił gwałtowny unik i poszedł w dół, aja za nim.Ale nie trzeba go było pilnować: zaraz zaczął kopcić i szedł pionowo, znaczącślad smugą czarnego dymu.Szedł aż do ziemi! Ucieszyłem się, pomyślałem, że może towłaśnie ten pięćsetny, jeżeli nikt przede mną innego nie wykończył.No i że tak czy owaknasz dywizjon ma tego pięćsetnego.Wybrałem maszynę z nurkowania, odnalazłem kilkurozproszonych kolegów i za innymi wziąłem kierunek do bazy.Wracaliśmy w rozsypce ijakoś bardzo powoli.Za wolno jak na moją cierpliwość, choć prędkościomierz wskazywałnormalną ilość mil na godzinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl